Rozdział 24


Porażka. Dokładnie tam określiłbym sam siebie w tym momencie – jako największa niepowodzenie tego świata. Czego się nie dotknąłem – obsypywało się w pył, wszyscy których obdarzyłem zaufaniem – kończyli zranieni. Ludzie odchodzą i przychodzą, ale gdybym ich nie zmuszał, sprawy wyglądałyby inaczej.
Zawiodłem. Zawiodłem siebie, zawiodłem ją. Po miesiącach, kiedy w końcu daliśmy spokój z udawaniem, wszystko się popsuło. Odsunęliśmy się od siebie… Nie, to ja ją odepchnąłem, bo nie potrafiłem znieść myśli o kimś innym w jej życiu, kto był ważny. Teraz byliśmy jak dryfujące statki na morzu, rozchodząc się w dwie różne strony. Z mojej winy.
Chrissie była wszystkim tym, co było dla mnie dobre. Drogowskazem, przyjaciółką, miłością. Połową mnie, którą nie spodziewałem się nigdy ujrzeć. Patrzenie na jej skupioną twarz przynosiło spokój, całowanie smakowało jak niebo.
Patrzenie na rudą dziwkę pode mną nie budziło emocji, było bardziej rozładowaniem frustracji. Tylko seks, zero emocji które mogłyby zniszczyć człowieka. Dziura, do której się wkłada, wyjmuje i wychodzi.
Agresywnie dokończyłem stosunek i nie mówiąc wiele wstałem z prowizorycznego łóżka i zapiąłem spodnie, rzucając pliczek banknotów w kobietę i wyszedłem, rozchylając zasłony chroniące pokój przed wzrokiem wścibskich. Blondynka stojąca przy ladzie burdelu skinęła do mnie głową, uśmiechając się sztucznie.
- Dziękujemy i zapraszamy ponownie – odezwała się chrypiącym głosem i zatrzepotała obrzydliwie rzęsami. Prychnąłem i ostatecznie opuściłem przybytek, zastanawiając się nad wyborem kolejnego baru. Bo teraz… teraz chodziło tylko o zabawę.
Ranek po naszej kłótni… Po prostu wyszedłem. Na jedno piwo, które trwało nadal. Zaliczyć wszystkie kluby w mieście? Dlaczego nie. Wydać ostatnie pieniądze na tanie dziwki które nie potrafią dobrze obciągnąć? Spoko.
Alkohol.
Narkotyki.
Seks.
Pieniądze.
Życie było cudowne.
Telefon milczał, nikt do mnie nie dzwonił, nikt się nie martwił. Obawiałem się na początku, że będzie dzwoniła do mnie, martwiąc się, sprawdzając czy żyję, ale… Nie było tego, jakby kompletnie sobie odpuściła. Winić jej nie mogłem, ale w jakiś sposób zabolało. Nie ignoruje się Ashtona Irwina, na miłość boską.
Nie patrząc nawet na nazwy klubów wchodziłem do nich, wypijałem kilka mocnych drinków, tańczyłem, brałem jakąś dziewczynę do łazienki, ruchałem, i wychodziłem do następnego miejsca. Proste? Proste.
Zielony neon świecił zachęcająco, oferując zniżkę na alkohol do godziny dwudziestej trzeciej, więc niewiele myśląc, minąłem bramkarza i wszedłem do dusznego pomieszczenia. Torując sobie drogę do baru zwróciłem uwagę na nieproporcjonalną liczbę mężczyzn na parkiecie.
Szlag, klub dla gejow.
Czułem spojrzenia na sobie, kilka prób złapania mnie za tyłek, ale moja zniesmaczona mina szybko sprawiła, że dostawiający się do mnie, zalani faceci odpuszczali. Bycie atrakcyjnym dla obu płci jest kurewsko ciężkie.
Odebrałem Martini od uroczej blondynki, której uśmiech miał w sobie coś, co ukuło mnie w tył głowy; bardzo przypominała mi Chrissie, a przecież cały plan polegał na tym, żeby o niej zapomnieć. Kurwa.
Pluszowa niebieska kanapa na której usiadłem była pusta, prawdopodobnie dlatego, że jej drugi koniec był zwyczajnie zarzygany. Przytknąłem szklaneczkę do ust, wypijając powoli łyk palącego płynu i ignorując nieznośny zapach.
Całujący się faceci. Dziewczyny, które przysuwały się do siebie, ocierając piersiami. Para naprzeciwko mnie chyba zamierzała skonsumować ich nowy związek tu, na sali.
Mój wzrok zatrzymał się na odwróconej do mnie tyłem postaci, siedzącej nieopodal.
- Calum? Co ty tutaj...?
Postać zastygła na moment, a potem z przerażeniem na twarzy odwróciła do mnie, otwierając i zamykając w szoku usta na mój widok. Parsknąłem śmiechem i klepnąłem miejsce obok mnie, zapraszając chłopaka do siebie. Calum wstał, szepcząc coś wcześniej do siedzącego mężczyzny i podszedł do mnie sztywno. Kiedy usiadł, był spięty, przestraszony.
- Co tutaj robisz, Ashton? – zapytał poważnie, zaciskając palce na swoich kolanach, aż knykcie mu pobielały. Roześmiałem się; od trzech dni w moim ciele buzował alkohol, nawet jeśli miałbym być kąśliwy z powodu spotkania mojego najlepszego kumpla w przybytku dla homo, to… chyba nie byłem w humorze do tego.
- Piję – podniosłem szklankę do góry, jakbym robił toast i jednym haustem ja opróżniłem. Calum zagryzł policzek od wewnątrz.
- Widzę – odezwał się cicho, ledwo słyszalnie przez głośną muzykę. – Posłuchaj, muszę ci…
Uniosłem ręce, przerywając mu.
- Stary, wszyscy wiedzieliśmy że uderzasz do innej ligi – parsknąłem śmiechem i traciłem go lekko w ramię. Oczy mojego przyjaciela rozszerzyły się.
- Jak to?
- Stary. Ile razy szliśmy na panienki, a ty się migałeś? Może i myślimy kutasami, ale z tobą od zawsze było coś nie tak.
- Nie jestem gejem – powiedział szybko Calum, na co ja tylko pokiwałem sarkastycznie głową. – Jestem bi.
- Niezły coming out, stary – zaśmiałem się, a mój przyjaciel spochmurniał.
- Chciałem wam powiedzieć, ale…
- Mi serio wszystko jedno do czego wkładasz i z czego wyjmujesz – przerwałem i wykrzywiłem twarz w dziwnym grymasie, wyobrażając sobie Caluma i innego faceta. – Aczkolwiek jeśli masz się migdalić z jakimś kolesiem, to błagam, z daleka ode mnie.
Calum westchnął, śmiejąc się lekko. – Umowa stoi. A teraz, co ty tutaj robisz, tak naprawdę?
- Zapominam – burknąłem i zacisnąłem wargi w wąską kreskę. Calum nie zrozumie.
- O Chrissie?
- Kim jest Chrissie? – prychnąłem, wstając i idąc do baru. Brunet podążył za mną, marszcząc brwi.
- Ashton, co się stało? Myślałem że między wami w końcu wszystko gra?
- Życie to nie jest jebana gra, Calum – krzyknąłem, starając się zagłuszyć muzykę. – Miłość też nie. A jeśli jest, to w nią sromotnie przegrałem.
- Ashton, co zrobiłeś – ręka Caluma spoczęła na moim ramieniu, szarpiąc je w swoją stronę. Popchnąłem go do tyłu, tak, że wpadł na jakąś dziewczynę, gromiącą go teraz wzrokiem. Mój przyjaciel przeprosił ją bąknięciem i zwrócił się do mnie wściekle.
- Skończyliśmy ze sobą – warknąłem, a ciśnienie gwałtownie mi skoczyło. To tak bardzo nie była jego sprawa. Calum pobladł na twarzy.
- Irwin, przysięgam, jesteś idiotą.
- Och, dzięki, udało mi się o tym zapomnieć – stwierdziłem z sarkazmem postawiłem z trzaskiem kieliszek na kontuar.
- Nie, Ashton – pokręcił głową Calum. – Ona cię kochała, a z tego co nie chcesz mi powiedzieć, to potraktowałeś ją jak dziwkę.
- Nie kochała mnie – odparłem bezbarwnie, przymykając powieki.
- Ależ kochała – spojrzenie Hooda było pełne obrzydzenia. – I wszyscy o tym wiedzieliśmy. Odkąd powiedziała o tym Hemmingsowi…
- Mi jakoś nigdy tego nie powiedziała – warknąłem, ściskając mocno w rękach nóżkę kieliszka. – Widać że…
- Nie chciała tego pośpieszać, debilu – Calum przewrócił oczami skinął do barmanki, żeby podała mu whisky. – Chrissie zmieniła się pod twoim wpływem, a ty nawet nie zwróciłeś na to uwagi.
Trzasnąłem ręką w stół. – Dobra, jestem idiotą i chuj. Ona mi nie wybaczy.
- Spróbuj – Calum uniósł brew. – Raczej nie zrobiłeś niczego, czego nie dałoby się wybaczyć…
- Oprócz bycia kretynem, uderzenia jej w twarz, zdradzenia z jakimiś siedmioma prostytutkami… mam dalej wyliczać?
Calum potarł usta dłonią, zanim udzielił mi odpowiedzi.
- Spieprzyłeś.
- Wiem.
- Idź i błagaj, bo nigdy sobie nie darujesz, że pozwoliłeś jej odejść.
- Nie chcę.
- Boże, Irwin! – Calum wyrzucił ręce w górę, zirytowany. – Przecież też ją kochasz. Gdzie podział się twój mózg?
- Dokładnie tam, gdzie ona go miała że z tobą się nie przespała – wymamrotałem, przykładając naczynie z alkoholem do ust i zamoczyłem w nim język. – Spróbuję.
- Pospiesz się. Tutaj czas działa na twoją niekorzyść.
- Wiem – wymamrotałem pod nosem i wstałem, zostawiając niedopity alkohol na barze i Caluma, który odprowadził mnie zmartwionym wzorkiem.
Nie byłem idealny. Byłem kretynem, który nie potrafił zrozumieć, co tak naprawdę czuł. Potrafiłem reagować gwałtownie, być porywczy, nie przemyśleć swoich działań. Tylko że nie wszystko jest proste, nie wszystkiego da się oduczyć. Przyzwyczajenia sprzed lat, one nie mijają. Bardzo ciężko zmienić kogoś, a na pewno nie da się zrobić tego od tak.
Bo gówna w księcia nie zmienisz.
Złapałem taksówkę i podałem adres naszego mieszkania, w którym miałem nadzieję, że jeszcze była. Calum mi uświadomił, topornie, ale zawsze, że jeśli bym ją stracił, żałowałbym. Bo była dla mnie wszystkim. Szkoda tylko, że zdałem sobie sprawę z tego tak późno…
Ciemne ulice Nowego Jorku nie zwiastowały, żeby ten wieczór miał w jakikolwiek sposób skończyć się dobrze. Światła już przygaszone w mieście, które nie śpi, budziły niepokój. Jakiś lek wkradał się w nie całkiem trzeźwy umysł.
Zamknięte drzwi naszego mieszkania tylko go pogłębiły.
c.d.n.

Rozdział 23


Wtedy.
- Ash! – pisnęłam, machając w jego kierunku ręką, rozrzucając pianę od płynu do mycia naczyń na wszystkie strony. Chłopak uskoczy przed moim atakiem obronnymł, a chwilę później zanurkował w dół ze śmiechem, łapiąc mnie w pasie. Zaczęłam go walić pięściami w plecy, ale on tylko śmiał się dalej, wynosząc mnie z kuchni.
- Skończ się zachowywać jak zarzynana świnia – parsknął, rzucając mnie na swoje łóżko. Pokręciłam szaleńczo głową i znowu podjęłam próbę ucieczki, ale jego duże ręce skutecznie mnie unieruchomiły. Opadłam w końcu, zrezygnowana i spojrzałam na niego.
- No dobra, to co teraz zamierzasz zrobić?
- Nie wiem, ty mi powiedz – uśmiechnął się zadziornie, a ręka, którą wcześniej unieruchomił moje dłonie, przesunęła się w dół głaszcząc moje ciało, pieszcząc milimetry odsłoniętej skóry, doprowadzając mnie do gęsiej skórki. Kiedy jego palce zaczęły mocować się z guzikiem moich spodni, wolną ręką przyciągnęłam go do siebie, całując delikatnie.
- Upieczemy ciasteczka? – zaśmiałam się, pogłębiając pocałunek.
- Jesteś beznadziejna – odparł, zdejmując koszulkę.

***

Nieznośne egzaminy o których zapomniałam doprowadzały mnie do szału. Sfatygowane zeszyty walały się na podłodze mojego pokoju, a książki rozłożone na całym łóżku wcale nie dodawały otuchy. Byłam w dupie, tak bardzo w dupie. Przez całe życie się nie nauczyłam, żeby naukę na ważne testy nie odkładać na ostatnia chwilę. Ale mądry ten, co już szkody zaznał…
- Hej, spokojnie – cichy głos nad moim uchem wyrwał mnie z zamyślenia, a ciepłe ręce spoczęły na ramionach, masując je lekko. Łóżko się ugięło, kiedy Ashton usiadł obok mnie, zmuszając, bym położyła się na jego kolanach, co przyszło mi z zadziwiająca łatwością. – Dasz radę.
- Ale to już jutro – jęknęłam, zamykając oczy. Chłopak schylił się i pocałował moje czoło, zostając chwilę w tej pozycji, z ustami przyciśniętymi do mojej skóry.
- Wiem, że jutro. Nie martw się tak bardzo, rozłożysz ich na łopatki.
- Jeśli tego nie zrobię, to zwaliłam rok – wyszeptałam przerażona, zakrywając twarz dłońmi.
- Skarbie, zwalić to ja mogę sobie, a nie ty studia – parsknął Ashton, a ja tylko rozchyliłam palce na twarzy, by na niego spojrzeć.
- Ty masz jednak problemy z głową, Irwin.
- Raczej tak, w końcu nadal tu jestem.
- Zamknij się – zaśmiałam się, czując jak spokój napełnia moje ciało. Wszystko było w porządku.

***

- Nigdzie nie idę – warknęłam obrażona, siadając na kanapie z założonymi rękami. Ashton patrzył na mnie, zdenerwowany.
- Och, no pewnie, księżniczka obraziła się o byle gówno, jak zwykle – parsknął, ściągając brwi i wsadzając ręce do kieszeni. Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie.
- Zachowujesz się jak dupek – pokręciłam głową, a na mojej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia.
- Powyzywajmy się jeszcze trochę. Zupa była za słona – prychnął siadając obok mnie na kanapie. Spojrzałam na niego z ukosa.
- Nadal zachowujesz się jak dupek.
- Okej, nie powinienem był tego mówić, ale do cholery, oni na nas czekają!
- Gówno mnie to obchodzi – odchyliłam się do tyłu na poduszki, zamykając oczy. Przez kilka minut żadne z nas się nie odzywało, bojąc się konfrontacji. Po raz pierwszy od dawna wymiana zdań między nami była tak ostra.
- Chrissie… - poczułam wtedy, jak ciepły oddech owiewa moje policzki. Otworzyłam oczy, zdenerwowana. – Przepraszam.
Westchnęłam i oparłam głowę na jego ramieniu, a ręką znalazłam jego dłoń i splotłam nasze palce w uścisku. – Nie rób tak więcej.

***

- Widziałeś te ozdoby świąteczne? – szturchnęłam jego ramię, kiedy szliśmy alejkami jednego z hipermarketów. – A bombki? Ashton, one są cudowne!
- Chrissie, do świąt jeszcze dwa miesiące – przypomniał mi, zezując na mnie z uśmiechem.
- No wiem, ale one są po prostu urocze.
- Ty jesteś urocza, one mogą być co najwyżej ładne – parsknął, schylając się i całując mój policzek. Pokręciłam głową, a uśmiech na moich ustach poszerzył się.
- Jesteś niemożliwy i niereformowalny – zaśmiałam się, zgarniając z lodówki kilka opakowań jogurtów.
- Przyznaj, ze to we mnie lubisz najbardziej.
- Nie, tego nie – odparłam nie patrząc na niego, a przeglądając półki z artykułami w poszukiwaniu naszych ulubionych smakołyków.
- To co w takim razie? – odszedł od wózka, który prowadził i stanął za mną, obejmując w pasie. Zachichotałam.
- Powiem ci dzisiaj wieczorem, zanim pójdziemy spać… - mrugnęłam, odwracając się do niego i przelotnie całując go w usta, zanim wyślizgnęłam się z jego szerokich ramion.

***

Luke siedział na kanapie z Ashtonem i Calumem, rozmawiając o czymś zażarcie, a ja klepałam tylko bez sensu w klawiaturę, kasując raz po raz napisane akapity kolejnego nudnego eseju. Stwierdziłam, że nie ma sensu im przeszkadzać, bo i tak dyskutują o rzeczach, o których nie mam zielonego pojęcia.
- Chrissie, a jak ty sadzisz? – zapytał Luke, przerywając moja pracę. Podniosłam na nich wzrok, zdezorientowana.
- O czym?
- Jak powinniśmy się nazywać? – parsknął śmiechem mój przyjaciel, zdając sobie dopiero sprawę, jak bardzo ich ignorowałam. – „Żółwie Ninja Dwa Zero”, „Katakumby Świętej Heleny”, „5 Seconds of Summer”, „Twoja Stara Się Zrzygała”?
Popatrzyłam na nich ja na idiotów.
- Z żadną z tych nazw świata nie zwojujecie.
- Dzięki za wiarę we mnie, kochanie – Ashton wstał ze śmiechem i podszedł do mnie, sprawdzając, jak mi idzie praca.
- Zawsze, skarbie – mrugnęłam do niego i pociągnęłam za koszulkę, kradnąc buziaka.
- Boże, ludzie, nie myślałem, że dożyję do momentu, w którym Ashton Irwin całowałby dziewczynę na trzeźwo. Prędzej skoczyłbym z wieżowca w stroju krowy – odezwał się Luke, z grymasem obrzydzenia na twarzy, a Calum mu zawtórował.
- To na kiedy chcesz ten strój krowy? – zapytał Ashton, puszczając do mnie oczko.

***

Teraz.
Do skrzypienia linoleom można było się przyzwyczaić. Do stękania zużytych plastikowych krzeseł z resztą też. Aparatura monitorująca funkcje życiowe Ashtona była już tylko tłem. Okna, otwierane regularnie przez pielęgniarki zawodziły nieprzyjemnie, kiedy grudniowe powietrze wdzierało się do środka.
W momencie, w którym wróciliśmy do domu, koncert dźwięków, który nam towarzyszył, nagle ustał. Ich miejsce zajęła wszechogarniająca cisza, która kuła policzki i oczy bardziej, niż mróz wieczorem. Zimno, obojętność, milczenie… Zima. Zima na dworze, zima miedzy nami.  
Poza podstawowymi potrzebami komunikacyjnymi, Ashton nie kwapił się żeby ze mną porozmawiać. Ba, czasami jego milczenie było bardziej, niż wymowne. Nie chciał, wiec nie mówił, a ja nie potrafiłam zmusić go do tego. Przeprosić za nadgorliwego adoratora? Michael był jego przyjacielem, a to, jak się zachował, pozostawało bez komentarza.
Siedzenie z podkulonymi nogami i wpatrywanie się w niego, jak pracował z gitarą, było jedyną rozrywką moich ostatnich wieczorów. Nie potrafiłam oderwać od niego wzroku, ani nie potrafiłam zacząć jakiejkolwiek sensowniejszej konwersacji. Niby wszystko było okej…
Ale nie było. Nie wiem, w  którym momencie jego łóżko przestało mieścić nas oboje. Nie wiem, dlaczego zaczęliśmy się mijać na posiłkach. Nie umiem wyjaśnić, dlaczego obojętność wkradła się w nasze życie. Przecież wszystko było… Idealne. Było.
Przeczesałam palcami włosy, wzdychając cicho. Byłam zmęczona tą sytuacją.
- Ashton? – rzuciłam w przestrzeń, zdając sobie sprawy, że nie otrzymam odpowiedzi. Nawet nie podniósł głowy znad swojego zeszytu, zajęty życiem we własnym świecie. – Ashton!
Na chwilę przestał pisać, jakby nasłuchiwał, ale potrząsnął tylko głową, ignorując mnie, jak gdybym była natrętnym bzyczeniem muchy, które człowiekowi wydaje się, że słyszy, ale to tylko wyobraźnia. Wstałam z kanapy i podeszłam do niego, ponawiając moje pytanie. – Ash.
- Tak? – zapytał obojętnie, nie podnosząc wzroku. Położyłam rękę na jego ramieniu, starając się zwrócić na siebie uwagę.
- Możemy porozmawiać? – zapytałam cicho,  siadając lekko na stole, przy którym pracował. Ashton poderwał na mnie na moment wzrok, ale szybko go opuścił.
- O czym? – powiedział obojętnie, co mnie wybitnie zirytowało.
- O nas – szepnęłam bardziej do siebie, niż do niego. Chłopak zagryzł wargę, wyglądając jakby ze sobą walczył.
- Nie wiem czy chce o tym rozmawiać – przyznał, powracając do szaleńczego spisywania myśli do dziennika. Parsknęłam, ręką zatrzaskując notes, zmuszając, by na mnie spojrzał.
- Co ty kurwa robisz – warknął, patrząc na mnie rozeźlony. Łał, jakieś emocje w końcu!
- Staram się zwrócić na siebie jakąkolwiek uwagę, bo gdybyś nie zauważył, - zeskoczyłam ze stołu stając przed nim. – Odkąd wróciłeś do domu, nie zamieniłeś ze mną nawet słowa.
- Bo nie mam kurwa o czym z tobą rozmawiać! – krzyknął, również wstając. Czułam, jak moje ciało zaczyna drżeć.
- Czy ty mnie obwiniasz za to… wszystko? – zapytałam, siląc się na pokój, którego miałam w sobie chyba najmniej. Po prostu pękłam, mój balon emocji został przebity szpilką.
- Nie, Chrissie – westchnął Ashton, odwracając wzrok. – Winię siebie, że byłem takim idiotą.
- Co?
- Od początku wiedziałem, że wchodzenie z tobą w jakąkolwiek bliższą relację będzie złym pomysłem – odparł, zaciskając szczękę. Rozchyliłam usta w niedowierzaniu.
- Żałujesz? - Cisza, która zapadła, zakuła moje serce. – Och. Okej.
- Chrissie…
- Zostaw mnie, okej? – powiedziałam, starając się pohamować łzy, które napłynęły do moich policzków. – Dla ciebie i tak jestem pewnie małą dziwką.
- Chriss, posłuchaj…
- Nie, to ty mnie posłuchaj – podniosłam głos, kręcąc głową. – Cokolwiek między nami było… To wszystko? To było bez znaczenia. Nic dla mnie i tak nie znaczyłeś, ciebie nie da się kochać czy lubić. Niszczysz wszystko i wszystkich na swojej drodze. Nawet twoja siostra nie potrafiła znieść twojej obecności. Jesteś śmieciem, którego trzeba usunąć jak najszybciej z drogi. Jesteś…
- Zamknij się
Mój policzek w pewnym momencie zapiekł, tracony uderzeniem. Zacisnęłam wargi, wciągając nosem powietrze i ze szklistymi oczami odwróciłam się napięcie i wybiegłam do swojego pokoju, zasłaniając usta ręką. Rzuciłam się na łóżko, zalewając łzami.
Byliśmy iluzją, udawaliśmy, że potrafimy przezwyciężyć nasze przyzwyczajenia, że potrafimy być innymi ludźmi, niż byliśmy.

Nie potrafiliśmy. A teraz nawet nie chcieliśmy.  

Rozdział 22


Płatki śniegu wirowały za oknem, padały jak gdyby nigdy nic, ślizgając, tańcząc i przepychając się między sobą, poganiane przez wiatr, napędzane mrozem. Grudzień w tym roku wszystkich zaskoczył, nikt nie spodziewał się śniegu przed gwiazdką. Ale to był pod wieloma względami dziwny rok, więc nie mogłam się spodziewać niczego innego.
Aparatura przy łóżku pikała cicho i w innych okolicznościach ten dźwięk irytowałby mnie, ale nie tym razem. Przez ostatnie dwa tygodnie było to jedyne, co chciałam usłyszeć. Bicie serca, tak cenne, tak nieuchwytne. Ciężko pracujący organ musiał przetrwać dużo, o wiele więcej niż ktokolwiek by od niego wymagał.
Dotknęłam jego ręki, leżącej bezwładnie na łóżku, ciepłej skóry, która zaczęła już się goić i westchnęłam cicho. Gdyby nie ja, nic z tego by się nie wydarzyło, oboje siedzielibyśmy w domu popijając gorącą czekoladę z piankami albo dekorując drzewko świąteczne. Ale w obliczu tych zdarzeń, ozdoby choinkowe wydawały się bardzo prozaiczne.

***

Dwa tygodnie wcześniej.
- Calum, proszę, powiedz że on jest u ciebie – powiedziałam zdenerwowana do słuchawki, która trzymałam w drżących dłoniach.
- Chriss, uspokój się, co się dzieje?
- Czyli go nie ma?
- Chrissie, ale o co chodzi?
- Nic. Nieważne. Cześć – zakończyłam sfrustrowana połączenie i odrzuciłam aparat na łóżko. Przeczesałam palcami włosy i odchyliłam głowę do przodu, tracąc już wszelką nadzieję. Nie wiedziałam, co się stało.
Wszystko było dobrze. Po prostu dobrze.  Między mną, a Ashtonem zaczęło się układać, mniej lub bardziej. Daliśmy sobie szansę i chociaż każdy wieczór kończył się w jego łóżku, to i tak, jak na nas, była metoda małych kroczków. Wspólne wieczory z zimną pizzą miały więcej uroku niż wykwintne kolacje, a szwendanie się po starych sklepach z winylami, tak bardzo filmowe i tak bardzo cliche było dużo zabawniejsze niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Mieliśmy czas żeby poznać się od innej strony, tak naprawdę porozmawiać i spędzić czas na czymś innym niż wyklinanie siebie. Chociaż tego też nie zabrakło, nadal zrywał palant ze mnie kołdrę.
Ale poprzedniego dna chłopak wyszedł i nie wrócił do tej pory, co dawało równe czterdzieści osiem godzin od przekroczenia progu mieszkania. Miałam prawo się martwić o tego idiotę, na którym mi podobno zależało.
Telefon znów znalazł się w mojej ręce, a tym razem zielona słuchawka wciśnięta została obok imienia Luke’a.
- Chrissie! – wesoły głos mojego przyjaciela odezwał się po drugiej stronie, jak gdyby nigdy nic.
- Lukey – westchnęłam, wcale nie uspokojona. – Nie wiesz może, gdzie jest Ashton?
Zapadła cisza, dająca mi jasno do zrozumienia, że Hemmings nie miał bladego pojęcia co się stało.
- Jak długo? – zapytał cicho, a ja tylko zamknęłam oczy, starając się powstrzymać łzy paniki.
- Od wczoraj – jęknęłam, siadając ciężko na łóżku. – Nie wiem, co się stało, nie mam pojęcia gdzie jest, czuję się bezsilna i martwię się i…
- Cicho, spokojnie, - powiedział Luke, a mnie tylko jeszcze bardziej to rozjuszyło. – Dzwoniłaś do niego?
- Lucas, nie jestem kurwa idiotką! Oczywiście że dzwoniłam! – wybuchłam, krzycząc do słuchawki. Byłam niemal pewna, że mój rozmówca odsunął ja od siebie telefon na odległość ręki.
- Uspokój się. Postaram się go znaleźć, a ty zadzwoń jeszcze do Mike’a i Cala, oni siebie tak nienawidzą, że równie dobrze mogliby spędzić dwa wieczory w garażu grając byle gówno.
- Dzwoniłam do Hooda…
- Wiec zadzwoń do Clifforda. Poważnie, Chrissie.
Westchnęłam, poddając się. – Dobra. Daj mi znać, jeśli się czegoś dowiesz.
Luke już nic nie odpowiedział tylko zakończył rozmowę, a ja siedziałam, trzęsąc się kolejne dziesięć minut zanim postanowiłam odezwać się do pożal się boże Michaela.
Rzuciłam pracę klubie jak tylko ja i Ashton doszliśmy do porozumienia, że skoro jesteśmy razem, to opłacanie mojego czynszu nie ma większego sensu. I tak dzieliliśmy się wszystkim, od jedzenia po ubrania(i tutaj muszę przyznać że nie ma nic lepszego niż jego bluzy), także… Praca na dłuższą metę była mi niepotrzebna. Z resztą było mi to na rękę, bo oglądanie Michaela to od pewnego czasu nie była nawet rozrywka.
Tylko trzy dźwięki połączenia zajęły, zanim odebrał.
- No no no, kogo my tu mamy – przewróciłam oczami słysząc jego irytujący głos. – Czyżbyś zatęskniła?
- Niespecjalnie – warknęłam, z całej siły starając się zapanować nad chęcią powiedzenia czegoś obraźliwego. – Wiesz może, gdzie jest Ashton?
- A czemu miałoby cię to obchodzić?
- Bo mój chłopak wyszedł z domu i do cholery nadal nie wrócił, jak myślisz, czemu się martwię?
- Przepraszam, co? – głos Michaela stał się napięty.
- To co powiedziałam, Ashton wyszedł i…
- Twój chłopak? Ashton?  - przerwał mi, upewniając się. Potrząsnęłam głową zdenerwowana.
- Tak, Ashton. Czy wiesz gdzie…
- Nie interesuje mnie to.
- Mikey…
Chłopak rzucił słuchawką, a do mnie dotarło, jak bardzo spieprzyłam. Wzięłam głęboki oddech, ale ukojenie nie przyszło. Ucisk w klatce piersiowej doprowadzał mnie do bólu głowy.
Zebrałam się z naszego łóżka i przeniosłam na kanapę, gdzie zwinięta w kulkę analizowałam wszystkie możliwe scenariusze. Może coś się stało. Może mnie rzucił. Może po prostu mu się znudziłam. Albo znalazł inną. Albo jest pierdolonym kutasem bez serca który nie widzi świata poza damskimi organami płciowymi kurwa mać jebany chuj…
Huk na klatce schodowej był zdecydowanie zbyt podejrzany, żebym mogła go zignorować. Niecałą godzinę po mojej kłótni z Michaelem, przed drzwiami naszego mieszkania zaczęło dziać się coś dziwnego. Bardzo, bardzo dziwnego.
- Luke? – zapytałam przestraszona, rozszczelniając drzwi. Moje oczy rozszerzyły się w panice, kiedy zobaczyłam przyjaciela, na którego ramieniu uwieszone było po części bezwładne ciało Ashtona. Zakryłam usta dłonią.
- Luke, co do…
- Po prostu pomóż mi go wnieść, dobra? – poprosił zmęczonym głosem Luke, który zaczął powoli uginać się na kolanach. Szybko podeszłam do ich dwójki i objęłam Irwina w pasie, odciążając przyjaciela i jednocześnie stabilizując zalanego chłopaka. Przesuwając się powoli do przodu udało nam się umiejscowić go na kanapie, a ja zaciągnęłam Hemmingsa do kuchni.
- Co to w ogóle ma znaczyć? – zapytałam, krzyżując ramiona. Niebieskie oczy chłopaka pociemniały i zamknęły się na kilka sekund. Zadrżałam.
- Tak go znalazłem, Chrissie – powiedział powoli, odwracając wzrok. – Jest kilka miejsc do których lubił chodzić i no…
- I tam wrócił? – wypuściłam wstrzymywane powietrze z płuc. Luke pokiwał powoli głową.
- Chrissie, musisz zrozumieć, że człowieka nie jest tak łatwo zmienić.
- Nie wymagałam przecież, żeby się zmieniał – parsknęłam zirytowana, odwracając się do okna. – Chciałam tylko…
- Nawet miłość nie zmienia człowieka w takim tempie – wycedził blondyn podchodząc do mnie i kładąc ręce na moich ramionach. – Ale uwierz w niego.
- Po co. Skoro…
- Bo on sam sobie z tym nie poradzi – Luke odwrócił mnie do siebie i podniósł palcem podbródek. – Jesteście dla siebie jedyna nadzieją.
- Nie chcę być jego kuracją – wymamrotałam, ocierając szybko zawilgotniałe oczy. – Nie chcę…
- Chriss, wiem, że to trudne, ale serio po jednym razie chcesz się poddać?
- Nigdy się nie poddam – wymamrotałam. – Ale nie wiem, czy mam wystarczająco siły.
- Masz, mała, a jak nie, to znajdziesz. Jak zawsze.
Luke uśmiechnął się do mnie i przytulił lekko, a ja westchnęłam, wtulając się w jego klatkę piersiową. To wszystko było tak skomplikowane…
Porozmawialiśmy jeszcze chwilę, ale akcja ratunkowa dla Irwina wyraźnie się zakończyła, wiec Hemmings po prostu się zwinął, zostawiając mnie sam na sam z moim własnym koszmarem. Usiadłam wtedy obok Ashtona na skraju kanapy, odgarnęłam włosy ze spoconego czoła i pocałowałam je lekko.
- Czemu ty robisz mi z głowy takie bagno, co? – wyszeptałam i przytuliłam się do niego krotko. Spał już przynajmniej trzy godziny od momentu, w którym Luke go tu przytargał, więc musiał być choć trochę bardziej przytomny.
- Jakie to urocze, chyba zaraz zwymiotuję.
Uniosłam głowę, zdziwiona. – Co ty tutaj…
- Och, chciałem tylko porozmawiać jak się miewacie, gołąbeczki – zakpił Michael, obchodząc kanapę z  drugiej strony i siadając na wysokiej pufie przede mną. Ścisnęłam mimowolnie dłoń Ashtona, wbijając mu paznokcie w skórę; leżący obok mnie chłopak jęknął z bólu.
- Nie przypominam sobie, żebym cię tutaj zapraszała – powiedziałam cicho, mrużąc oczy.
- Ciebie też nikt tutaj nie zapraszał, a proszę i tak tutaj siedzisz – warknął, parskając krótkim śmiechem w którym nie było słychać radości. Jego zielone oczy były przepełnione gniewem, nieuzasadnioną agresją.
- Wyjdź stąd, póki nie wezwałam policji – powiedziałam twardo, biorąc głęboki oddech. Nie bałam się mężczyzn, a szczególnie nie miałam zamiaru bać się Michaela.
- To nic personalnego skarbie – powiedział, wstając i podchodząc bliżej mnie, aż ciarki przeszyły moje ciało. – Ale wybacz, twój kochaś ma mniej szczęścia.
- Wynoś się! – krzyknęłam, również wstając. Michael pokręcił głową i uśmiechnął kpiąco, jakbym przed chwilą powiedziała jakiś żart. – Powiedziałam…
- Wynoś się – Michael pisnął, nieudolnie próbując naśladować mój głos i odsunął mnie brutalnie na bok, pochylając się nad Ashtonem i ciągnąć go za kołnierz do góry. – Obudź się, dupku, mamy do pogadania.
- Zostaw go! – krzyknęłam znów, z całej siły napierając na ciało chłopaka, ale wiele to nie dało.
- Osochozi… - nieprzytomny pomruk wydobył się z ust Ashtona, kiedy Michael zaczął nim potrząsać.
- Dzień dobry, książę – powiedział Michael wściekłym tonem, podnosząc Ashtona na równe nogi mimo, że ten ledwo się na nich trzymał. – Coś się ostatnio dawno nie widzieliśmy.
- Spieprzaj – burknął Ashton, próbując znów się położyć, ale kolorowo włosy miał inny plan.
- Nie, nie – zaśmiał się znów, popychając Astona na środek salonu. Chłopak upadł na ziemię pod wpływem siły. – Nie pójdę sobie zanim nie porozmawiamy.
- Michael – jęknęłam błagalnie, widząc, do czego to wszystko prowadziło. – Michael, proszę…
- Zamknij się – warknął Cliffor nie patrząc w moją stronę. Zwrócił się do Ashtona, wylewając cały jad z siebie. – Jak, fajnie było pieprzyć te małą sukę, Irwin?
Zamachnął się nogą, kopiąc Ashtona prosto w brzuch. Ten skulił się i jęknął cicho, przyjmując uderzenie na nienapięte mięśnie. Zakryłam usta trzęsącą się dłonią.
- No, powiedz mi, fajnie było jak ci dawała? – kolejne kopnięcie. – A może była kolejną twoją zabawką w kolekcji, skoro nawet nie raczyłeś się pochwalić?
- Żal ci kutasa ściska że wolała mnie, a nie ciebie? – wycharczał Ashton, na co dostał kolejne dwa kopnięcia. Rzuciłam się do przodu starając się odciągnąć Michaela, ale znów bezskutecznie, bo popchnął mnie na kanapę, z której spadłam na ziemię obijając się głową o stolik od kawy. Na moment straciłam obraz przed oczami, nie byłam pewna co się wydarzyło. Potem widziałam tylko Ashtona, dźwigającego się na kolana i powoli wstającego, nabuzowanego adrenaliną, ciskającego pięściami na oślep w kierunku Clifforda.
- Nie jesteś nawet w najmniejszym stopniu jej wart – krzyknął Michael i wycelował pięść w jego brzuch, na co tamten znowu upadł. To było jak ciągnący się pas przemocy, niekończącej nienawiści, spowodowanej moją osobą. Osobą, która nie mogła nic zrobić. Gorzkie łzy płynęły po mojej twarzy, niekontrolowane krzyki wydobywały się z gardła, ciałem wstrząsały spazmy. Każda kolejna próba odciągnięcia ich od siebie kończyła się porażką.
W końcu Ashton nie wytrzymał i padł na dywan, charcząc krwią, niezdolny do obrony. A Michael nie przestawał, kopał go, bił, aż chłopak nie stracił przytomności.
- MICHAEL ZABIJESZ GO – krzyknęłam spanikowana i tym razem skutecznie uwiesiłam się na nim, popychając w bok Clifforda. Popatrzył na mnie zdezorientowany, szał w jego oczach przygasł na tyle, by zdał sobie sprawę, co zrobił. Cofnął się o krok, a potem wybiegł z mieszkania, wiedząc, że jeśli ktokolwiek go złapie, będzie po nim.
- Ashton… Ash… - rzuciłam się w jego kierunku, kucając i sprawdzając, czy jeszcze oddycha.

Wszystko, co działo się potem, wolę zachować na dnie swojej pamięci.

__________
O mój Boże Michael co ty wyczyniasz, boję się ciebie :OOO

Idą święta, ludzie wysyłają sobie kartki świąteczne, więc co robi Mary? Tez postanowiła że powysyła :)
Wylosuję 3 osoby, które otrzymają ode mnie listownie Świąteczny Dodatek Trouble(ręcznie napisany), jakieś tam życzenia i coś co jeszcze wymyślę, ale będzie fajne :>
Co trzeba zrobić?
Jeśli masz twittera, to dajesz RT temu tweetowi i tweetujesz "biorę udział w losowaniu na #ŚwiąteczneTrouble" oznaczając konto opowiadania @trouble_ff
Jeśli nie masz twittera, wtedy wpadaj na mojego aska i podaj mi albo swoje imię i nazwisko/najchętniej/ albo po prostu daj mi jakoś znać ze swojego askowego konta że bierzesz udział.
Przypominam, że wzięcie udziału w zabawie jest równoznaczne z przekazaniem mi swojego adresu w razie wygranej.
Wszystkie nicki i imiona zbiorę do cudnego świątecznego słoiczka i w poniedziałek(tak, ten poniedziałek) zostaną wylosowane te 3 osoby.
A CO ZA TYM IDZIE
W PONIEDZIAŁEK BĘDZIE TWITTCAM
około godziny 18-19, link podam w poniedziałek tutaj niżej pod postem. Stay tuned, stay fab, stay weird.
Kocham!

#TroubleFF

Rozdział 21


Zimne kafelki w kuchni były niemal parzące dla skóry, rozgrzanej pod kołdrą. Czułam się wypoczęta, spokojna, jak nigdy dotąd. Uczucie pełnego spełnienia opanowało moje ciało, umysł pozostawał czysty i pozbawiony wątpliwości.
Byłam tam, gdzie chciałam być, gdzie być powinnam i gdzie mnie chciano.
Uśmiechnęłam się do siebie sięgając do lodówki po jogurt. Ashton chrapał w swoim łóżku, do którego przenieśliśmy się zaraz po naszym wybuchu emocji. Zasypianie w jego ramionach było proste jak oddychanie. Tylko już sam fakt spania był dużo gorszy – żadne z nas nie było przyzwyczajone do obecności drugiej osoby w czasie snu, wiec… walka o kołdrę okazała się nieunikniona. Ale i tak było warto. Chociaż mam nadzieję że zostawiłam mu kilka siniaków po tym, jak prawie zrzucił mnie  łóżka.
Lodówka kliknęła z charakterystyczny dźwiękiem, wyciągnęłam łyżkę z szuflady i usiadłam przy stole, otwierając opakowanie. To takie dziwne, by tutaj, czuć się szczęśliwą i lekką. Czekała nas jednak jeszcze szczera rozmowa i nie byłam sama pewna, czego od niej oczekiwać, czego spodziewać się od niego. I czy w ogóle powinnam się martwić?
To wszystko wina Cobaina.
Od jak dawna wiedział? Jak długo udawał, a jak długo byłam mu obojętna. Głupie myśli kłębiły mi się w głowie, a musiałam poczekać aż ten łaskawie się wyśpi.
Idiota.
- Dzień dobry – Ashton wszedł w końcu do pomieszczenia i uśmiechnął się delikatnie podchodząc do mnie, pochylając i składając lekki pocałunek na ustach.
- Cześć – odparłam cicho obracając puste opakowanie po śniadaniu w dłoniach. Przez moment czułam się niezręcznie, ale swoboda z jaką się poruszał i zachowywał dodała mi odwagi.
- Ashton…
- Tak?
- Wiesz, że musimy pogadać?
Chłopak się odwrócił do mnie, opierając o blat przy zlewie i spojrzał na mnie marszcząc czoło. Mięśnie na jego nagich ramionach napięły się.
- O czym ty chcesz rozmawiać? – zapytał. – Wydaje mi się że wszystko jest jasne.
Westchnęłam i wstałam, szurając krzesłem do tyłu. Podeszłam do niego z założonymi rękami.
- O nas.
- Wszystko jest jasne – powtórzył Ashton, lustrując mnie wzrokiem. Prychnęłam, robiąc krok do przodu, tak, że niemal mogłam poczuć ciepło jego ciała. Gęsia skórka pokryła moją skórę.
- Od jak dawna wiesz?
Twarz Ashtona stężała; widocznie nie spodziewał się tego pytania, a przynajmniej nie na wstępie. Cieszę się, że mimo mojego absurdalnego stanu, nadal potrafiłam zaskakiwać i uderzać w czułe punkty.
- Od jakiegoś czasu – burknął, zagryzając wargę. Parsknęłam śmiechem, nie mogąc uwierzyć własnym uszom.
- A to od jakiegoś czasu, to ile trwa? – zaśmiałam się, postanawiając zarzucić ręce na jego szyję. Chłopak automatycznie położył dłonie na mojej talii i przyciągnął bliżej.
- Czy ty zamierzasz ze mną przeprowadzić rozmowę typu „Od jak dawna masz siedemnaście lat” rodem ze Zmierzchu?
- A jesteś wampirem? – zachichotałam. Napięcie opadło, mimo że nasze ciała nadal były lekko spięte. To było takie dziwne, trzymać kogoś w ramionach i nie chcieć puścić. Nie umiałam jeszcze do tego przywyknąć.
- To zależy – uśmiechnął się chytrze i pochylił do mojej szyi. – Możemy to przedyskutować.
Jego ciepły język gładził moją skórę, ssąc ją lekko i łaskocząc, ja tylko mogłam się temu poddać, bo uczucie było niesamowite. Czułe pocałunki, które składał, swoją wędrówkę zakończyły w końcu na moich ustach, wpijając się w nie z zachłannością, jakby nigdy nie mógł wystarczająco nacieszyć się moim smakiem. Wplotłam palce w jego włosy, ciągnąc je lekko, dociskając do siebie. Ja też nie miałam dość.
- Ashton przestań – wymamrotałam, ale wcale nie miałam zamiaru się odsunąć ani go odepchnąć.
- Mhm – wymruczał, gładząc ręką moje plecy i wślizgując się dłonią pod koszulkę. Wzdrygnęłam się lekko pod wpływem dotyku jego zimnych palców, ale ścieżka, którą wytyczał opuszkami paliła bardziej niż rozlany kwas.
- Ash – jęknęłam, tym razem bardziej stanowczo i przerwałam pocałunek, opierając swoje czoło o jego. – Musimy…
- Wiem – westchnął, biorąc moją twarz w dłonie i zostawił na moich wargach ostatni pocałunek. – Porozmawiać.
Skinęłam lekko głową, uśmiechając się. Udało mi się wyślizgnąć z jego objęć i na lekkich stopach pobiegłam do jego pokoju, żeby zakopać się powrotem w pachnącej nim pościeli. Położyłam się z zamkniętymi oczami na poduszce, palcami przebiegłam po miejscu, w którym jeszcze niedawno znajdowała się jego głowa. Zaśmiałam się cicho; jak wiele zmian musiało we mnie zajść, bym zrozumiała, że miłość może przyjść w najbardziej niespodziewanym momencie?
Nie było miejsca, w którym chciałabym być bardziej niż tutaj, teraz, z tym głupkiem nieposiadającym kompletu piżamy.
Oparłam się na łokciach i rozejrzałam po pomieszczeniu, szukając czegoś wzrokiem. Kiedy moje spojrzenie zatrzymało się na jego koszulce, niewiele myśląc sięgnęłam po nią. Szybko pozbyłam się swojej okropnej różowej halki, naciągając zamiast niej zmięty tshirt, zdecydowanie na mnie o jakieś osiem rozmiarów za duży.
- Mogłaś poczekać ze striptizem aż przyjdę – rozbawiony głos w drzwiach wyrwał mnie z zamyślenia, aż podskoczyłam z piskiem.
- Wybij to sobie z głowy – parsknęłam, obserwując, jak ostrożnie stawia dwa kubki z parującą kawą na stoliku i wskakuje na łóżko, podrzucając nas oboje do góry. Salwa śmiechu zalała pomieszczenie, kiedy przyciągnął mnie do siebie, zamykając w uścisku, z którego nie było ucieczki. Nie, żebym miała kiedykolwiek zamiar uciekać.
- Więc… Cobain – zaczęłam, siląc się na lekki ton. Irwin spojrzał na mnie z ukosa i westchnął, zdając sobie w końcu sprawę, że nie zamierzałam odpuścić mu wyjaśnień.
- Irytowałaś mnie – wyznał, kreśląc małe kółka na moim ramieniu. – Miałem ochotę po pierwszym miesiącu wywalić cię na bruk, ale nie mogłem.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Chyba podświadomie wiedziałem, że cię potrzebuję.
Uśmiechnęłam się. -  Przez ten cały czas myślałam…
- Że nie pamiętam? Bo nie pamiętałem – powiedział ze skruchą, ale zaraz jego głos powrócił do normalnego tonu. – Nie byłem do końca pewien. To może brzmieć brutalnie, ale…
- Byłam jedną z wielu, prawda? – zapytałam spokojnie, na co Ashton uniósł brwi zaskoczony.
- Skąd…?
- Jesteśmy tacy sami, ty i ja. Wiesz? Nie różni nas tak wiele, jak myślisz.
Chłopak wzruszył ramionami, nagle niezainteresowany. – To chyba nie było zbytnio to, co chciałbym usłyszeć od dziewczyny, na której mi zależy, tak myślę.
- Ashton, to jest przeszłość – okręciłam się do pozycji siedzącej, tak, że nadal mnie trzymał, ale ja mogłam spojrzeć mu w twarz. Korzystając z okazji uniosłam palcem jego podbródek, zmuszając, by na mnie spojrzał. – Przestań.
- To głupie.
- Ty też nie jesteś najmądrzejszy – zażartowałam i pocałowałam go znowu, dociskając wargi do swoich, póki nie poczułam aż mięknie. Uśmiechnęłam się wtedy.
- Jesteś prawdopodobnie największym bólem w dupie, jaki kiedykolwiek miałem - stwierdził w końcu, odsuwając się.
- Hemoroidy? Jeśli to miał być komplement...
Ashton wzniósł oczy do góry i sięgnął po poduszkę, zakrywając nią moją twarz, żebym już nie mogła nic więcej powiedzieć.  Odepchnęłam go, śmiejąc się.
- To się musiało tak skończyć, wiesz? – westchnęłam, opadając na materac i przewracając się twarzą do niego. Chłopak przytaknął, uspokajając się w końcu. Sięgnął po moją dłoń, splatając nasze palce.
- Żałuję, że to stało się tak późno – wyszeptał, a kąciki jego ust uniosły się w lekkim uśmiechu. Spojrzałam na nasze ręce, które splecione, wyglądały po prostu perfekcyjnie. Podniosłam trochę rękę i nachylając się, pocałowałam lekko wierzchołek jego dłoni.
- Wiem. Ale ja nie potrafiłam ufać… Nie wiem, czy nadal potrafię.
- Nieważne – odparł Ashton, kładąc się obok mnie i trącając mój nos swoim. Na chwile nasze palce się rozłączyły, ale jak tylko ułożył się wygodnie, odnalazł znowu moją dłoń i tym razem nie miał zamiaru puścić. – Poradzimy sobie z tym.
- My?
- My.
Słowa zawisły w powietrzu między nami, oczekując akceptacji. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu, nie do końca wiedząc, jak traktować to, co się między nami zaszło. Zamknęłam oczy, starając się ukryć lęk.
Bo bałam się, niesamowicie przerażała mnie perspektywa oddania swojego serca komuś, kto sam nie do końca wiedział jeszcze, gdzie trzyma własne. Chciałabym być bardziej pewna, nie mieć wyrzutów sumienia, obawiać się zranienia. Gówno wiedziałam o związkach, miłości, czy jakichkolwiek relacjach miedzy ludzkich. Dla mnie zawsze istniał tylko seks, żadnych uczuć. A on sprawił, że jednak uświadomiłam sobie, że potrafię czuć. I to bardzo, bardzo mocno.
- My – powtórzyłam za nim, rozchylając powieki. Widziałam ulgę, która błysnęła w jego oczach i jak wypuszczał powietrze, prawdopodobnie wstrzymując je przez cały czas, póki nie podjęłam decyzji.
- Nie myślałem, że kiedykolwiek cię jeszcze spotkam – wyznał, wzrokiem omiatając całą moją twarz, jakby uczył się jej na pamięć.
- Pamiętasz ten mały świstek papieru, na którym…
- Zapisałem ci swój numer? – przerwał mi, kiwając głową. – Oczywiście.
- Wiele razy chciałam zadzwonić – wymamrotałam, rumieniąc się. – Ale bałam się.
- Czego?
- Że mnie wyśmiejesz, powiesz, że jestem głupia, mam nie zawracać ci głowy… - burknęłam wtulając nos w poduszkę i zagłuszając resztę możliwych scenariuszy odrzucenia, które kłębiły się przez ostanie lata w mojej głowie.
- Pewnie bym tak zrobił – przyznał smętnie. – Ale całe szczęście, nie musiałem. Sama do mnie trafiłaś i bez tego.
- Rzeczywiście – odparłam, a potem wtuliłam się w niego, niszcząc przestrzeń między naszymi ciałami. – Chyba po prostu losu nie da się oszukać, co?
Ashton pokręcił głową, a potem schował twarz w moich włosach, zaciągając się ich zapachem.
- Nie, Chrissie. W twoim przypadku to niemożliwe.
- Powtórz to – zażądałam niespodziewanie, przerywając mu.
- W twoim…
- Nie, nie to – zaśmiałam się, lekko wiercąc w jego objęciach. – Moje imię. Powtórz moje imię.
- Chrissie. Chrissie, Chrissie, Chrissie, Chrissie…
Przerwał mantrę dopiero wtedy, kiedy zamknęłam mu usta pocałunkiem, nadal stęsknionym, nadal żarliwym.
Już więcej żadne z nas nie powiedziało na ten temat, resztę dnia spędziliśmy w swoich ramionach, odkrywając i ucząc się nawzajem. Coś się zmieniło, coś wielkiego przyszło, weszło w miedzy nas i oboje chyba mieliśmy w tamtym momencie nadzieję, że nigdy nie odejdzie. Zagubione słowa zyskały sens, niezgrabne gesty nabrały kształtów, powolne oddechy zamieniły się miejscami z szybkimi, a serca, które zwykły bić w równym rytmie, od tamtej nocy szalały, nie nadążając za skokami ciśnienia ich właścicieli.
Kochać i być kochanym, to największy sukces, jaki kiedykolwiek udało nam się osiągnąć, mimo, że żadne z nas nie wypowiedziało tych dwóch strategicznych słów.
Kochać.
Być kochanym.
My.
Nas.
Może wcale nie trzeba szukać daleko, żeby znaleźć miłość. Może miłość to jak dziecięca zabawa w chowanego która zapomniała zasad, czai się za rogiem, gotowa wyskoczyć na ciebie w najmniej spodziewanym momencie. Zaskakuje, a ty nie możesz się bronić, więc przyjmujesz ją na klatę i wiesz, że nie puścisz. Bo to uczucie w tobie zostaje, nie opuszcza, a potem, gdzieś kiedyś w przyszłości, zawsze je rozpoznasz.
Może miłość to gra, a my jesteśmy graczami.
Może być zakochanym to znaczy przegrać, a może wygrać.
A szczerze?
Kogo to obchodzi.
Kocham i jestem kochana. A reszta jest warta tyle, ile ludzie, którym powierzamy swoje serca, a oni nie potrafią tego uszanować.
__________
AWWWWW CHRASHTON
Jest mi smutno, znowu jest bardzo mało komentarzy :(


#TroubleFF