Rozdział 22


Płatki śniegu wirowały za oknem, padały jak gdyby nigdy nic, ślizgając, tańcząc i przepychając się między sobą, poganiane przez wiatr, napędzane mrozem. Grudzień w tym roku wszystkich zaskoczył, nikt nie spodziewał się śniegu przed gwiazdką. Ale to był pod wieloma względami dziwny rok, więc nie mogłam się spodziewać niczego innego.
Aparatura przy łóżku pikała cicho i w innych okolicznościach ten dźwięk irytowałby mnie, ale nie tym razem. Przez ostatnie dwa tygodnie było to jedyne, co chciałam usłyszeć. Bicie serca, tak cenne, tak nieuchwytne. Ciężko pracujący organ musiał przetrwać dużo, o wiele więcej niż ktokolwiek by od niego wymagał.
Dotknęłam jego ręki, leżącej bezwładnie na łóżku, ciepłej skóry, która zaczęła już się goić i westchnęłam cicho. Gdyby nie ja, nic z tego by się nie wydarzyło, oboje siedzielibyśmy w domu popijając gorącą czekoladę z piankami albo dekorując drzewko świąteczne. Ale w obliczu tych zdarzeń, ozdoby choinkowe wydawały się bardzo prozaiczne.

***

Dwa tygodnie wcześniej.
- Calum, proszę, powiedz że on jest u ciebie – powiedziałam zdenerwowana do słuchawki, która trzymałam w drżących dłoniach.
- Chriss, uspokój się, co się dzieje?
- Czyli go nie ma?
- Chrissie, ale o co chodzi?
- Nic. Nieważne. Cześć – zakończyłam sfrustrowana połączenie i odrzuciłam aparat na łóżko. Przeczesałam palcami włosy i odchyliłam głowę do przodu, tracąc już wszelką nadzieję. Nie wiedziałam, co się stało.
Wszystko było dobrze. Po prostu dobrze.  Między mną, a Ashtonem zaczęło się układać, mniej lub bardziej. Daliśmy sobie szansę i chociaż każdy wieczór kończył się w jego łóżku, to i tak, jak na nas, była metoda małych kroczków. Wspólne wieczory z zimną pizzą miały więcej uroku niż wykwintne kolacje, a szwendanie się po starych sklepach z winylami, tak bardzo filmowe i tak bardzo cliche było dużo zabawniejsze niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Mieliśmy czas żeby poznać się od innej strony, tak naprawdę porozmawiać i spędzić czas na czymś innym niż wyklinanie siebie. Chociaż tego też nie zabrakło, nadal zrywał palant ze mnie kołdrę.
Ale poprzedniego dna chłopak wyszedł i nie wrócił do tej pory, co dawało równe czterdzieści osiem godzin od przekroczenia progu mieszkania. Miałam prawo się martwić o tego idiotę, na którym mi podobno zależało.
Telefon znów znalazł się w mojej ręce, a tym razem zielona słuchawka wciśnięta została obok imienia Luke’a.
- Chrissie! – wesoły głos mojego przyjaciela odezwał się po drugiej stronie, jak gdyby nigdy nic.
- Lukey – westchnęłam, wcale nie uspokojona. – Nie wiesz może, gdzie jest Ashton?
Zapadła cisza, dająca mi jasno do zrozumienia, że Hemmings nie miał bladego pojęcia co się stało.
- Jak długo? – zapytał cicho, a ja tylko zamknęłam oczy, starając się powstrzymać łzy paniki.
- Od wczoraj – jęknęłam, siadając ciężko na łóżku. – Nie wiem, co się stało, nie mam pojęcia gdzie jest, czuję się bezsilna i martwię się i…
- Cicho, spokojnie, - powiedział Luke, a mnie tylko jeszcze bardziej to rozjuszyło. – Dzwoniłaś do niego?
- Lucas, nie jestem kurwa idiotką! Oczywiście że dzwoniłam! – wybuchłam, krzycząc do słuchawki. Byłam niemal pewna, że mój rozmówca odsunął ja od siebie telefon na odległość ręki.
- Uspokój się. Postaram się go znaleźć, a ty zadzwoń jeszcze do Mike’a i Cala, oni siebie tak nienawidzą, że równie dobrze mogliby spędzić dwa wieczory w garażu grając byle gówno.
- Dzwoniłam do Hooda…
- Wiec zadzwoń do Clifforda. Poważnie, Chrissie.
Westchnęłam, poddając się. – Dobra. Daj mi znać, jeśli się czegoś dowiesz.
Luke już nic nie odpowiedział tylko zakończył rozmowę, a ja siedziałam, trzęsąc się kolejne dziesięć minut zanim postanowiłam odezwać się do pożal się boże Michaela.
Rzuciłam pracę klubie jak tylko ja i Ashton doszliśmy do porozumienia, że skoro jesteśmy razem, to opłacanie mojego czynszu nie ma większego sensu. I tak dzieliliśmy się wszystkim, od jedzenia po ubrania(i tutaj muszę przyznać że nie ma nic lepszego niż jego bluzy), także… Praca na dłuższą metę była mi niepotrzebna. Z resztą było mi to na rękę, bo oglądanie Michaela to od pewnego czasu nie była nawet rozrywka.
Tylko trzy dźwięki połączenia zajęły, zanim odebrał.
- No no no, kogo my tu mamy – przewróciłam oczami słysząc jego irytujący głos. – Czyżbyś zatęskniła?
- Niespecjalnie – warknęłam, z całej siły starając się zapanować nad chęcią powiedzenia czegoś obraźliwego. – Wiesz może, gdzie jest Ashton?
- A czemu miałoby cię to obchodzić?
- Bo mój chłopak wyszedł z domu i do cholery nadal nie wrócił, jak myślisz, czemu się martwię?
- Przepraszam, co? – głos Michaela stał się napięty.
- To co powiedziałam, Ashton wyszedł i…
- Twój chłopak? Ashton?  - przerwał mi, upewniając się. Potrząsnęłam głową zdenerwowana.
- Tak, Ashton. Czy wiesz gdzie…
- Nie interesuje mnie to.
- Mikey…
Chłopak rzucił słuchawką, a do mnie dotarło, jak bardzo spieprzyłam. Wzięłam głęboki oddech, ale ukojenie nie przyszło. Ucisk w klatce piersiowej doprowadzał mnie do bólu głowy.
Zebrałam się z naszego łóżka i przeniosłam na kanapę, gdzie zwinięta w kulkę analizowałam wszystkie możliwe scenariusze. Może coś się stało. Może mnie rzucił. Może po prostu mu się znudziłam. Albo znalazł inną. Albo jest pierdolonym kutasem bez serca który nie widzi świata poza damskimi organami płciowymi kurwa mać jebany chuj…
Huk na klatce schodowej był zdecydowanie zbyt podejrzany, żebym mogła go zignorować. Niecałą godzinę po mojej kłótni z Michaelem, przed drzwiami naszego mieszkania zaczęło dziać się coś dziwnego. Bardzo, bardzo dziwnego.
- Luke? – zapytałam przestraszona, rozszczelniając drzwi. Moje oczy rozszerzyły się w panice, kiedy zobaczyłam przyjaciela, na którego ramieniu uwieszone było po części bezwładne ciało Ashtona. Zakryłam usta dłonią.
- Luke, co do…
- Po prostu pomóż mi go wnieść, dobra? – poprosił zmęczonym głosem Luke, który zaczął powoli uginać się na kolanach. Szybko podeszłam do ich dwójki i objęłam Irwina w pasie, odciążając przyjaciela i jednocześnie stabilizując zalanego chłopaka. Przesuwając się powoli do przodu udało nam się umiejscowić go na kanapie, a ja zaciągnęłam Hemmingsa do kuchni.
- Co to w ogóle ma znaczyć? – zapytałam, krzyżując ramiona. Niebieskie oczy chłopaka pociemniały i zamknęły się na kilka sekund. Zadrżałam.
- Tak go znalazłem, Chrissie – powiedział powoli, odwracając wzrok. – Jest kilka miejsc do których lubił chodzić i no…
- I tam wrócił? – wypuściłam wstrzymywane powietrze z płuc. Luke pokiwał powoli głową.
- Chrissie, musisz zrozumieć, że człowieka nie jest tak łatwo zmienić.
- Nie wymagałam przecież, żeby się zmieniał – parsknęłam zirytowana, odwracając się do okna. – Chciałam tylko…
- Nawet miłość nie zmienia człowieka w takim tempie – wycedził blondyn podchodząc do mnie i kładąc ręce na moich ramionach. – Ale uwierz w niego.
- Po co. Skoro…
- Bo on sam sobie z tym nie poradzi – Luke odwrócił mnie do siebie i podniósł palcem podbródek. – Jesteście dla siebie jedyna nadzieją.
- Nie chcę być jego kuracją – wymamrotałam, ocierając szybko zawilgotniałe oczy. – Nie chcę…
- Chriss, wiem, że to trudne, ale serio po jednym razie chcesz się poddać?
- Nigdy się nie poddam – wymamrotałam. – Ale nie wiem, czy mam wystarczająco siły.
- Masz, mała, a jak nie, to znajdziesz. Jak zawsze.
Luke uśmiechnął się do mnie i przytulił lekko, a ja westchnęłam, wtulając się w jego klatkę piersiową. To wszystko było tak skomplikowane…
Porozmawialiśmy jeszcze chwilę, ale akcja ratunkowa dla Irwina wyraźnie się zakończyła, wiec Hemmings po prostu się zwinął, zostawiając mnie sam na sam z moim własnym koszmarem. Usiadłam wtedy obok Ashtona na skraju kanapy, odgarnęłam włosy ze spoconego czoła i pocałowałam je lekko.
- Czemu ty robisz mi z głowy takie bagno, co? – wyszeptałam i przytuliłam się do niego krotko. Spał już przynajmniej trzy godziny od momentu, w którym Luke go tu przytargał, więc musiał być choć trochę bardziej przytomny.
- Jakie to urocze, chyba zaraz zwymiotuję.
Uniosłam głowę, zdziwiona. – Co ty tutaj…
- Och, chciałem tylko porozmawiać jak się miewacie, gołąbeczki – zakpił Michael, obchodząc kanapę z  drugiej strony i siadając na wysokiej pufie przede mną. Ścisnęłam mimowolnie dłoń Ashtona, wbijając mu paznokcie w skórę; leżący obok mnie chłopak jęknął z bólu.
- Nie przypominam sobie, żebym cię tutaj zapraszała – powiedziałam cicho, mrużąc oczy.
- Ciebie też nikt tutaj nie zapraszał, a proszę i tak tutaj siedzisz – warknął, parskając krótkim śmiechem w którym nie było słychać radości. Jego zielone oczy były przepełnione gniewem, nieuzasadnioną agresją.
- Wyjdź stąd, póki nie wezwałam policji – powiedziałam twardo, biorąc głęboki oddech. Nie bałam się mężczyzn, a szczególnie nie miałam zamiaru bać się Michaela.
- To nic personalnego skarbie – powiedział, wstając i podchodząc bliżej mnie, aż ciarki przeszyły moje ciało. – Ale wybacz, twój kochaś ma mniej szczęścia.
- Wynoś się! – krzyknęłam, również wstając. Michael pokręcił głową i uśmiechnął kpiąco, jakbym przed chwilą powiedziała jakiś żart. – Powiedziałam…
- Wynoś się – Michael pisnął, nieudolnie próbując naśladować mój głos i odsunął mnie brutalnie na bok, pochylając się nad Ashtonem i ciągnąć go za kołnierz do góry. – Obudź się, dupku, mamy do pogadania.
- Zostaw go! – krzyknęłam znów, z całej siły napierając na ciało chłopaka, ale wiele to nie dało.
- Osochozi… - nieprzytomny pomruk wydobył się z ust Ashtona, kiedy Michael zaczął nim potrząsać.
- Dzień dobry, książę – powiedział Michael wściekłym tonem, podnosząc Ashtona na równe nogi mimo, że ten ledwo się na nich trzymał. – Coś się ostatnio dawno nie widzieliśmy.
- Spieprzaj – burknął Ashton, próbując znów się położyć, ale kolorowo włosy miał inny plan.
- Nie, nie – zaśmiał się znów, popychając Astona na środek salonu. Chłopak upadł na ziemię pod wpływem siły. – Nie pójdę sobie zanim nie porozmawiamy.
- Michael – jęknęłam błagalnie, widząc, do czego to wszystko prowadziło. – Michael, proszę…
- Zamknij się – warknął Cliffor nie patrząc w moją stronę. Zwrócił się do Ashtona, wylewając cały jad z siebie. – Jak, fajnie było pieprzyć te małą sukę, Irwin?
Zamachnął się nogą, kopiąc Ashtona prosto w brzuch. Ten skulił się i jęknął cicho, przyjmując uderzenie na nienapięte mięśnie. Zakryłam usta trzęsącą się dłonią.
- No, powiedz mi, fajnie było jak ci dawała? – kolejne kopnięcie. – A może była kolejną twoją zabawką w kolekcji, skoro nawet nie raczyłeś się pochwalić?
- Żal ci kutasa ściska że wolała mnie, a nie ciebie? – wycharczał Ashton, na co dostał kolejne dwa kopnięcia. Rzuciłam się do przodu starając się odciągnąć Michaela, ale znów bezskutecznie, bo popchnął mnie na kanapę, z której spadłam na ziemię obijając się głową o stolik od kawy. Na moment straciłam obraz przed oczami, nie byłam pewna co się wydarzyło. Potem widziałam tylko Ashtona, dźwigającego się na kolana i powoli wstającego, nabuzowanego adrenaliną, ciskającego pięściami na oślep w kierunku Clifforda.
- Nie jesteś nawet w najmniejszym stopniu jej wart – krzyknął Michael i wycelował pięść w jego brzuch, na co tamten znowu upadł. To było jak ciągnący się pas przemocy, niekończącej nienawiści, spowodowanej moją osobą. Osobą, która nie mogła nic zrobić. Gorzkie łzy płynęły po mojej twarzy, niekontrolowane krzyki wydobywały się z gardła, ciałem wstrząsały spazmy. Każda kolejna próba odciągnięcia ich od siebie kończyła się porażką.
W końcu Ashton nie wytrzymał i padł na dywan, charcząc krwią, niezdolny do obrony. A Michael nie przestawał, kopał go, bił, aż chłopak nie stracił przytomności.
- MICHAEL ZABIJESZ GO – krzyknęłam spanikowana i tym razem skutecznie uwiesiłam się na nim, popychając w bok Clifforda. Popatrzył na mnie zdezorientowany, szał w jego oczach przygasł na tyle, by zdał sobie sprawę, co zrobił. Cofnął się o krok, a potem wybiegł z mieszkania, wiedząc, że jeśli ktokolwiek go złapie, będzie po nim.
- Ashton… Ash… - rzuciłam się w jego kierunku, kucając i sprawdzając, czy jeszcze oddycha.

Wszystko, co działo się potem, wolę zachować na dnie swojej pamięci.

__________
O mój Boże Michael co ty wyczyniasz, boję się ciebie :OOO

Idą święta, ludzie wysyłają sobie kartki świąteczne, więc co robi Mary? Tez postanowiła że powysyła :)
Wylosuję 3 osoby, które otrzymają ode mnie listownie Świąteczny Dodatek Trouble(ręcznie napisany), jakieś tam życzenia i coś co jeszcze wymyślę, ale będzie fajne :>
Co trzeba zrobić?
Jeśli masz twittera, to dajesz RT temu tweetowi i tweetujesz "biorę udział w losowaniu na #ŚwiąteczneTrouble" oznaczając konto opowiadania @trouble_ff
Jeśli nie masz twittera, wtedy wpadaj na mojego aska i podaj mi albo swoje imię i nazwisko/najchętniej/ albo po prostu daj mi jakoś znać ze swojego askowego konta że bierzesz udział.
Przypominam, że wzięcie udziału w zabawie jest równoznaczne z przekazaniem mi swojego adresu w razie wygranej.
Wszystkie nicki i imiona zbiorę do cudnego świątecznego słoiczka i w poniedziałek(tak, ten poniedziałek) zostaną wylosowane te 3 osoby.
A CO ZA TYM IDZIE
W PONIEDZIAŁEK BĘDZIE TWITTCAM
około godziny 18-19, link podam w poniedziałek tutaj niżej pod postem. Stay tuned, stay fab, stay weird.
Kocham!

#TroubleFF

Rozdział 21


Zimne kafelki w kuchni były niemal parzące dla skóry, rozgrzanej pod kołdrą. Czułam się wypoczęta, spokojna, jak nigdy dotąd. Uczucie pełnego spełnienia opanowało moje ciało, umysł pozostawał czysty i pozbawiony wątpliwości.
Byłam tam, gdzie chciałam być, gdzie być powinnam i gdzie mnie chciano.
Uśmiechnęłam się do siebie sięgając do lodówki po jogurt. Ashton chrapał w swoim łóżku, do którego przenieśliśmy się zaraz po naszym wybuchu emocji. Zasypianie w jego ramionach było proste jak oddychanie. Tylko już sam fakt spania był dużo gorszy – żadne z nas nie było przyzwyczajone do obecności drugiej osoby w czasie snu, wiec… walka o kołdrę okazała się nieunikniona. Ale i tak było warto. Chociaż mam nadzieję że zostawiłam mu kilka siniaków po tym, jak prawie zrzucił mnie  łóżka.
Lodówka kliknęła z charakterystyczny dźwiękiem, wyciągnęłam łyżkę z szuflady i usiadłam przy stole, otwierając opakowanie. To takie dziwne, by tutaj, czuć się szczęśliwą i lekką. Czekała nas jednak jeszcze szczera rozmowa i nie byłam sama pewna, czego od niej oczekiwać, czego spodziewać się od niego. I czy w ogóle powinnam się martwić?
To wszystko wina Cobaina.
Od jak dawna wiedział? Jak długo udawał, a jak długo byłam mu obojętna. Głupie myśli kłębiły mi się w głowie, a musiałam poczekać aż ten łaskawie się wyśpi.
Idiota.
- Dzień dobry – Ashton wszedł w końcu do pomieszczenia i uśmiechnął się delikatnie podchodząc do mnie, pochylając i składając lekki pocałunek na ustach.
- Cześć – odparłam cicho obracając puste opakowanie po śniadaniu w dłoniach. Przez moment czułam się niezręcznie, ale swoboda z jaką się poruszał i zachowywał dodała mi odwagi.
- Ashton…
- Tak?
- Wiesz, że musimy pogadać?
Chłopak się odwrócił do mnie, opierając o blat przy zlewie i spojrzał na mnie marszcząc czoło. Mięśnie na jego nagich ramionach napięły się.
- O czym ty chcesz rozmawiać? – zapytał. – Wydaje mi się że wszystko jest jasne.
Westchnęłam i wstałam, szurając krzesłem do tyłu. Podeszłam do niego z założonymi rękami.
- O nas.
- Wszystko jest jasne – powtórzył Ashton, lustrując mnie wzrokiem. Prychnęłam, robiąc krok do przodu, tak, że niemal mogłam poczuć ciepło jego ciała. Gęsia skórka pokryła moją skórę.
- Od jak dawna wiesz?
Twarz Ashtona stężała; widocznie nie spodziewał się tego pytania, a przynajmniej nie na wstępie. Cieszę się, że mimo mojego absurdalnego stanu, nadal potrafiłam zaskakiwać i uderzać w czułe punkty.
- Od jakiegoś czasu – burknął, zagryzając wargę. Parsknęłam śmiechem, nie mogąc uwierzyć własnym uszom.
- A to od jakiegoś czasu, to ile trwa? – zaśmiałam się, postanawiając zarzucić ręce na jego szyję. Chłopak automatycznie położył dłonie na mojej talii i przyciągnął bliżej.
- Czy ty zamierzasz ze mną przeprowadzić rozmowę typu „Od jak dawna masz siedemnaście lat” rodem ze Zmierzchu?
- A jesteś wampirem? – zachichotałam. Napięcie opadło, mimo że nasze ciała nadal były lekko spięte. To było takie dziwne, trzymać kogoś w ramionach i nie chcieć puścić. Nie umiałam jeszcze do tego przywyknąć.
- To zależy – uśmiechnął się chytrze i pochylił do mojej szyi. – Możemy to przedyskutować.
Jego ciepły język gładził moją skórę, ssąc ją lekko i łaskocząc, ja tylko mogłam się temu poddać, bo uczucie było niesamowite. Czułe pocałunki, które składał, swoją wędrówkę zakończyły w końcu na moich ustach, wpijając się w nie z zachłannością, jakby nigdy nie mógł wystarczająco nacieszyć się moim smakiem. Wplotłam palce w jego włosy, ciągnąc je lekko, dociskając do siebie. Ja też nie miałam dość.
- Ashton przestań – wymamrotałam, ale wcale nie miałam zamiaru się odsunąć ani go odepchnąć.
- Mhm – wymruczał, gładząc ręką moje plecy i wślizgując się dłonią pod koszulkę. Wzdrygnęłam się lekko pod wpływem dotyku jego zimnych palców, ale ścieżka, którą wytyczał opuszkami paliła bardziej niż rozlany kwas.
- Ash – jęknęłam, tym razem bardziej stanowczo i przerwałam pocałunek, opierając swoje czoło o jego. – Musimy…
- Wiem – westchnął, biorąc moją twarz w dłonie i zostawił na moich wargach ostatni pocałunek. – Porozmawiać.
Skinęłam lekko głową, uśmiechając się. Udało mi się wyślizgnąć z jego objęć i na lekkich stopach pobiegłam do jego pokoju, żeby zakopać się powrotem w pachnącej nim pościeli. Położyłam się z zamkniętymi oczami na poduszce, palcami przebiegłam po miejscu, w którym jeszcze niedawno znajdowała się jego głowa. Zaśmiałam się cicho; jak wiele zmian musiało we mnie zajść, bym zrozumiała, że miłość może przyjść w najbardziej niespodziewanym momencie?
Nie było miejsca, w którym chciałabym być bardziej niż tutaj, teraz, z tym głupkiem nieposiadającym kompletu piżamy.
Oparłam się na łokciach i rozejrzałam po pomieszczeniu, szukając czegoś wzrokiem. Kiedy moje spojrzenie zatrzymało się na jego koszulce, niewiele myśląc sięgnęłam po nią. Szybko pozbyłam się swojej okropnej różowej halki, naciągając zamiast niej zmięty tshirt, zdecydowanie na mnie o jakieś osiem rozmiarów za duży.
- Mogłaś poczekać ze striptizem aż przyjdę – rozbawiony głos w drzwiach wyrwał mnie z zamyślenia, aż podskoczyłam z piskiem.
- Wybij to sobie z głowy – parsknęłam, obserwując, jak ostrożnie stawia dwa kubki z parującą kawą na stoliku i wskakuje na łóżko, podrzucając nas oboje do góry. Salwa śmiechu zalała pomieszczenie, kiedy przyciągnął mnie do siebie, zamykając w uścisku, z którego nie było ucieczki. Nie, żebym miała kiedykolwiek zamiar uciekać.
- Więc… Cobain – zaczęłam, siląc się na lekki ton. Irwin spojrzał na mnie z ukosa i westchnął, zdając sobie w końcu sprawę, że nie zamierzałam odpuścić mu wyjaśnień.
- Irytowałaś mnie – wyznał, kreśląc małe kółka na moim ramieniu. – Miałem ochotę po pierwszym miesiącu wywalić cię na bruk, ale nie mogłem.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Chyba podświadomie wiedziałem, że cię potrzebuję.
Uśmiechnęłam się. -  Przez ten cały czas myślałam…
- Że nie pamiętam? Bo nie pamiętałem – powiedział ze skruchą, ale zaraz jego głos powrócił do normalnego tonu. – Nie byłem do końca pewien. To może brzmieć brutalnie, ale…
- Byłam jedną z wielu, prawda? – zapytałam spokojnie, na co Ashton uniósł brwi zaskoczony.
- Skąd…?
- Jesteśmy tacy sami, ty i ja. Wiesz? Nie różni nas tak wiele, jak myślisz.
Chłopak wzruszył ramionami, nagle niezainteresowany. – To chyba nie było zbytnio to, co chciałbym usłyszeć od dziewczyny, na której mi zależy, tak myślę.
- Ashton, to jest przeszłość – okręciłam się do pozycji siedzącej, tak, że nadal mnie trzymał, ale ja mogłam spojrzeć mu w twarz. Korzystając z okazji uniosłam palcem jego podbródek, zmuszając, by na mnie spojrzał. – Przestań.
- To głupie.
- Ty też nie jesteś najmądrzejszy – zażartowałam i pocałowałam go znowu, dociskając wargi do swoich, póki nie poczułam aż mięknie. Uśmiechnęłam się wtedy.
- Jesteś prawdopodobnie największym bólem w dupie, jaki kiedykolwiek miałem - stwierdził w końcu, odsuwając się.
- Hemoroidy? Jeśli to miał być komplement...
Ashton wzniósł oczy do góry i sięgnął po poduszkę, zakrywając nią moją twarz, żebym już nie mogła nic więcej powiedzieć.  Odepchnęłam go, śmiejąc się.
- To się musiało tak skończyć, wiesz? – westchnęłam, opadając na materac i przewracając się twarzą do niego. Chłopak przytaknął, uspokajając się w końcu. Sięgnął po moją dłoń, splatając nasze palce.
- Żałuję, że to stało się tak późno – wyszeptał, a kąciki jego ust uniosły się w lekkim uśmiechu. Spojrzałam na nasze ręce, które splecione, wyglądały po prostu perfekcyjnie. Podniosłam trochę rękę i nachylając się, pocałowałam lekko wierzchołek jego dłoni.
- Wiem. Ale ja nie potrafiłam ufać… Nie wiem, czy nadal potrafię.
- Nieważne – odparł Ashton, kładąc się obok mnie i trącając mój nos swoim. Na chwile nasze palce się rozłączyły, ale jak tylko ułożył się wygodnie, odnalazł znowu moją dłoń i tym razem nie miał zamiaru puścić. – Poradzimy sobie z tym.
- My?
- My.
Słowa zawisły w powietrzu między nami, oczekując akceptacji. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu, nie do końca wiedząc, jak traktować to, co się między nami zaszło. Zamknęłam oczy, starając się ukryć lęk.
Bo bałam się, niesamowicie przerażała mnie perspektywa oddania swojego serca komuś, kto sam nie do końca wiedział jeszcze, gdzie trzyma własne. Chciałabym być bardziej pewna, nie mieć wyrzutów sumienia, obawiać się zranienia. Gówno wiedziałam o związkach, miłości, czy jakichkolwiek relacjach miedzy ludzkich. Dla mnie zawsze istniał tylko seks, żadnych uczuć. A on sprawił, że jednak uświadomiłam sobie, że potrafię czuć. I to bardzo, bardzo mocno.
- My – powtórzyłam za nim, rozchylając powieki. Widziałam ulgę, która błysnęła w jego oczach i jak wypuszczał powietrze, prawdopodobnie wstrzymując je przez cały czas, póki nie podjęłam decyzji.
- Nie myślałem, że kiedykolwiek cię jeszcze spotkam – wyznał, wzrokiem omiatając całą moją twarz, jakby uczył się jej na pamięć.
- Pamiętasz ten mały świstek papieru, na którym…
- Zapisałem ci swój numer? – przerwał mi, kiwając głową. – Oczywiście.
- Wiele razy chciałam zadzwonić – wymamrotałam, rumieniąc się. – Ale bałam się.
- Czego?
- Że mnie wyśmiejesz, powiesz, że jestem głupia, mam nie zawracać ci głowy… - burknęłam wtulając nos w poduszkę i zagłuszając resztę możliwych scenariuszy odrzucenia, które kłębiły się przez ostanie lata w mojej głowie.
- Pewnie bym tak zrobił – przyznał smętnie. – Ale całe szczęście, nie musiałem. Sama do mnie trafiłaś i bez tego.
- Rzeczywiście – odparłam, a potem wtuliłam się w niego, niszcząc przestrzeń między naszymi ciałami. – Chyba po prostu losu nie da się oszukać, co?
Ashton pokręcił głową, a potem schował twarz w moich włosach, zaciągając się ich zapachem.
- Nie, Chrissie. W twoim przypadku to niemożliwe.
- Powtórz to – zażądałam niespodziewanie, przerywając mu.
- W twoim…
- Nie, nie to – zaśmiałam się, lekko wiercąc w jego objęciach. – Moje imię. Powtórz moje imię.
- Chrissie. Chrissie, Chrissie, Chrissie, Chrissie…
Przerwał mantrę dopiero wtedy, kiedy zamknęłam mu usta pocałunkiem, nadal stęsknionym, nadal żarliwym.
Już więcej żadne z nas nie powiedziało na ten temat, resztę dnia spędziliśmy w swoich ramionach, odkrywając i ucząc się nawzajem. Coś się zmieniło, coś wielkiego przyszło, weszło w miedzy nas i oboje chyba mieliśmy w tamtym momencie nadzieję, że nigdy nie odejdzie. Zagubione słowa zyskały sens, niezgrabne gesty nabrały kształtów, powolne oddechy zamieniły się miejscami z szybkimi, a serca, które zwykły bić w równym rytmie, od tamtej nocy szalały, nie nadążając za skokami ciśnienia ich właścicieli.
Kochać i być kochanym, to największy sukces, jaki kiedykolwiek udało nam się osiągnąć, mimo, że żadne z nas nie wypowiedziało tych dwóch strategicznych słów.
Kochać.
Być kochanym.
My.
Nas.
Może wcale nie trzeba szukać daleko, żeby znaleźć miłość. Może miłość to jak dziecięca zabawa w chowanego która zapomniała zasad, czai się za rogiem, gotowa wyskoczyć na ciebie w najmniej spodziewanym momencie. Zaskakuje, a ty nie możesz się bronić, więc przyjmujesz ją na klatę i wiesz, że nie puścisz. Bo to uczucie w tobie zostaje, nie opuszcza, a potem, gdzieś kiedyś w przyszłości, zawsze je rozpoznasz.
Może miłość to gra, a my jesteśmy graczami.
Może być zakochanym to znaczy przegrać, a może wygrać.
A szczerze?
Kogo to obchodzi.
Kocham i jestem kochana. A reszta jest warta tyle, ile ludzie, którym powierzamy swoje serca, a oni nie potrafią tego uszanować.
__________
AWWWWW CHRASHTON
Jest mi smutno, znowu jest bardzo mało komentarzy :(


#TroubleFF

Rozdział 20

Rozdział z dedykacją dla Kamili.


Nieśmiałe promyki słońca zaczęły padać na moją twarz, wybudzając mnie stopniowo ze snu. Jeszcze nie chciałam otwierać oczu, miałam ochotę poleniuchować, wtulić się w pościel która tak ładnie pachniała…
W końcu jednak udało mi się zmusić do rozchylenia powiek i wcale nie byłam w szoku, że łóżko nie było moje. Pamiętałam połowicznie wydarzenia poprzedniej nocy oraz uczucie, które rozbudziły we mnie ramiona Ashtona. Byliśmy tak bardzo na miejscu, połączeni ze sobą po tylu przejściach. Może nie jakichś wielkich i bolesnych, ale wystarczających, by tęsknota wzięła nad nami górę. A jego głos, lekko trzęsący się kiedy mówił, był jakby odpowiedzią na prawie wszystkie moje wątpliwości.
Nadal jednak nie sądziłam, by pamiętał.
Przekręciłam głowę na poduszce chcąc na niego spojrzeć, jednak mój wzrok padł na puste miejsce. Poszewka jeszcze była ciepła, kiedy dotknęłam jej ręką, ale samego chłopaka nie było nigdzie w pobliżu. Poczułam strach, który wypełnił mój żołądek, dlatego szybko poderwałam się i usiadłam, roztrzepując włosy. Miałam spierzchnięte usta i lekko zapuchnięte oczy, pozostałości po wczorajszym płaczu.
Ale mieszkanie było puste. Zimne, przeraźliwie i boleśnie pozostawione jakby na pastwę losu. Ja zostałam sama, a to bolało jeszcze bardziej.
Ta radość poranka gdzieś ze mnie upłynęła, a zastąpiły ją wątpliwości. Jasne, że mnie pocieszył, nie był aż takim chujem. Do bycia gentlemanem też mu niby daleko, ale jakieś tam serce musiał mieć. Inaczej zostawiły mnie samą w nocy, albo nawet nie pofatygował się sprawdzić, co się stało.
Chciałam z nim porozmawiać, jakoś wyjaśnić sytuację, która zaistniała, ale jak widać – nie dostałam nawet szansy.
Stopy skierowały mnie do kuchni, mózg zadecydował o potrzebie wypicia kubka herbaty. Musiałam się odprężyć zanim wyjdę na zawsze z tego miejsca i znowu zacznę układać sobie życie. Inaczej, gdzie indziej, bez kłopotów… Bez Irwina.
Ale kiedy sięgałam po kubek, mój wzrok padł na małą karteczkę leżącą na podłodze. Schyliłam się po nią szybko i uczucie déjà vu uderzyło w tył mojej głowy. O panie.

Przepraszam, musiałem wyjść. Będę późno, możesz zostać jeszcze jedną noc? Musimy porozmawiać. A.I.

Wypuściłam powietrze z płuc, orientując się, że je wstrzymywałam i uśmiechnęłam się do siebie. Było w tym coś dobrego, chociaż brzmiało złowieszczo.
Westchnęłam cicho i już z kubkiem pełnym czerwonego płynu wróciłam do salonu, modląc się, żebym jednak nie musiała czekać całego dnia na jego.
A jednak okazało się, że czekałam. Pięć minut przekształciło się w pięć godzin, pięć godzin w dziesięć…. Zmierzchało, a ja zasypiałam już na kanapie, nadal w swojej piżamie, nieumytych włosach i dosłownie śmierdząc jak skunks. Byłam ofiarą własnej głupoty, a na domiar złego, nie chciałam z tym walczyć.
Sen przyszedł szybciej niż mogłam się tego spodziewać. Zwinięta w kłębek na kanapie, nawet nie miałam się czym przykryć, ale nie dbałam o to. Byłam zmęczona czekaniem, myśleniem, zamknięciem w klatce zbudowanej przez własny umysł. To chyba najgorsze co może się przydarzyć człowiekowi, stać się ofiarą swoich emocji.
Wiem, że skupiałam się zupełnie bez sensu na tamtej nocy. Ona nie powinna mieć większego znaczenia na teraźniejszość… szczególnie że on jej nie pamiętał. Nie rozumiałam, dlaczego to wydawało mi się tak istotnym elementem układanki. Tak jakby fakt istnienia naszej przeszłości miał cokolwiek zmienić… Byliśmy tylko ludźmi. Z czy bez jednonocnej przygody nadal stalibyśmy na rozdrożu, starając się wybrać miedzy tym co właściwe, a tym, co słuszne.
Ciemność spowiła pokój, otulając mnie kołderką nocy. Wygięta w nienaturalnym kształcie leżałam, wpół śpiąco, wpół świadomie, układając w głowie rożne scenariusze. Dobre. Złe. Fatalne Radosne. Wszystkie.
Skrzypienie podłogi w przedpokoju obudziło mnie w środku nocy. Podniosłam nieprzytomnie wzrok, ale nie zobaczyłam nikogo, póki mdłe światło lampy podłogowej włączonej przez Ashtona nie oświetliło pomieszczenia. Opadłam znowu na oparcie kanapy i znowu zamknęłam oczy stwierdzając, że to tylko sen.
Włosy, które wchodziły mi do ust zostały jednak chwilę później delikatnie odgarnięte, a opuszki palców chłopaka przejechały lekko po moim policzku, powodując gęsią skórkę i przywołując uśmiech na usta. Kanapa lekko się ugięła, kiedy usiadł, a ja zamrugałam, spoglądając na niego.
- Cześć – zachrypiałam, nieużywane przez cały dzień struny głosowe jakby zapomniały co ze sobą w takim momencie zrobić. Ashton zaśmiał się lekko słysząc to.
- Dzień.. dobry wieczór – parsknął, zatrzymując swoją dłoń na mojej twarzy i przytrzymując ją lekko. Instynktownie wtuliłam w nią policzek, sama nie wiedząc, że to może być tak przyjemne. Westchnęłam cicho, zastanawiając się co powiedzieć, ale zamiast tego zgramoliłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam na niego. – Przepraszam że cię obudziłem.
- Nie szkodzi – szepnęłam, przesuwając się bliżej niego. To było dziwne, wpatrywanie się w siebie i szukanie odpowiednich słów, ale w gruncie rzeczy… Co mogliśmy sobie powiedzieć?
Cześć, jestem Ashton i chce cię przelecieć?
Cześć, jestem Chrissie i uważam że masz smoka w gaciach?
A to i tak była optymistyczna wersja wydarzeń.
Słowa nigdy nie były moją dobrą stroną, a tym bardziej nie Ashtona, dlatego postawiliśmy na czyny, bo kiedy nasze wargi zetknęły się… Nigdy nie czułam się bardziej żywa i rozbudzona.
To było delikatne, trochę jak dotknięcie motyla, niemal ulotne, trwało szybko, zbyt szybko. Kiedy odsunął się ode mnie, oblizał wargi, jego oczy pociemniały, jakby oczekując mojej reakcji. Wtedy znowu zamiast słów pojawiły się gesty, lekki uśmiech, kolejny pocałunek…
Zeszliśmy niżej na kanapę, dotykając siebie, swoich twarzy, splatając i rozłączając ręce, jakbyśmy tańczyli tylko sobie znany taniec. Kto mógł nas winić?
- Ja my tutaj skończyliśmy? – wyszeptałam między pocałunkami, odsuwając jego twarz od swojej i łapiąc powietrze. Na jego ustach pojawił się kpiący uśmieszek i powiedział coś, czego nie spodziewałam się usłyszeć. Nigdy.
- To wszystko wina Cobaina – odpowiedział całując mnie w policzek.
Rozchyliłam usta w niedowierzaniu.  
 - Ashton, co ty…
- Ćśśś… Cicho, piękna – uciszył mnie pocałunkiem, a ja nie miałam nic przeciwko. Jeśli tak miało się to skończyć… To ja nie zamierzałam z tym walczyć.
To było jak taniec, piękne i finezyjne. Trochę też jak oddychanie, bo bardzo naturalne i mimo tylu niejasności i niewypowiedzianych myśli, nadal potrafiliśmy perfekcyjnie współgrać. Jego usta na mojej szyi, moje ręce na jego torsie… Wszędzie tam, gdzie byliśmy sobie potrzebni, byliśmy. Tak jakby nigdy nie było miedzy nami nieporozumień, kłótni czy wyzwisk.
Nic się nie liczyło oprócz gorących oddechów.
Było tak, jak powinno być. On spotyka ją, najpierw nieśmiało, potem coraz lepiej mu wychodziło poznawanie jej. A ona… Ona siedziała i patrzyła na  to, co on robi, udając, ze nie jest zainteresowana…
A chwilę później było jeszcze inaczej, bo to ona podejmowała inicjatywę, chcąc przyspieszyć wszystko, być panią sytuacji.
Raz na górze, raz na dole.
Jęknęłam, kiedy zdjął ze mnie bluzkę i przejechał językiem po rozgrzanej skórze nad obojczykiem, chłodząc ją na moment, bo w praktyce paliła jeszcze bardziej, momentalnie spragniona jego dotyku. Był jak narkotyk, chciałam go odstawić, ale nie mogłam. Zbyt przyjemny, by z niego rezygnować.
Jego koszulka też opadła, a ja nie potrafiłam się powstrzymać od nie dotykania jego ciała. Bawiły mnie jego troszkę wystające żebra, a z drugiej strony widziałam dobrze rozwinięte mięśnie w innych partiach. To, z jaką lekkością mnie podnosił, obracał… Jakbym był leciutką zabawką, marionetką. Chciał dominować, a ja mu na to pozwoliłam, bo wiedziałam, że w następnej chwili on ustąpi mi miejsca.
Chciałam go. On pragnął mnie. Dlatego żadne z nas nie zatrzymało drugiego, gdy bielizna opadła.
Wsunął ręce między moje uda rozchylając je lekko, samemu siadając pomiedzy. Patrzył na mnie, szukając pozwolenia, chociaż nie musiał. Wiedział, że już dawno bym go powstrzymała.
Ciepłe pocałunki schodziły w dół mojego brzucha, by w końcu zatrzymać się tuż na linii moich bioder. Jęknęłam zirytowana.
- Spokojnie, będzie na to jeszcze czas… - wymruczał ze śmiechem, a ja tylko prychnęłam. Mimo wszystko… nie lubię gierek. Ale wtedy jego palce zaczęły mnie dotykać; nie tak, jak dotykałby każda inną. On szukał, badał, chciał mi sprawić przyjemność, a to nawet dla mnie było nowe.
- Nie przedłużaj tego – warknęłam, kiedy wsunął we mnie palce i zaczął nimi poruszać.
Nigdy stwierdzenie, że słowa są ważniejsze niż czyny, nie miało dla mnie tak wielkiego znaczenia.
Chciałam na niego krzyczeć, że mnie okłamał, chciałam mu nie umieć wybaczyć że mnie traktował jak gówno, tylko czy to miało jakikolwiek sens? Co by to dało? Nie zawsze trzeba robić wyrzuty. Nie ma potrzeby cofać się, kiedy można  iść do przodu.
Mieć jego w sobie, być z nim blisko, móc poczuć jego zapach, to było to, co dawało mi siłę. I za nic w świecie nie chciałabym się tego pozbyć z mojego życia. Nie byłam na to gotowa.
Nasz pierwszy seks był gwałtowny, spragniony doznań erotycznych i miał w sobie nic z uczucia. Oczywiście, musiał być wyjątkowy, skoro go zapamiętałam… zapamiętaliśmy, ale był tylko seksem. To, co przydarzyło nam się tamtej nocy, było wypełnione emocjami, nasze pragnienia wirowały nad głowami, górując po raz pierwszy w naszych życiach nad pożądaniem. Oboje byliśmy we właściwym miejscu, z właściwa osobą.
Na tej przeklętej pomarańczowej kanapie, na której wszystko musi się zaczynać.
Prawda jest taka, że nie chcemy w życiu kłamstwa. Nie chcemy uciekać. Bo zawsze okazuje się, że uciekamy z powrotem w kierunku swojego przeznaczenia. Nie musimy wpadać mu w ramiona, ale co jeśli już to zrobiliśmy? Nie ma sensu uciekać. Nie ma sensu zaprzeczać. I tak prawda wyjdzie na jaw, chociażbyśmy bardzo chcieli ją ukryć.
Czy ja i Ashton mogliśmy skończyć ze sobą? Pewnie moglibyśmy. Ale po kilku latach znowu spotkałabym go, dokładnie tak jak było z Luke’em. Ważnych osób nie da się tak po prostu odsunąć od siebie bez konsekwencji. Zawsze wracamy.
Ashton był ważny, choćbym miesiącami nazywała go skretyniałym imbecylem, wyzywała od najgorszych i chciała zgnieść butem to jego zasyfione ego.
Po prostu go kochałam, niezaprzeczalnie i bardzo, bardzo mocno.
- Jesteś piękna – wymruczał mi do ucha, kiedy opadliśmy obok siebie, zdyszani. Nie miałam sił na odpowiedź, wiec tylko uśmiechnęłam się do niego i wtuliłam w jego klatkę piersiową. Kiedy objął mnie ramieniem wiedziałam, że nie żałował tego, co właśnie się stało i tak samo jak ja uważał to za coś wyjątkowego.
- Ash – wymamrotałam sennie w jego ucho. - Czemu wyszedłeś dzisiaj?
- Musiałem pomyśleć – odparł, potwierdzając tylko moje przypuszczenia.
- O czym? – zapytałam naiwnie, a on zaśmiał się tylko i cmoknął mnie w nos.

- O nas. 
__________
#TroubleFF
a może.... do trendow z tym, co? ;)

Rozdział 19


Pierwszy tydzień.
Wszystko dookoła zdawało się być ciche, poruszało się w zwolnionym tempie, tak jakby czas przestał na chwilę płynąć, a potem zapomniał jak ruszyć. Zarówno ja, jak i on poruszaliśmy się nie po tych samych pasach ruchu.
Drugi tydzień.
Jedzenie smakowało jak trawa, trochę jak karton i farba plakatowa. Sztuczność, z jaka musiałam cieszyć się ze wszystkich małych rzeczy była przytłaczająca. Zgubiłam siebie, zgubiłam własną głowę. W zasadzie, zostawiłam ją w tamtym mieszkaniu.
Trzeci tydzień.
Okno mojego pokoju wychodziło na zatłoczoną ulicę, pode mną setki ludzi na godzinę mijały się, nieznajome twarze nieznajomych ludzi. Wszystko tu było takie duże, niepasujące do mnie, pełne niezrozumiałego pośpiechu i bez sensu.
Dużo rzeczy straciło znaczenie, jeśli mamy o tym rozmawiać, ale starałam się zrobić wszystko, żeby moje życie wróciło do normy. Wieczory z Bay były wybawieniem, chociaż nadal nie do końca jej wybaczyłam tego, co zrobiła. Wmawiałam sobie że to nie była jej wina, bo przecież nigdy Asha nie poznała. Rozumiałam i akceptowałam, że bałagan w jej świecie stał się w tamtym momencie nie do zniesienia. Sama przecież byłam w rozsypce.
Luke poruszył się niespokojnie na krześle i spojrzał na Bay, co zauważyłam kątem oka, kiedy w pewnym momencie naszej rozmowy przestałam się odzywać. Oboje wyłazili dosłownie ze skóry, żeby obudziła się z tego koszmaru. Wiem, że chcieli dobrze, tylko problem polegał na tym, że nie za bardzo chciałam się budzić. Mieszkanie moich rodziców było całkiem wygodne, moja matka widząc jak bardzo nijaka się stałam, nawet nie odzywała się na temat tego nagłego powrotu. Z resztą komu przeszkadzałby sunący się miedzy ścianami cień?
- Chrissie musisz w końcu zdecydować – odezwała się Bay, podchodząc do mnie. Zerknęłam na nią zrezygnowana potrząsając głową, gdy tylko jej ręka spoczęła na moim ramieniu.
- On się nawet do mnie nie odezwał – wyszeptałam, opuszczając nogi w dół i zeskakując z parapetu. – Myślę że już zdecydowałam.
W tym momencie Luke, zaśmiał się gorzko.
- Czego się szczerze mówiąc spodziewałaś? – prychnął, wypowiadając słowa, które powtarzałam w swojej głowie od kilku tygodni. -  To jest Ashton. Jakbyś go nie znała.
- Wiem – warknęłam i usiadłam na łóżku, podwijając nogi pod siebie. – Tak samo jak wiem, że sama do tego doprowadziłam, sama. Co mnie podkusiło? Mogłam…
- Dość – przerwała mi Bay i stanęła przede mną z założonymi rękami i wściekłą miną. – Mam dość słuchania jak się obwiniasz. Okej, łapiemy. Każdy z nas kiedyś zakochał się w niewłaściwej osobie. Prawda, Luke?
Chłopak przewrócił oczami i prychnął. – Pojedź tam dzisiaj.
- Niby po co?
- Twoje rzeczy, idiotko. Zostawiłaś tam rzeczy – Luke był wyraźnie zirytowany. Zamknęłam na chwilę oczy, rozważając propozycję.
- Nie.
- Myślę że wyjątkowo Hemmings ma racje – odezwała się Bay, niespodziewanie popierając chłopaka. Oparłam głowę o ścianę za mną i skrzywiłam, rozumiejąc, że jeśli nie zgodzę się dobrowolnie, przyjaciele mnie zawloką tam siłą. Świetnie. Marzyłam po prostu o tym, żeby cały spokój, który w sobie budowałam od trzech tygodni poszedł się bujać w jeden wieczór.
- Nie mam wyboru, prawda?
Luke i Bay pokiwali głowami, dając mi do zrozumienia, że dalsza dyskusja była zbędna. Musiałam stawić czoła temu wszystkiemu… Prędzej czy później.
***
Zapukałam trzy razy do drzwi i zrobiłam krok do tyłu, czekając na odpowiedź. Trochę to zajęło, ale w końcu Ashton otworzył, patrząc na mnie zdezorientowany. Chyba żadne z nas nie sądziło, że po tak długim czasie dobrowolnie pojawię się w tym miejscu. Przełknęłam ślinę i wymusiłam uśmiech.
- Cześć. Mogę wejść?
- Oczywiście – Ashton skinął głową i odsunął się w bok, przepuszczając mnie. Zdjęłam z siebie płaszcz i powiesiłam na kołku, czując się nieco skrepowana naciągnęłam rękawy przydużego swetra na ręce i przeszłam do salonu, siadając na krześle. Chłopak stał pośrodku pomieszczenia z założonymi rękami, a z jego twarzy ciężko było cokolwiek wyczytać.
Nie widziałam, żeby jakkolwiek jego wygląd się zmienił od momentu opuszczenia przeze mnie mieszkania. Miał może trochę większe cienie pod oczami i lekko zapadnięte policzki, ale poza tym zdawał się być w porządku. Zaczerpnęłam powietrza.
- Chciałabym zabrać swoje rzeczy – powiedziałam cicho, czując, jak moje ramiona mimowolnie zaczęły się składać do środka, a ja skuliłam się na tym nieszczęsnym krześle jak ostatnia sierota. Czułam się fatalnie. – Spakuje się dzisiaj i jutro wyniosę… na dobre.
Niedokładnie to chciałam powiedzieć najpierw. Chciałam z nim porozmawiać, powiedzieć jak się czuje, dlaczego podjęłam taką, a nie inną decyzję, co się ze mną działo przez ten czas, ale zwyczajnie nie mogłam. Nie mogłam zacząć płakać, bo moje uczucia nagle postanowiły pobawić się w grę o nazwie „miłość”. Nie sądziłam nawet, że było z kim rozmawiać, bo Ashton tylko skinął głową na moje słowa.
- Oczywiście. Rozumiem
Nie patrzy na mnie, tylko w jakiś punkt ponad mną, skupiając na nim całą swoja uwagę. Oczy mu pociemniały, a ręce wcisnął w kieszenie, jakby powstrzymywał się przed zaciśnięciem je w pieści. Nie powiedziałam nic więcej tylko wstałam i przeszłam do swojego starego pokoju, zostawiając go samego.
Sam na sam ze świadomością, że to koniec jego kłopotów.
Zamknęłam drzwi na klucz, jak zawsze i zaczęłam przerzucać pozostałe bibeloty do torby, którą ze sobą przyniosłam. Nie miały w zasadzie dla mnie większego znaczenia, równie dobrze mogłam obejść się i bez tej tandetnej figurki baletnicy, którą dostałam od Luke’a na urodziny kilka lat temu. Nie płakałabym za kalendarzem ściennym, brak jednego kompletu pościeli też jakoś bym przeżyła. Ale musiałam się pożegnać, musiałam pogodzić się sama ze sobą. Bay miała rację, każdy kiedyś zakochuje się w niewłaściwej osobie, nic na to nie poradzimy.
Po jakichś dwóch godzinach skończyłam zbieranie pozostałości po mojej obecności w tym pokoju i wyszłam z niego, mając w zamiarze zrobienie sobie herbaty. W salonie wszystko wyglądało tak, jakby czas stanął; Ashton siedział skrzyżnie z gitarą na kanapie, grając jakąś melodię, której nie rozpoznawałam z opuszczoną głową. Westchnęłam cicho, odwracając wzrok natychmiast jak tylko złapałam się na podziwianiu jego blond włosów. Przeszłam szybko do następnego pomieszczenia, próbując się otrząsnąć z wrażenia.
Szybkie nalanie wody do czajnika, postawienie go na gazie, wyjęcie kubka, włożenie do niego torebki z herbatą i wsypanie dwóch łyżeczek cukru. Prosty rytuał, który mnie uspokoił na tyle, żeby zebrać cała odwagę na powrót przez salon do mojego pokoju. Byłego pokoju, poprawiłam się w myślach.
- Jesteś pewien, że nie masz nic przeciwko żebym została na noc? – zapytałam zaciskając palce ciaśniej na kubku, kiedy mijałam Irwina w salonie. Ashton podniósł na mnie wzrok w zamyśleniu.
- Nie.
Zabolało. Jego lakoniczność, brak jakiejkolwiek reakcji na to, co się działo mnie bolało od środka, rozpierało, ból promieniował od serca w dół klatki piersiowej, rozlewając nieprzyjemne uczucie w moim brzuchu. Chciałam zacząć krzyczeć, chciałam coś kopnąć, zniszczyć, potraktować ogniem, a później siedzieć wokół chaosu dysząc ciężko. Albo chociaż umieć mu powiedzieć, jak bardzo to wszystko mnie przytłaczało. Och Chrissie, jesteś taka naiwna. On nigdy nie dbał o ciebie, nie będzie dbał i nie chce dbać. Uroiłaś sobie coś i teraz nie potrafisz odpuścić. 
Więc odpuściłam. Wróciłam do zamkniętego pokoju i usiadłam na łóżku, patrząc w trzymany kubek i starając się poukładać w głowie rzeczy, dokładnie w ten sam sposób, w jaki robiłam przez ostatnie dni. Ale ukojenie nie przychodziło. Nie mogło przyjść, bo nic nie było w porządku.
Czas leczy rany, o ile nie otwiera się ich na nowo. A patrzenie na Ashtona to jak rozrywanie sobie serca na malutkie kawałeczki, bycie bezbronną i podatną na złamanie. Nawet nie wiem, skąd to wszystko się we mnie wzięło. Nie byłam świadoma, że takie emocje się we mnie kryją. To wszystko we mnie wybuchło, pozostawiając wyrwę w moim ciele. Bałam się samej siebie. Byłam przerażona, że z kogoś, kto potrafił pójść każdej nocy do innego klubu i przespać się z innym kolesiem teraz siedziałam jak idiotka, zastanawiając się dlaczego ten jeden chłopak nie potrafił zrozumieć że nie był mi obojętny.
To wszystko moja wina…
Deszcz za oknem zaczął padać, najpierw powoli, spokojnie, z każdą godziną nasilając się, aż w końcu rozpętała się burza, z porywistym wiatrem i piorunami. Tak jakby natura wiedziała, co się działo w mojej głowie.
Kilka godzin temu za ścianą Ashton odłożył gitarę i poszedł do siebie, bo dźwięki instrumentu dawno przestały rozbrzmiewać. Czułam się sama, samotna jak nigdy dotąd. Wyciągnęłam rękę po komórkę i sprawdziłam godzinę; było trochę po czwartej, a ja nie zaznałam nawet odrobiny snu. Wstałam z łóżka czując zawroty głowy i przeszłam do kuchni, decydując się na szklankę wody, bo gardło drapało mnie niemiłosiernie.
Drętwymi palcami sięgnęłam po butelkę z płynem i napełniłam nim po brzegi naczynie. Upiłam łyk, starając się oddychać spokojnie, ale po prostu nie potrafiłam. Wielka gula w moim gardle stale rosła, sprawiając, że czułam się ze swoją decyzją jeszcze gorzej niż powinnam. O ile w ogóle powinnam czuć się źle.
Piorun uderzył w jakiś samochód na ulicy, a sekundę później rozległ się głośny grzmot, przez który podskoczyłam i upuściłam szklankę na ziemię. Szkło rozprysło się po kafelkach, zupełnie jak moje życie. Było w kawałkach, drobnych odłamkach które nie dało się poskładać. Cóż za ironia, prawda? W takim momencie, w taki dzień.
Uklękłam pośród tego bałaganu i zaczęłam drżącymi palcami zbierać odłamki, raniąc sobie ręce. Momentalnie na podłodze pojawiły się kropelki krwi, bo rozcięcia na moich dłoniach były głębsze i większe niż mogłabym sądzić. Problem w tym, że praktycznie w ogóle ich nie czułam. Ból fizyczny nigdy nie będzie tak wielki jak psychiczny, a do tego drugiego byłam już przyzwyczajona, wiec czy tak naprawdę cokolwiek mogło mnie bardziej zranić niż ja sama?
Łzy na moich policzkach zaczęły płynąć, bo już nie potrafiłam dłużej ich powstrzymywać. Nie mogłam, nie potrafiłam, nie chciałam nawet. Od momentu mojego odejścia nie płakałam ani razu, ale teraz… Teraz byłam tutaj. Sama. Z odłamkami szkła w dłoniach, które nie znaczyły nic, tak jak ja nic nie znaczyłam. Nie chcesz być nikim dla osoby którą kochasz… Uwierz mi, nie chcesz.
Byłam nikim. Płaczącą kukłą.
Czyjeś ramiona oplotły się wokół mnie, podnosząc do góry, a ja wtuliłam się w klatkę piersiową, jakby to była najbardziej zwykła i oczywista rzecz w świecie.
Ashton. 15 minut wcześniej.
Nie mogłem spać, nie z myślą, że ona jest po drugiej stronie, sama, w dodatku pakująca swoje rzeczy, prawdopodobnie nienawidząc mnie z całego serca. Jestem kretynem i doszedłem do tego wniosku wiele razy od kiedy odeszła. I prawdopodobnie nie było niczego, co mogłoby to naprawić.
Skąd miałem wiedzieć? Skąd mogłem w ogóle przypuszczać, że brak jej irytującej twarzy w moim otoczeniu zrobi mi aż taką różnicę? Że mimo tego, jak bardzo mnie denerwowała, chciałbym móc ją wiedzieć codziennie, zaspaną, wkurzoną, zmęczoną, zirytowaną… Każdą, w każdym możliwym wydaniu. Codziennie.
Przekręciłem się na swoim łóżku, wsłuchując w odgłos deszczu pukającego w szyby. To, jak bardzo zjebałem widziałem w jej oczach. A przecież nic nigdy jej nie obiecywałem, w zasadzie sama pchała się w moje ramiona, a potem karała, nie wiadomo za co. Domyślałem się, o co mogło jej chodzić, ale nie sądziłem, że to mogło mieć jakiekolwiek znaczenie. Bo czy naprawdę, pamiętałaby o tamtej nocy? Nie powinna. To było ta dawno, że sam byłem zdziwiony, kiedy uświadomiłem sobie kim ona była. Nie, przecież nie zrobiłem tego na początku, to przyszło z czasem. Kojarzyłem ją, ale nie miałem pewności. Ale to przyszło. Jak grom z jasnego nieba, cholera, wróciło do mnie.
Byłej przecież taki pewien, że to odkrycie nie zmieni mojego stosunku do niej. A tu proszę, z każdym dniem było coraz gorzej. A później odkryłem że mam ochotę zabić każdego faceta w jej otoczeniu, za sam fakt, że na nią patrzyli. Odechciało mi się seksu z innymi, patrzyłem z obrzydzeniem niemal na wszystkie laski, które się do mnie kleiły przez ostatnie tygodnie. A to było cholera już dziwne i wiedziałem, że wpadłem w coś dziwnego. Po uszy.
Głośny grzmot przerwał moją mantrę, a potem odgłos tłuczonego szkła, poprzedzony cichym, dziewczęcym krzykiem. Zwlokłem się z łóżka i jak stałem, wyszedłem z pokoju i skierowałem się do kuchni, z której sączyło się żółtawe światło żarówki.
 Widok jej, klęczącej pośród rozbitego szkła z krwią na rękach, całej rozdygotanej i zapłakanej złamał mnie, aż rozchyliłem usta. Nie wiedziałem już, co robię, po prostu podszedłem do niej i podniosłem do góry, zaciskając ramiona na jej drobnym ciele. To było właściwe, to było w porządku.
Wyciągnąłem ją z zasięgu szkła, które mogło pokaleczyć ją jeszcze bardziej i pozwoliłem, by wtuliła się w moją klatkę piersiową, bo całe jej ciało drżało. Nie umiałem opisać tego, co się ze mną działo, kiedy jej drobne dłonie zacisnęły się na mojej koszulce, a łzy kapały z jej zadartego nosa. Wiotka, ledwo trzymała się na nogach, jedyne co ją podtrzymywała w pionie to były moje ręce, zaciśnięte wokół niej. Opuściłem głowę, chowając twarz w jej włosach i wdychając powoli ich zapach.
- Przepraszam – wyszeptałem, starając się włożyć w to jak najwięcej emocji, jak tylko potrafiłem. Nie przepraszałem tylko za bycie kutasem w stosunku do niej. Chciałem przeprosić za wszystko, co przeze mnie musiała wycierpieć. Za nienawiść, za nieuzasadnione uczucie, o którym doskonale wiedziałem. Za to, ze nie pamiętałem i za to, że nie chciałem przyznać, że była kimś więcej niż głupią Chrissie zza ściany.
Nie wiedziałem czy to usłyszała, bo nadal szlochała, skrajnie wyczerpana, jakby nie mogła się uspokoić i wypuszczała z siebie wszystkie uczucia które ja męczyły. Czułem się podle, bo zdawałem sobie sprawę, że większość z nich była moją winą.
- Przepraszam… za wszystko – powiedziałem jeszcze raz i podniosłem ją, biorąc na ręce. Nie mówiąc nic oplotła moją szyję swoimi rękami i wtuliła w moją szyję. Zagryzłem wargę i przez chwilę wahałem się, gdzie się skierować, ale ostatecznie kopnąłem drzwi do swojego pokoju i położyłem ją na łóżku. Puściła mnie skuliła się w kulkę, nadal drżąc. Zgasiłem wcześniej zapaloną lampkę, szybko zamknąłem drzwi i położyłem się obok niej. Chciałem znowu ja objąć, ale ona była szybsza, przylgnęła swoim ciałem do mnie, nie pozwalając na żadną przestrzeń między nami. Szukała komfortu, a ja… ja raczej byłem ostatnią osobą u której powinna go szukać. To ja ją zniszczyłem, ja sam. Osobiście… I z rozmysłem.
A jednak tu była, z każdą minutą uspokajając się. Już nie dygotała,  przynajmniej nieznacznie; wtuliła się w zagłębienie w mojej szyi i czułem, jak jej spięte ciało rozluźniało się. Bałem się spojrzeć w dół, ale kiedy jej oddech wyrównał się, wiedziałem że zasnęła.
Czułem się dziwnie. Nie dlatego, że leżała ze mną w łóżku, cholera, braliśmy prawie nago razem prysznic, uprawialiśmy kiedyś seks. Widziałem ją w każdej możliwej formie, szczęśliwej, załamanej, zapracowanej… Zdawać by się mogło, że nic nie mogło mnie zdziwić. Dziwiło mnie za to, że leżąc z nią nie czułem się nigdy tak właściwie. Jej ciało pasowało do mojego. Nie chciałem jej przelecieć, chciałem po prostu móc leżeć z nią w ten sposób, może odejmując jeszcze zasychające łzy na jej twarzy i pokaleczone ręce.
Pocałowałem ją w czubek głowy i oparłem o nią policzek.
Nigdy nic nie było tak właściwe.