Rozdział 27

Światła klubu, takie znajome, a jednocześnie tak obce. Gorące ciała ocierające się jedno o drugie, półprzymknięte oczy, jakby w transie, uczucie zapomnienia. I ta głośna muzyka, która lepiła się do skory, pozostawiając na niej kropelki  potu.
- Dobrze się bawisz?
Skinęłam tylko głową, poruszając biodrami i odrzucając włosy z twarzy. Byłam wolna, niczym nieskrępowana. Zapomniała już, jakie to uczucie, dać ponieść się muzyce i tłumowi wokół mnie. Praca w klubie, a uczestniczenie w zabawie to dwie różne rzeczy, których nie da się połączyć.
Ręce Michaela zsunęły się na moje biodra, przysuwając bliżej siebie, tak, ze mogłam poczuć jak jego przyrodzenie reaguje na mnie. Zaśmiałam się do siebie i odwróciłam, zarzucając mu ręce na szyję i uniosłam na palcach, kradnąc mu pocałunek. Jego klatka piersiowa uniosła się, kiedy wydał z siebie zawiedziony jęk.
- Nie teraz, Mickey – uśmiechnęłam się do niego i odsunęłam, robiąc kilka kroków do tyłu, pozwalając, by tańczący tłum nas rozdzielił. Sama nie wiem kiedy wylądowałam przy barze, obok Bay, która dokładnie tak, jak kiedyś, zajęta była flirtowaniem z barmanem. Przed moimi oczami stanęła scena sprzed kilku lat, z dużo młodszą dziewczyną i innym kolesiem za kontuarem. Pokręciłam tylko głową i klepnęłam ją po ramieniu, odrzucając od siebie obraz przeszłości.
- Hej! – brunetka odwróciła się do mnie zirytowana, że przerwałam jej zabawę. – Co chcesz?
- Napić się z przyjaciółką – burknęłam siadając na wysokim krześle obok. Chłopak stracił zainteresowanie Bay i zajął się wycieraniem szklanek, obrzucając mnie co jakiś czas niezadowolonym spojrzeniem, co skwitowałam tylko wydęciem warg.
- Myślałam, że ty i Clifford świetnie się bawicie -  parsknęła dziewczyna, podnosząc stojący przed nią drink do ust. – Wydawał się być tobą zaabsorbowany.
- Jak zawsze – wzruszyłam ramionami i otworzyłam torebkę w poszukiwaniu portfela. – Czasami mam go dość.
- Ashton pewnie…
- Nie wymawiaj tego imienia – ucięłam ostro, rzucając jej ostrzegawcze spojrzenie. Bay zacisnęła usta w kreskę, niezadowolona.
- Mogłabyś przestać w końcu udawać, że on jeden był wszystkiemu winny. Znam Cię, Chrissie. Jesteś jak tsunami u wybrzeży Japonii, pozostawisz po sobie niewyobrażalne szkody – westchnęła. – Wystarczy spojrzeć na młodego Hemmingsa, ile mu zajęło otrząśnięcie się z ciebie.
- Luke to co innego – wyszeptałam, przyjmując kolorowego drinka i wypijając go dwoma dużymi łykami. – Z nim nigdy nic nie było na poważnie.
- Luke był tylko początkiem – zauważyła brunetka, okręcając się powrotem do kontuaru i przywołując ręką swojego adoratora. – Początkiem twojego końca.
- Znalazła się świetna moralizatorka – spojrzałam na nią kpiąco, kiedy Bay sięgała ręką po kołnierzyk chłopaka przysuwając go do siebie. Do końca wieczoru już żadna z nas się nie odzywała, nawet w taksówce, którą załapałyśmy cudem pod klubem. Żadna z nas nie była trzeźwa, a Michael zaginął w akcji, pewnie piany w kiblu. Nie żebym się przejmowała.
Ranek… Ranek był paskudny. Okrutna potrzeba wody obudziła moje ciało, ale głowa nie chciała oderwać się od poduszki, więc bolała, przyćmiewając moje oczy. Cholerny kac.
Wyszłam niezdarnie spod kołdry, stawiając ostrożnie stopy na zimnym parkiecie pokoju Bay i westchnęłam cicho. Czułam się jak staranowana przyczepą kempingową.
Poczłapałam do łazienki, chcąc się odświeżyć i obudzić, ale natknęłam się na zamknięte drzwi, za którymi słychać było dźwięki prysznica. Zaklęłam cicho i uderzyłam pięścią w drzwi, pospieszając przyjaciółkę.
- Szybciej, zaraz ci się zesram na środku pokoju!
Przewróciłam oczami, kiedy szum prysznica stał się głośniejszy. Nie tylko ja zmagałam się ze skutkami naszego wczorajszego wypadu.
Przeklinając pod nosem usiadłam obrażona na kanapie. Każdego dnia było tak samo, budziłyśmy się z ogromnym kacem, leczyłyśmy to, na tyle, n ile było to możliwe, a wieczorem znów ruszałyśmy na podbój miasta. Zupełnie jak za starych, dobrych czasów.
Czasami dołączał do nas Michael, raz zdarzyło nam się wyjść z Luke’em. To były miłe tygodnie, takie… odświeżające. Pozwalały zapomnieć, jak bardzo w dupie jestem z życiem. Ze studiami, z pracą, ze związkami… ze wszystkim. Zaczęłam bawić się bezmyślnie frędzelkami narzuty na kanapie, aż w końcu doczekałam się trzaśnięcia zamka w drzwiach łazienki. Bay wparowała do pomieszczenia owinięta w puchaty, niebieski ręcznik, podtrzymując go na piersiach.
- Posprzątałaś mam nadzieję to gówno, co narobiłaś? – parsknęła, lustrując mnie spojrzeniem. Wywróciłam oczami i wstałam z kanapy.
- Nie, zostawiłam ci paczkę niespodziankę pod poduszką, miłych snów – wyminęłam ją i chwile później zanurzyłam swoje obolałe ciało w wodzie, pachnącej maliną i hibiskusem.
Jakieś hektolitry płynu do mycia ciała, olejku o włosów, szamponów i kremów, byłam gotowa żeby stawić czoła całemu światu. Taka prawdziwa przebojowa dziewczyna z Nowego Jorku, jak to w tych tandetnych filmach.
- Głodna? – przyjaciółka postawiła przede mną talerz z grillowanym serem, za co obdarzyłam ją nikłym uśmiechem.
- Dobrze ciebie mieć, wiesz? – burknęłam przeżuwając powoli śniadanie.
- Wiem, głupku- zaśmiała się dziewczyna i usiadła naprzeciwko mnie, stawiając wcześniej na stole kubek z parującą kawą. – Ktoś z nas dwóch musi być mądrzejszy.
- Nie wydaje mi się żeby ta zaszczytna rola przypadała tobie – powiedziałam, niemal nie wybuchając śmiechem. – Jak ma się Rosie?
- Dość – ucięła ostro brunetka, a oczy jej pociemniały. – Nie chcę o tym mówić.
- Jak chcesz – wzruszyłam ramionami. – Powinnaś porozmawiać z psychologiem, albo z jakimś innym specjalistą na ten temat, Bay. Nie z kolesiem zza baru. Oddałaś dziecko do adopcji, na miłość boską.
- Nic nie rozumiesz, Chrissie. I nigdy nie rozumiałaś – Bay wstała z krzesła, kręcąc głową. W tym momencie zabrzmiał dzwonek do drzwi, na co podskoczyłam jak poparzona. – Otworzę.
- Jeśli to znowu Ashton…
- Tak, wiem, wiem. Nie ma cię w domu. Albo śpisz. Albo umarła ci babcia z Kalifornii i przez przypadek wczoraj wieczorem do niej wyjechałaś.
- Nie, ostatnim razem byłam w Kalifornii, tym razem poleciałam na Hawaje z Calumem… Albo z  Ryanem Goslingiem. Myślę, że to łyknie – potrząsnęłam głową zabierając resztki śniadania i uciekłam jak najszybciej do swojego pokoju.
Słyszałam, jak moja przyjaciółka otwiera drzwi i zaczyna rozmawiać spokojnie z przybyszem
- Nie… nie, przykro mi, nie ma jej – zasmucony głos Bay odbijał się od ścianek mieszkania.
- Kiedy wróci? Mówiłaś ostatnio że powinna być w okolicach piątku – żachnął się Ashton. – Z reszta Michael chwalił się jaką to świetną noc mieliście dzisiaj. Bay.
- Nie sądzę Ashton, żeby ona chciała cie kiedykolwiek widzieć… - powiedziała nieco ciszej Bay. Wychyliłam głowę bardziej zza framugi pomieszczenia, kiedy ich głosy stały się mniej wyraźne.
- Ale ja muszę z nią porozmawiać.
- Może zostaw jakiś list? Notkę? Telefon? – zawahała się Bay. – Kiedy będzie gotowa, wtedy się odezwie.
- Wtedy może być już za późno – westchnął Ashton. – Dzięki za chęci, B.
- Zawsze.
Drzwi się zamknęły, a ja przeszłam się do przedpokoju, w którym nadal stała dziewczyna.
- A tobie co? – zapytałam, podchodząc do niej.
- Masz pojęcie, jak bardzo on za tobą tęskni?
- Nie interesuje mnie to.
- Ale Chrissie… On jest tym zniszczony – wyszeptała Bay. – Gdybyś mogła go zobaczyć. To nie ten sam człowiek. Wyszedł stąd ze spuszczoną głową. Jak zbity pies.
- Nie obchodzi mnie to – odparłam zimno. – To jest nadal ten sam człowiek, Bay. Ten sam, który zniszczył nasz związek, ten sam, który bawił się mną przez ostatnie miesiące. Ten sam, przez którego moje Zycie wywróciło się do góry nogami, Ten sam, który…
- Który cię kochał, idiotko – moja przyjaciółka założyła ręce na piersi i spojrzała na mnie spode łba. – Nie nauczysz się, co?
- On tego nie zrobił, ja też nie muszę – oburzyłam się i chwyciłam płaszcz z wieszaka, naciągnęłam buty i wymaszerowałam z mieszkania, pozostawiają w nim zmieszaną przyjaciółkę.
Sprawy z Ashtonem nigdy się nie wyprostują, chociażby zaklaskał uszami, stanął na rzęsach i zaplótł warkocz między nogami.

- Pierdol się, Irwin. Naprawdę, pierdol się z każdym, tylko nie ze mną – krzyknęłam, kopiąc w krawężnik z bezsilnej złości.

__________
tweety w hashtagu poproszę :)
#TroubleFF