Epilog


Epilog.
Życie to prawdziwe pasmo wzlotów, upadków, łez i uśmiechów. Czasami, aby docenić szczęście, jakie jest dane, człowiek musi wylać hektolitry łez. Czasami też perfekcja życia może być tak naprawdę dobrą maską dla łez i cierpienia. Bo takie jest po prostu życie – ulotne, pełne niedomówień, ciężkie, a jednocześnie piękne. Proste, a niedoceniane.
Tak samo ludzie nie doceniają hal lotniskowych. Tych zatłoczonych miejsc, przez które przewijają się setki, czasem tysiące ludzi, ich emocje, nadzieje, marzenia. Trochę jak przez życie, które płynie jak przez palce. Każdy biega z kąta w kąt, miota się, stresuje. Nerwowo przebiegają palcami po barierkach, pukają w oparcia krzeseł. Tanie opakowania czekoladek gniotą się w niezdarnych rekach, tracą formę, ale właściwą osobę i tak ucieszą, niczym najbardziej wykwintne słodycze. Ludzie też się starzeją i niszczeją, by w środku pozostać nienaruszonymi i pięknymi.
To zabawne, jak z pozoru trywialne rzeczy możemy porównać do naszej egzystencji.
Ale lotniska mają dusze. Bo kiedy widzisz rodziny, które łączą się w szczęśliwym uścisku po dniach, tygodniach, miesiącach rozłąki, uśmiech  sam pojawia się na twojej twarzy. Płacz, krzyk, śmiech. A przede wszystkim świadomość, że ktoś na ciebie czeka, to najlepsze uczucie pod słońcem.
Siódmego września dwa tysiące szesnastego roku Chrissie stała oparta o taką barierkę, wpatrując się uparcie w rozkład lotów. Nie chciała uciekać, nie miała już dokąd uciekać,  ani w swojej głowie, ani nigdzie na świecie. Prawda jest taka, że zawsze odnalazłaby drogę powrotną.
Lot VDR416, cztery godziny i dokładnie czterdzieści dziewięć minut. Podróż przez cały kraj, dla jednych coś uciążliwego, dla innych przepustka do szczęścia. I jak na złość, na tablicy rozdzielczej pojawił się żółty napis, informujący o opóźnieniu.
Chrissie, jak i kilkanaście osób wokół niej wydało z siebie głośny jęk. Kobiety z dziećmi. Starsi ludzie. Jakieś napalone nastolatki, które szeptały między sobą, zerkając podejrzanie na każdego, jakby był potencjalnym terrorystą.
Blondynka osunęła się na ziemię i oparła głową o metalowy pręt, zastanawiając się, co tak naprawdę tutaj robi. I czy jest to właściwe.
Te ostatnie dwa tygodnie były szalone, pod każdym możliwym względem. Cały jej poukładany świat postanowił runąć, ciągnąć ją na same dno. I kiedy wydawało się, że wszystko już stracone, pojawiło malutkie światełko w tunelu, które rosło w jej serce z każdym wypowiedzianym przez niego słowem.
Przebaczenie nie jest łatwe. Nie jest łatwo wybaczyć sobie głupotę, nie tak prosto zaufać komuś, kogo na siłę się od siebie odsunęło. Chrissie to wiedziała, dlatego nadal nie była pewna, czy decyzja, jaką podjęła, była tą właściwą.
Ale Ashton wiedział. Wiedział, gdzie było jego miejsce. Za każdym razem, gdy próbował się z nią skontaktować przed wyjazdem, tracił kawałek siebie.  Mógł jej nienawidzić, mógł popełniać błędy, ale kto ich nie robił? Były decyzje, których żałował, ale były też takie, których nigdy w życiu by nie cofnął.
Kilkadziesiąt minut później, kilka tanich kaw z automatu dalej i nieprzyjemnych spojrzeń dziewczyn z naprzeciwka, miły głos oznajmił, że lot relacji Los Angeles – Nowy Jork właśnie wylądował.
Wtedy uniosła ostrożnie ciało, które z niewyjaśnionego powodu zaczęło drżeć. Uspokój się, powtarzała sobie, jakby miało to jakiekolwiek znaczenie. Zaczerpnęła powietrza i stanęła na palcach, wypatrując wysokiego blondyna wśród podróżnych.
Nie było to specjalnie trudne, bo chłopak górował nad tłumem, ubrany cały na czarno, z kapturem zarzuconym na głowę. Trochę przydługie blond włosy opadały mu na czoło, zmarszczone ze zdenerwowania. Chrissie uśmiechnęła się i zaczęła przepychać do przodu, wbijając łokcie w zebra innych ludzi. Musiała być bliżej, chciała go dotykać, teraz, zaraz, w tym momencie.
Złapać i nie puścić, już nigdy więcej.
Kiedy ją zobaczył, drobną, zawzięcie lawirującą między ludźmi, uśmiechnął się szeroko i ruszył w jej kierunku. Szybciej, coraz szybciej stawiając kroki, aż zderzyli się ze sobą, lgnąc ciało do ciała jak magnesy. Czas i ludzie na hali zatrzymali się, a raczej po prostu przestali dla nich istnieć. Liczył się ten moment. Na początku kilka małych łez spłynęło z policzków Chrissie, a im mocniej ja obejmował,  tym w bardziej szlochała.
Nie dlatego, że było jej źle, czy była wściekła. Wszystkie wstrzymywane emocje w końcu znalazły upust poprzez słoną wodę produkowaną przez jej oczy, mocząc delikatnie koszulkę chłopaka.
- Hej, spójrz na mnie – wyszeptał w jej włosy, podnosząc delikatnie dłońmi jej głowę i zmuszając by na niego spojrzała. Chrissie pociągnęła nosem i wytarła wierzchem dłoni oczy.
- Hej – wyszeptała, starając się nie rozpłakać ponownie. Ashton uśmiechnął się lekko, ocierając kciukiem rozmazany tusz pod jej oczami.
- Jesteś piękna, wiesz? – odpowiedział. Chrissie zaczęła się krztusić, nie do końca wiedząc, czy powinna płakać, czy roześmiać się.
- Naprawdę, Ash? Po tym wszystkim co przeszliśmy, jak cie traktowałam, ty mi tylko mówisz że jestem piękna? – westchnęła, znów opierając się o jego pierś. – Bardziej się spodziewałam po tobie jakiejś mowy o tym, jak bardzo niemądra jestem…
- Nie, księżniczko. Bo prawda jest taka, że nigdy nie potrafiłem przestać myśleć o tobie.  Gdziekolwiek byłaś, cokolwiek robiłaś…
- Ash…
- Daj mi skończyć – uciszył ją, kładąc dwa palce na jej ustach. – Prawie każdej nocy wybierałem do ciebie numer, chcąc ci powiedzieć że to zawsze będziesz ty, gdziekolwiek będziesz. I wiem, że nie powinienem był tego robić i nie zrobiłem, bo może ruszyłaś dalej… W sumie nie chciałem wiedzieć. Bałem się świadomości, że mogłaś zapomnieć, kiedy ja nadal chodziłem otępiały po ulicach nowego, nieznanego miasta, wspominając dziewczynę, która poznałem któregoś dnia w klubie. Nie pierwszą i nie ostatnią, ale wyjątkową. Ja wiem, że nic nie trwa wiecznie i nie zostaje takie samo, ale Chrissie…
- Kocham cię – powiedziała cicho, drżącym głosem blondynka. Ashton zamilkł momentalnie wpatrując się w jej zaczerwienioną twarz, oniemiały.
- Czy ty właśnie…
- Zamknij się, Irwin, zanim się rozmyślę – burknęła, stając na palce, po czym zarzuciła ręce na jego ramiona i pocałowała.
Miłość to dziwna gra, która rządzi się swoimi zasadami. Problemem Ashtona i Chrissie był fakt, że im trafił się labirynt, który musieli pokonać, zanim dotarli do swoich serc.
Nie wiadomo dokładnie, czy chodziło o to, by przegrać i się zakochać, czy wygrać i zyskać miłość. Może to jedno i to samo. Może z biegiem czasu oni sami odpowiedzą sobie na to pytanie.
A może to nie miało żadnego znaczenia, bo świat, w jakim żyjemy, zyskał tego dnia odrobinkę więcej szczęścia. I tylko to się liczyło.
- Ja ciebie też.

KONIEC

Chciałabym Wam podziękować. Za to, że byliście, że czytaliście, że wspieraliście. I chciałam przeprosić, że przez ostatnie miesiące rozdziały pojawiały się tak rzadko. Ale w końcu tu jesteśmy, w końcu tu dotarliśmy… I mam nadzieję, że nikt z Was nie żałuje tej podróży. Moim marzeniem zawsze było sprawiać ludziom radość, a myślę że przynajmniej części z Was każdy update opowiadania taką radość dawał. Strasznie miło było mi czytać że ktoś zarwał nockę bo nadrabiał opowiadanie, jeszcze bardziej kiedy widziałam jak komentowaliście i gwiazdkowaliście – tutaj, czy na blogu.
Ale to jest definitywny koniec historii o Chrissie i Ashtonie. Wbrew temu, że będzie druga część, z tymi bohaterami już się nie zobaczymy. Chrissie już wystarczająco kotów nadrapała z biednym Irwinem, starczy im na całe życie! Musimy dać szansę komuś innemu, szanse na nową miłość, nowe postacie, nowe problemy.  No i oczywiście, szansę na dowiedzenie się, co działo się w tle historii Ashtona, bo jak się okazuje, nie tylko ich Zycie było pod wieloma względami skomplikowane. Jeśli chodzi o to, kiedy Trouble 2 wystartuje – planuje zacząć w sierpniu. Jeśli uda mi się napisać wystarczająca liczbę rozdziałów wcześniej, zacznę publikować wcześniej. Nie chcę Was zostawiać znowu z rozdziałami raz na miesiąc, półtora. Dlatego najpierw napiszę część książki, a dopiero potem zacznę publikować.
Jeszcze raz dziękuję Wam za wspaniała podróż i  mam nadzieję, że zostaniecie ze mną, aby podjąć kolejną – Trouble 2, Wrapped Around Your Finger w roli głównej z Michaelem Cliffordem już od sierpnia.
Gdzieś kiedyś w miedzyczasie udostępnię pdf z całością książki, zedytowaną i poprawioną od wszelkich błędów, także będzie można ściągnąć i poczytać, a nawet jeśli ktoś będzie chciał, to i wydrukować(patrz ja). Ale kiedy to już nie wiem, w bliżej nieokreślonej przyszłości.
Tweetujcie, hashtagujcie, wiecie gdzie mnie znaleźć w razie jakichkolwiek pytań! :)
Twitter: irwinxhat

Ask: xviolethillsx

Rozdział 29

Nie było Michaela. Nie było Ashtona. Nie chciałam Caluma. Potrzebowałam Luke’a.
Chciałam od zawsze móc powiedzieć, że jestem niezależna, podejmuje własne decyzje, jestem silną kobietą. Być może jestem, ale nie na tych płaszczyznach, które bym chciała. Nie w sferach uczuć. Tutaj byłam słaba, powiewałam jak chorągiewka.
Potrzebowałam oparcia od przyjaciela. Tyko ci mi pozostali, z całego tego bałaganu zwanego miłością. Trudno się przyznać do takich rzeczy, ale skoro i tak stałam na skraju, tuż nad przepaścią, którą w sumie sama sobie wykopałam, to mogłam równie dobrze zaryzykować.
Podobnie jak Michaela, nie uprzedziłam Hemmingsa o mojej wizycie. Był w domu to był, nie było… To poczekałabym.
Kilka przystanków metrem, lawirowanie w tłumie, manekiny sklepowe, które uśmiechały się do mnie kpiąco zza szyb. To ty, dziwko, ty to zrobiłaś, zdawały się mówić. Odwracałam głowę, za każdym razem gdy mijałam jakiś butik. Zaczynałam wariować.
Kiedy dotarłam do domu blondyna, było już ciemno, dobrze po dwudziestej pierwszej. Jedno małe światełko w salonie tliło się niewyraźnie za firankami, przez co odetchnęłam z ulgą. Nie byłam sama.
Nacisnęłam z wahaniem dzwonek i  zrobiłam kilka kroków do tyłu. Czułam, jak ramiona cofają się, ja sama kulę się w sobie. Energia ze mnie uchodziła i potrzebowałam naładować baterie. Albo żeby ktoś mnie kopnął w dupę i kazał ogarnąć życie.
Dudniące, leniwe kroki po drugiej stronie drzwi zbliżały się, aż w końcu ich właściciel uchylił nieco wejście, zaglądając przez szparę kto o tej godzinie dobija się do jego domu. Jego oczy miały nieodgadniony wyraz, tak samo jak twarz, która zobaczyłam chwile potniej w pełnej okazałości.
- Hej – wymamrotałam zdejmując buty i bez zaproszenia idąc po schodach na piętro, do pokoju blondyna.
- Też cię miło widzieć – odpowiedział, idąc za mną. Z jakiegoś, nieznanego mi, powodu zachowywał się jak spodziewał mojej wizyty, prędzej czy później; zamiast rzucić sarkastycznymi uwagami spokojnie szedł za mną, ba, nawet uprzejmie otworzył mi drzwi do swojej sypialni. Usiadłam na skraju łóżka, czując się jak ostatnia sierota.
- Luke… -  zaczęłam, chociaż nie do końca wiedziałam od czego powinnam rozpocząć tę rozmowę. – Tak bardzo… Bardzo wszystko popsułam.
Luke patrzył na mnie chwilę w milczeniu, stojąc z założonymi rękami tuż nade mną. – Nic nie popsułaś, Chriss.
- Nawet nie wiesz co się stało – jęknęłam, zamykając oczy i zakrywając twarz dłońmi.
- Mogę się za to domyślać – wzruszył ramionami i odwrócił się do mnie plecami, żeby zacząć szukać czegoś w szufladach swojego biurka.
- Mam wrażenie że cały poprzedni rok, to jakiś mało śmieszny żart. Jakby ktoś chciał mi dać prztyczka w nos za całe moje nastoletnie życie. Jakby nie patrzeć, aniołkiem nie byłam.
- Przynajmniej zdałaś sobie z tego sprawę – zauważył, nadal grzebiąc po szufladach. Zatkało mnie, więc tylko spojrzałam w bok, obserwując jak nocne światła Nowego Jorku budzą się do życia. – Ale nie ma niczego, czego nie potrafiłabyś odkręcić, Chriss. Pamiętaj, że jesteś niesamowitą osobą, która nigdy się nie poddaje.
- Gadasz jak stary dobry, zakochany Luke – wytknęłam mu, uśmiechając się pod nosem, kiedy odwrócił się do mnie i spojrzał z zażenowaniem.
- Stare czasy – mruknął.
- Wiesz, przepraszam – powiedziałam po chwili ciszy, zezując na niego. – Nigdy nie powinnam była cię odtrącać. A już na pewno nie w ten sposób.
- Mógłbym powtórzyć że przynajmniej zdałaś sobie z tego sprawę, ale…
- Zamknij się i mi nie przerywaj – prychnęłam, rzucając w niego poduszką, którą złapał z lekkością. – Po prostu zawsze myślałam, że seks był odpowiedzią.
- Seks jest pytaniem – powiedział blondyn. – Pytaniem o zaufanie, o miłość, o szczęście.
- Wiem – zakryłam twarz rękoma, zaczerpując wcześniej powietrza. – Teraz to wiem, ale czasu nie cofnę.
- Wina jest zawsze wspólna, jakkolwiek na to nie patrzeć. Coś w związku musiało być nie tak, jeśli jedna osoba zdradziła drugą. Coś musiało być nie tak, skoro nie chciałaś szczęścia, które jedna osoba ci dawała. Nie w złym znaczeniu, bardziej może na zasadzie niedopasowania? Wtedy to niczyja wina.
- Albo jestem cholernie naiwna – zwróciłam mu uwagę. – I podświadomie wierzę w księcia na białym koniu.
- Plastuś, szczęście niekoniecznie musi być usłane różami. No… – zamilkł na chwilę. – A przynajmniej droga do szczęścia. Tak, to chyba jakoś tak szło. Że droga do szczęścia nie jest usłana różami.
- Przypomnij mi, jak ty skończyłeś szkołę?
- Nie mam pojęcia – zaśmiał się Luke.  – Ale…
- Ale co?
- Ale skoro seks jest pytaniem, to czy jesteś gotowa na odpowiedź?
Spojrzałam na niego zaskoczona. – Co masz na myśli?
- Po prostu pomyśl. I odpowiedź. Nawet nie mi, sama sobie odpowiedz na to pytanie. Zapytaj sama siebie, czy jesteś gotowa na ruszenie dalej, bo Ashton już to zrobił.
Otworzyłam szerzej oczy, wpatrując się w niego z niedowierzaniem. Gdzieś z tyłu głowy istniała ta myśl. Świadomość, że żadne z nas nie zamknęło się w swoim pokoju i nie opłakiwało drugiego. Wybraliśmy swoje ścieżki, może nie do końca jak dorośli ludzie, ale… Ale jednak podjęliśmy takie, a nie inne decyzje. To bolało, taka bezsilna świadomość, że nic nie można było już zmienić. Nic.
- Co za różnica? – zapytałam cicho, krzyżując ręce na piersi. – Ashton wyjechał i nawet nie mogę powiedzieć, jak mi przykro. I że gdybym chciała cofnąć czas, zrobiłabym to. Cofnęła każde słowo, każdy czyn… Myślę że on też, bo jednak byliśmy przez ten krotki okres czasu cholernie szczęśliwi. A teraz przepadło.
Za oknem zaczął padać deszcz. Ciężkie krople odbijały się od parapetu, przerywając ciszę, która zapadła. Zszarzałe niebo, a na nim chmury burzowe, jakby idealnie odzwierciedlały mój nastrój, a powietrze płynące z uchylonego okna duszące, prawie jak sytuacja, w której się znaleźliśmy. Dusząca. Obezwładniająca. Beznadziejna.
Luke przeczesał ręka włosy, marszcząc czoło. – Czyli w końcu zrozumiałaś?
- Zrozumiałam co – bąknęłam, patrząc na niego spode łba.
Luke spojrzał wymownie w sufit, wzdychając ciężko.
- Masz i daj mi spokój – stwierdził wstając. Rzucił mi zwinięty kawałek papieru, krotki liścik, rodzaju takich, które zostawia się na lodówce z informacją że wróci się później do domu albo że będą goście wieczorem i trzeba ogarnąć mieszkanie. Drzwi za mną trzasnęły, zostałam sama. Sama ze sobą, znowu. Dzięki, Hemmings, ty kupo gówna.
Chwyciłam leżący obok mnie zwitek i wstałam, podchodząc do okna, rozkładając kartkę.
Gdybym chciała kiedykolwiek zapamiętać, jakiego koloru były tęczówki Ashtona, prawdopodobnie miałyby kolor nieba nad Nowym Jorkiem. Niespokojnego, zapowiadającego ochłodzenie, a jednocześnie łagodnego, swojskiego i bezpiecznego.
***
- Wiesz Luke, ludzie popełniają błędy- westchnął Ashton, podnosząc do ust kufel z piwem. Dwóch młodych mężczyzn siedziało w barze z rodzaju tych, które obchodzi się szerokim łukiem jeśli nie zna się barmana za kontuarem. Obaj pochyleni, rozmawiali przyciszonymi głosami.
- Ty popełniłeś ich całkiem sporo – zauważył Luke, rozglądając się z ciekawością na boki. Nigdy wcześniej nie był w tym miejscu, uwazał swoją ciekawość za wysoce uzasadnioną.
- Ona też nie była święta, a zachowuje się, jakby wszystko było moją winą.
- Wszystko może nie… Znaczy – blondyn zamyślił się. – Mam wrażenie że sami już zgubiliście się w tym co kto zrobił, kogo obraził. Straciliście panowanie nad sobą i rozpoczęliście wyścig, który tylko kierował was do samozagłady.
- Człowieku, a możesz kurwa mówić po ludzku, a nie farmazony pierdolisz przy piwie?
- Kochasz ją, ona kocha ciebie, jestes idiota, ona idiotką, pobierzcie się i będzie spokój – żachnął się Luke, patrząc zirytowanym wzrokiem na przyjaciela. – Nawet Calum nie ma już do was cieprliwości. Nawet Calum. Wiesz jak to śmiesznie brzmi?
Ashton parsknął śmiechem. – Faktycznie.
- Zróbmy tak. Napisz do niej krótką notkę, nie wiem, cokolwiek. Zostaw numer, bo pewnie zanim się obudzi ze snu księżniczki na ziarnku grochu, to albo rozjebie komórkę, albo z premedytacją usunie telefon z kontaktów. Wiem, że kiedy nie zostanie jej nikt, przyjdzie do mnie, jakkolwiek brutalnie to brzmi. Czyli mówiąc po prostu, ty będziesz się bawił w Los Angeles w pana pożal się boże pisarza, a ja ci poskładam laskę do kupy bez konieczności wsadzania jej czegokolwiek do tyłka.
Mężczyźni spojrzeli na siebie, uśmiechając. To był prawdopodobnie najlepszy plan, jaki tylko mogli wymyślić. Ahton podniósł rękę, zagadując do barmana i otrzymując po chwili mały bloczek i długopis.
- Co powinienem napisać? – zapytał, z wahaniem przykładając końcówkę długopisu do papieru.
- Cokolwiek chcesz, Ash. Ty powinieneś najlepiej wiedzieć, co poruszy ją do tego stopnia, że zrozumie. Zrozumie, że każdy błąd da się naprawić, jeśli dwie osoby tego chcą. A ty raczej chcesz, więc…
- Dobra, zamknij się – wymamrotał Ashton i zaczął skrobać po kartce. Słowo po słowie pojawiały się na papierze, z jednej strony zbliżając go do końca, a jednocześnie przybliżając do początku czegoś nowgo.
W końcu wsiadał do samolotu za niecałe cztery godziny.
***
Cyfry na klawiaturze paliły. Paliły w palce, paliły w sercu. Bolało to, co przeczytałam, a także to, w jaki sposób kilka niewinnych słów zostało napisanych.  Sprawiało wrażenie, że Ashton wiedział więcej, a może po prostu zrozumiał trochę wcześniej, że życie to nie zabawa.
Każdy kolejny sygnał rozbrzmiewający w słuchawce odbijał się echem w mojej głowie, dudniąc niemiłosiernie. I tak samo każdy ten sygnał sprawiał, ze traciłam nadzieję. Do momentu, w którym po drugiej stronie kraju pewien wysoki blondyn nie podniósł słuchawki - wtedy moje serce wyskoczyło z piersi. Wyskoczyło, wywinęło salto, a potem zemdlało, trochę ze strachu, trochę z przerażenie, a trochę z takiej niewinnej, dziecięcej głupoty, wierząc, że jeden telefon załatwi sprawę. Tylko że Andersen już dawno nie żyje, a ja za bajkami nie przepadam.

- Ahston…

__________
Epilog w niedzielę.