Rozdział 14

Przewróciłam kartkę podręcznika, wpatrując się tępo w ilustracje, próbując zrozumieć znajdujący się pod nimi tekst. Byłam rozkojarzona, brakowało mi skupienia. Moje myśli wciąż krążyły wokół spotkania w parku, wypowiedzianych przeze mnie słów, Ashtona, krzątającego się nadal w kuchni, Michaela, który zostawił mi na poczcie głosowej przynajmniej osiem wiadomości… Czemu to było takie skomplikowane? Nie porosiłam nikogo o taki bałagan.
Odłożyłam książkę starannie na półkę i sięgnęłam po leżący na łóżku telefon, natychmiastowo ignorując informacje o dwunastu nieodebranych połączeniach. Będę musiała z Mike’em poważnie porozmawiać w najbliższym czasie, bo jego zachowanie zaczęło wymykać się spod kontroli. Przejechałam palcem po ekranie aparatu, przewijając listę kontaktów. W pierwszym odruchu chciałam zadzwonić do Bay, ale szybko z tego pomysłu zrezygnowałam; ona miała swoje problemy, dużo poważniejsze niż moje. Mimo wszystko – ja miałam rozterki miłosne pożal się boże nastolatki nadające się do Bravo, nie musiałam obarczać przyjaciółki tym bagnem. Moje spojrzenie zatrzymało się w końcu na czyimś imieniu i nie zastanawiając się dłużej, nacisnęłam zieloną słuchawkę. Zacisnęłam zęby, słysząc dźwięki połączenia rozbrzmiewające w uchu.
- Chrissie?
- Um… Cześć? – zawahałam się, słysząc zdziwienie w głosie Caluma. Opadłam na łóżko i zaczęłam gapić w sufit, wzdychając ciężko.
- Cześć – rzekł z uznaniem. Calum krzyknął do kogoś za sobą, żeby się zamknął, a potem chyba przeszedł do innego pomieszczenia, bo nagle zrobiło się kompletnie cicho wokół niego. Uśmiechnęłam się do siebie.
- Mam… moja koleżanka ma problem. Tak jakby.
- Zostałem twoim pełnoetatowym psychologiem? – zażartował, cicho kaszląc pod koniec wypowiedzi. – Powinienem zacząć pobierać opłaty za sesje? Zacznijmy od pięćdziesięciu dolarów za piętnaście minut…
- Hood, zamknij się – warknęłam, na co ten zareagował śmiechem. Zamknęłam oczy, skupiając myśli. – Załóżmy, czysto hipotetycznie…
- Oczywiście, hipotetycznie – zachichotał Calum. Wypuściłam z płuc powietrze, które mimowolnie wstrzymywałam.
- No, więc załóżmy, że jest pewna dziewczyna… - zaczęłam, przegryzając wargę. – No i oczywiście jest też chłopak…
- I mieszkają w jednym mieszkaniu? – śmiech bruneta odbijał się od ścianek mojej głowy, brzęcząc nieznośnie. Jęknęłam do słuchawki.
- Nie da się zaprzeczyć – przyznałam. – No, więc ona tak jakby… Uderzyła głową w mur.
- Och, co ty nie powiesz – zakpił Calum, doskonale zdając sobie sprawę że mówię o sobie. Poczułam się nieco niezręcznie, ale wielkiego wyboru nie miałam.
- Hood, kurwa, ogarnij dupsko, co byś powiedział tej dziewczynie?
- Żeby sprawdziła czy nie ma guza – odparł spokojnie mój rozmówca. Zagryzłam wargę, zdezorientowana.
- Co?
- I czy nie pomieszało jej się w głowie.
- Dlaczego?
- Bo to nie koniecznie musi być dobre dla… niej – w głosie Caluma można było dosłyszeć wahanie. – No wiesz, Rihanna też się raz zakochała.
Przewróciłam oczami.
- Nikt nie powiedział, że jestem zak…. Że ona jest zakochana.
- To powiedz jej, żeby sprawdziła, czy ten wybranek nie jest chujem – podsunął uprzejmie. Gdzieś za Calumem odezwał się znajomy głos, na którego dźwięk skrzywiłam się nieznacznie.
- Jesteś z Michaelem? – zapytałam powoli, modląc się, żebym się przesłyszała.
- Ta – potwierdził chłopak ku mojemu niezadowoleniu. – Chcesz z nim pogadać?
- Nie – zaprzeczyłam szybko, zginając nogi w kolanach. – Nie mów mu, że dzwoniłam.
- Myślałem, że jesteście razem – Calum brzmiał na autentycznie zaskoczonego.
- Jeden problem na raz – wymamrotałam. – Muszę już iść. Dzięki. Trzymaj się.
Rozłączyłam się, zanim usłyszałam odpowiedź Hooda. To wcale nie pomogło. Dalej w mojej głowie aniołek i diabełek toczyły walkę ze sobą. Już nie byłam niczego pewna.
Czułam się jak zagubione dziecko we mgle, nie wiedziałam, dokąd pójść, do kogo się zwrócić, co myśleć, ani co mówić. Po godzinie od powrotu do domu euforia z mojego ciała wyparowała, zastąpiły ją wątpliwości. Wszystko wydawało się inne, większe, ważniejsze, a jednocześnie rozmazane i niezrozumiałe. Głowa pulsowała mi boleśnie.
Wyszłam z pokoju i skierowałam się do kuchni, w której już zgaszono światło. Zmarszczyłam brwi, bo po Ashtonie nie było śladu, jakby ulotnił się z mieszkania. Kątem oka zauważyłam światło w jego pokoju i dosłyszałam niepokojące dźwięki rozrzucanych po pomieszczeniu rzeczy, ale postanowiłam to zignorować. Rozświetliłam kuchnię i uniosłam brwi na widok przygotowanych na stole talerzy i garnka, z którego unosiła się para. Powstrzymałam chichot i podeszłam do lodówki, wyjmując schłodzoną wodę i napełniłam nią szklankę. Omal się nie oplułam, kiedy Irwin wszedł do pomieszczenia, wyglądając… dziwnie. Jak na niego, oczywiście.
- Co ty masz na sobie? – otarłam usta wierzchem dłoni, lustrując jego postać. Ashton popatrzył w dół na siebie i zmieszał się.
- Ubrania? – zapytał z wahanie, krzywiąc się lekko. Oblizałam wargi, powstrzymując wybuch śmiechu.
- Irwin, koszula? Zapięta pod szyję? – zakryłam twarz dłońmi, starając się ukryć rumieniec. Wyglądał dobrze, cholernie dobrze, ale zupełnie mu to nie pasowało. Blondyn wzruszył ramionami i odpiął trzy guziki, odsłaniając w ten sposób kawałek swojej klatki piersiowej. Poczułam się dziwnie, stojąc przed nim w legginsach i rozciągniętym swetrze, nieadekwatnie. Zagwizdałam cicho, co nie uszło jego uwadze.
- Weild, co ci się nagle stało?
- Nie wiem, to nie ja postanowiłam otruć kogoś swoim brakiem talentu kulinarnego i założyć koszulę z kołnierzykiem – odparłam, krzyżując ręce na piersiach. – Zamierzasz kogoś zabić? Pogrzeb? Mamusia przyjeżdża w odwiedziny?
- Bardzo śmieszne – burknął, podchodząc do stołu i rozkładając talerze. – I odpowiedź brzmi nie. Chciałem być ee… Miły.
Uniosłam brwi. – Jaki?
- Nie karz mi tego powtarzać, bo włączę radio z audycją o disco polo i się skończy – zagroził, zezując na mnie. Prychnęłam, siadając przy stole. Niekomfortowo się z tym wszystkim czułam, ale obiecałam sobie, że dam mu szansę. Tego chciałam prawda? Wiedziałam, że tego chcę. Tak jakby. Tylko po prostu postępowanie inaczej niż zwykle było dość… ciężkim przeżyciem. Zaczęłam obracać widelec w dłoni, nic nie mówiąc, tylko obserwując jak chłopak nakłada jedzenie na nasze talerze.
- Co się mówi w takiej sytuacji? – zapytał, drapiąc się po czole, zdezorientowany. Parsknęłam śmiechem, ale szybko opanowałam wesołość, widząc, jak biedny stara się zrobić nareszcie coś w odpowiedni sposób.
- Cywilizowani ludzie życzą sobie smacznego, ale daruj sobie, nie chce się udławić – podsunęłam, przewracając oczami i nabijając makaron na widelec, przyglądając się mu podejrzliwie. – Co to jest?
Ashton wzruszył ramionami i zrobił to samo, wkładając jedzenie do ust.
- Makaron… z czymś tam. Lauren mi dała kiedyś przepis – odparł z pełnymi ustami. Spojrzałam na niego z powątpiewaniem, ale spróbowałam dania, w sumie chyba z czystej ciekawości.
- Dobre – stwierdziłam z zaskoczeniem i zaczęłam jeść, uśmiechając się delikatnie. Ashton pokiwał głową, nic nie mówiąc, jakby bojąc się, że palnie coś bez sensu. Doceniałam jego działania, potrzebowałam małych kroczków, przyzwyczajenia do myśli, że to, co zaszło przez ostatnie miesiące między mną, a Ashtonem zadziałało na nas bardziej niż przypuszczałam. Wypuściłam powietrze, kończąc jedzenie i skinęłam w jego kierunku głową.
- Dziękuję – powiedziałam cicho i wstawiłam pusty talerz do zlewu. Ash nie odezwał się do mnie ani słowem, więc wyszłam z kuchni, kierując się do salonu.
Wszystko tutaj wyglądało dokładnie tak, jak zostawiłam po sprzątaniu w ostatni wtorek; chyba tylko ułożenie poduszek uległo zmianie, bo Irwin wprost uwielbiał przesiadywać na kanapie, uważając to miejsce za swoją świątynię. Parsknęłam śmiechem i opadłam na mebel, szukając ręką pilota od telewizora. Oczywiście zamiast leżeć na stoliku, chłopak schował go za oparcie kanapy, jakby ukrywał najcenniejszy skarb świata. Aż dziwne, że o pilota od tej beznadziejnej plastikowej puszki dbał bardziej niż o swoje klejnoty. Zrozum tu faceta.
Zamiast jednak na poruszających się obrazkach w telewizorze, mój wzrok przykuło co innego; mały, czarny, wyświechtany zeszyt, z wyraźnie pożółkłymi kartkami, leżał rzucony na podłodze koło prawej nogi stolika, jakby właściciel zapomniał o jego istnieniu albo w pośpiechu nie zauważył, że wypadł mu z rąk. Przez jakiś czas ignorowałam obecność mojego „znaleziska”, pamiętając prośbę Irwina, żebym pod żadnym pozorem nie dotykała jego notatnika. Ale on tam tak leżał, sam, samotny, porzucony…
Westchnęłam cicho o schyliłam, się, łapiąc dwoma palcami za okładkę i podniosłam do góry, przyglądając się. Położyłam go na kolanach, patrząc z uwagą na obwolutę, na której znajdowały się inicjały Ashtona, zapisane starannym charakterem pisma. Przejechałam palcem po grzbiecie, badając fakturę, próbując wchłonąć zawartość, nie otwierając ani jednej strony.
- Możesz mi wyjaśnić, czemu mój zeszyt znajduje się na twoich kolanach? – usłyszałam nad sobą rozeźlony głos Ashtona i zabrałam szybko ręce, wydymając wargi.
- Leżał na ziemi, więc go podniosłam – odparłam zwyczajnie. Przecież to nic takiego, był na podłodze, więc posprzątałam bałagan, po co w ogóle się przejmować?
- Miałaś go nie dotykać – warknął, z szybkością geparda zabierając mi z kolan notatnik i chowając w tylnej kieszeni swoich spodni. Otworzyłam usta zdziwiona na widok jego wyrazu twarzy, który przedstawiał nie mniej, nie więcej, jak żądzę mordu.
- O co ci chodzi? – prychnęłam, wstając i ocierając swoje ramiona palcami. – Mogłeś tego nie rzucać gdzie popadnie. Dbaj o swoje rzeczy i odkładaj je na miejsce, to…
Urwałam, czując, jak zbliża się do mnie i staje tuż przede mną. Cofnęłam się o krok, lekko przestraszona. O co tyle krzyku?
- Nigdy nie dotykaj – wycedził, łapiąc mnie za ramiona i potrząsając nimi trochę zbyt mocno – moich rzeczy!
- Ash, to boli – wyszeptałam, teraz autentycznie przestraszona. Jego furia w oczach spotkała się z moim przerażeniem. W końcu wzrok mu złagodniał, chociaż nadal widać było w nich złość. Puścił mnie, zakładając ręce za kark.  – Ashton…
- Po prostu… Nie dotykaj. Dobrze? – wymamrotał, zniżając swoją twarz do mojego poziomu. Poczułam jak łzy, nad którymi nie potrafiłam zapanować, zaczynają płynąć po moich policzkach, ale nie byłam w stanie podnieść ręki i ich otrzeć. Czułam otępienie, całkowite i ujmujące mnie aż po czubek głowy, kiedy ciepły oddech chłopaka owiał moje policzki. Zadrżałam.
- Tak – szepnęłam. Nie wiedziałam, co robić, co mówić, po prostu potwierdziłam, że zrozumiałam. W całym moim życiu nie byłam tak oszołomiona jak teraz. Humor Ashtona zmienił się diametralnie w kilka sekund, w jednej chwili gotuje mi kolację, próbuje być miły, w drugiej stoi nade mną i z uszu bucha mu para. Dlaczego?
Odsunął się ode mnie o krok i oparł dłonie na ścianie za nami, która okazała się niebezpiecznie blisko; musieliśmy się cofać w czasie krótkiej wymiany zdań. Przełknęłam słoną wodę, która zdążyła dotrzeć do kącików moich ust, a oczy przetarłam wierzchem dłoni, nie odważając się na żaden większy ruch.
- Wszystko kurwa zniszczyłaś – położył swoją głowę w zagłębieniu tuż przy mojej szyi, nadal ciężko dysząc. Drżącymi palcami zaczęłam go głaskać po głowie, chcąc, by się uspokoił. Dla mojego i jego dobra. – Chciałem, starałem się, ale nie, musiałaś, prawda?
- Nie chciałam – wyszeptałam, starając się, by mój głos brzmiał normalnie, co wyszło mi gorzej niż źle. Poczułam, jak przywiera do mnie swoim ciałem, obejmując szerokimi ramionami. Wzdrygnęłam się mimowolnie, czując bijące od niego ciepło. Trwaliśmy tak chwilę, nieświadomi upływającego czasu. Zła energia ulotniła się, pozostała tylko pustka i poczucie komfortu, delikatnie mrowienie w miejscu zetknięcia skóry. Odetchnął w końcu głęboko i uśmiechnął do mnie przepraszająco. Zdołałam połozyć rękę na jego policzku i odwzajemnić ten drobny gest. Nie bałam się go. Nie chciałam się bać.
- To się nie powinno zdarzyć… To wszystko. To wszystko to jeden wielki… Kłopot - wymamrotał i odszedł ode mnie, przechodząc przez salon i znikając w swojej sypialni, zamykając za sobą delikatnie drzwi.
Osunęłam się na podłogę, nie będąc w stanie ustać na nogach ani minuty dłużej. Moje ciało nie drżało, nie mogłam w szoku wymusić żadnego, nawet najdrobniejszego ruchu mięśni. Głowa bolała mi do tego stopnia, że mogła równie dobrze eksplodować. Co do cholery właśnie się wydarzyło?
Ukryłam twarz w dłoniach, starając się chociaż trochę uspokoić. Znowu miałam mokre oczy, pozwoliłam łzom jednak płynąć. Jak bardzo to wszystko może być skomplikowane?
Ashton. Tak, ten Ashton, który potrafi być cholernie seksownym facetem. Ten sam, który nie potrafi gotować, a chwilę później przygotowuje ci kolację rodem z restauracji mającej gwiazdkę Michelin*. I też ten, który uprawia seks z przypadkowymi laskami na kanapie w swoim mieszkaniu kiedy jestem w pokoju obok. Jak również ten spędzający wieczory z gitarą na kolanach oraz taki, który prawie jest w stanie cię pobić za dotykanie jego świętego mienia. Przecież cholera nie otworzyłam tego draństwa. Teraz nawet nie chciałam znać zawartości, wolałabym, żeby ten i tak tragiczny dzień skończył się kolacją, w czasie której żadne z nas się do siebie nie odzywało. Czy tak wiele wymagam?
Luke. Luke, Luke Luke, ten głupi cień przeszłości, który powinien zniknąć dawno, a jednak wraca jak bumerang, nawiedzając mnie swoimi wielkimi i pięknymi mądrościami życiowymi. Luke, który był tak ślepo we mnie zakochany, że nigdy nie zauważył braku wzajemności z mojej strony. Hemmings, dla którego mimo wszystko skoczyłabym w ogień, pomimo całej jego głupoty. Wiem, że w tym momencie go nienawidziłam, ale w gruncie rzeczy to dobry chłopak, który zasługuje na szczęście.. tylko niekoniecznie ze mną.
A także Michael, to śmieszne dziecko tęczy, który moim zdaniem nadal nie potrafił odnaleźć samego siebie. Może i lubił gwałtowny seks, dziewczyny i alkohol, ale tak naprawdę był dużym, przestraszonym dzieckiem, które szukało stabilizacji, o czym świadczyły te wszystkie głupie telefony i miliardy wiadomości do mnie. Czy ja mam na czole wypisane „wolna, do wzięcia”? A może mam jakiś wszczepiony wabik na facetów? Feromony? Moja macica pachnie watą cukrową? Cokolwiek?
Boże, to wszystko jest takie popieprzone.
Wstałam i na chwiejących się nogach ruszyłam do siebie, gasząc światło w salonie i zamykając za sobą drzwi, na wszelki wypadek przekręcając w zamku klucz.
Dzisiejszy dzień dał mi kilka ważnych lekcji, na których wypunktowanie poświęciłabym więcej czasu, niż życia mi pozostało. Były jednak na tyle istotne, że moje serce biło za każdym razem szybciej, na samą myśl o tym, jak bardzo głupia byłam, że uświadomiłam je sobie tak późno.
Życie to nie zabawa, śmieszne, prawda? Kto by pomyślał, że kiedykolwiek wypowiem takie słowa. To brzmi tak samo surrealistycznie jak Leonardo DiCaprio zdobywający Oscara. Z taką różnicą, że do mnie faktycznie to dotarło, a Leo niestety nadal cierpi męki z powodu niedoszłej statuetki. Biedny facet.
Może to kwestia wieku, a może po prostu piłeczka, którą tak uwielbiałam odbijać ugodziła mnie prosto w oko, przeleciała przez serce i wylądowała w dupie, oczyszczając nieco światopogląd. Może dostałam sraczki moralnej, albo ktoś, w domyśle niestety Calum Hood, założył mi okulary i nagle zaczęłam postrzegać świat inaczej? No ja nie wiem, nie wiem, po prostu nie wiem.
Opadłam na łóżko, chowając twarz w poduszce.
A co z miłością? Co to w ogóle znaczy… Kochać, być zakochanym? Jak odróżnić czy się kogoś kocha od zwykłej sympatii albo zainteresowania seksualnego? Da się w ogóle?
Oczywiście, Ashton mnie pociągał. Cholera, to mało powiedziane, zerwałabym z niego ubrania w jednym momencie i przycisnęła do ściany. Lubiłam go, lubiłam jego śmieszne miny, głupie odzywki, to, jak ze mną rozmawiał. Nawet to, co teraz zrobił, nie potrafiło zmyć tego uczucia. Ale czy to była faktycznie miłość? Powiedziałam to, racja. Że kocham, że chcę, że mi zależy. A teraz… Teraz nie jestem taka pewna, że ubrałabym to w takie słowa. One są duże i mają jeszcze większe znaczenie. W takim razie, czy naprawdę mówiąc, że kocham Ashtona, miałam to na myśli?
Tak dużo pytań, tak mało prostych odpowiedzi. W zasadzie ich brak był nawet bardziej dołujący.
Równie dobrze mogłam powiedzieć to Luke’owi, żeby się odczepił. Mój mózg mógł zdecydować za mnie, uznając to za najłatwiejszą drogę do pozbycia się niepotrzebnego balastu. Wszystko było skomplikowane i nie wiem, ile razy tego wieczoru już powtórzyłam to.
Ale prawda jest taka, że chciałam w końcu do kogoś poczuć coś więcej niż pożądanie. Widzieć kogoś, jako coś więcej, niż potencjalne narzędzie do zaspokojenia. Chciałam móc komuś opowiedzieć o natrętnym koledze z pracy albo mojej wpadce na uczelni. Móc komuś zrobić kawę rano i pocałować kogoś w policzek przed wyjściem na spotkanie z przyjaciółką. Budzić się i zasypiać obok kogoś. Pozwolić komuś wziąć mnie za rękę i zabrać na spacer o czwartej nad ranem po mieście.
Dotknęłam ramienia i potarłam je zrezygnowana.
Tym kimś był Ashton, a ja chyba właśnie zdefiniowałam miłość.

KONIEC CZĘŚCI I

__________
Ale się porobiło, ohoho! Oj ten Ashton, istna kopalnia zagadek... 
Część I się skończyła, ale to nie znaczy że opowiadanie jest zakończone. Za jakieś dwa tygodnie wracam z częścią drugą, czyli 15 rozdziałem. Nie pozbędziecie się mnie tak łatwo!
Gdyby ktoś się bardzo interesował, przerwa jest spowodowana głownie tym, że idę na studia, przeprowadzam się do akademika i takie tam. Dorosłe życie mnie po prostu dopadło, a Wam też się przyda przerwa. 

To, o co Was proszę w czasie tej przerwy, to tweetnijcie czasami coś tam w hashtagu Trouble na twitterze, może zachęcicie kogoś żeby przeczytał? Byłoby super mega i ogólnie uwielbiam czytać Wasze reakcje.


Kocham Was mocno i do zobaczenia za jakiś czas! Śledźcie uważnie licznik po lewej stronie, kiedy będę pewna daty publikacji, zostanie on uaktualniony. 

Kocham i całuję!
Piszcie, komentujcie, krzyczcie na mnie za to jak bardzo Chrashton Was zabija,

x

#TroubleFF

Rozdział 13



Przeczesałam włosy palcami i związałam je szybko w kucyk, zagryzając wargę w skupieniu. Uśmiechnęłam się lekko do swojego odbicia w szybie biblioteczki; moja twarz znowu miała przyzwoite kolory, wracałam do siebie po tym wszystkim. Policzek, który wymierzyłam Ashtonowi dosłownie i w przenośni poprawił moje krążenie. Czułam się lepiej, że w jakiś sposób wyładowałam na nim całą frustrację, która mnie wypełniała; jak to mówią, lecz się tym, czym się zatrułeś.
Miałam nawet przez chwilę wyrzuty sumienia. Naprawdę, było mi głupio, że zachowałam się tak, jak się zachowałam. Z drugiej strony każde z nas było winne. Ja, że nagle postanowiłam stać się uczuciowa, zaufać, stracić kontrolę nad sobą. On, że był idiotą, który nie widział podstawowych rzeczy, ale to chyba było akurat do przewidzenia. Boże, ta sytuacja jest taka głupia, tak niedorzeczna, nierealna. I wina stała po mojej stronie. Ale kiedy powiedziało się już a, trzeba powiedzieć b.
Chciałam mu dać szansę. Jedną. Jedną, małą szansę. Żywić się nadzieją, że ten dupek coś zrozumie. Zmęczyłam się zaprzeczaniem – trzy miesiące? Cztery? A może to już pięć, odkąd chodziłam z głową w górze, negując wszystko, co Ashton robił i mówił. Nawet ja nie miałam siły na takie zabawy.
Przypomniały mi się jego ręce, których dotyk powodował u mnie gęsią skórkę. Ciepły oddech, owijający szyje, szorstki język, którym podejrzewam, że potrafił zrobić cuda. Zaczerpnęłam głośno powietrza i otrząsnęłam się z majaków. Do niczego to nie prowadziło.
Wyszłam z mieszkania, zamykając cicho za sobą drzwi i przekręcając klucz w zamku. Kolejna sobota, kolejny dzień do przetrwania. Odpuściłam sobie pracę, już kilka dni wcześniej informując Michaela, że nici z weekendowego seksu. To, co mnie zaskoczyło w czasie rozmowy z nim, była autentyczna troska w tonie głosu chłopaka, a potem pytanie, czy nie potrzebuję czegoś, bo mógłby mnie odwiedzić w domu. Przewróciłam wtedy oczami; Michael chyba nie do końca rozumiał termin kumple z korzyściami.
Byłam już spóźniona, tak bardzo spóźniona, że aż samej mi było wstyd. Prawie biegiem szłam przez zatłoczone ulice miasta, wciskałam się w najmniejsze szczeliny między ludźmi, byleby tylko zdążyć na czas na miejsce umówionego spotkania. Przesiadając się z jednego autobusu do drugiego w końcu wpadłam do metra dosłownie minutę przed jego odjazdem i przykleiłam się czołem do szyby, dysząc ciężko. Szlag by to trafił, jak trzeba to nigdy komunikacja w tym przeklętym mieście nie jeździ na czas.  Powinnam w końcu zainwestować wprawo jazdy, bo jak tak dalej pójdzie, to spóźnię się na własny pogrzeb.
Luke czekał na mnie, siedząc na podwyższeniu przy jednej z figur w Central Parku. Zwolniłam trochę kroku, kiedy upewniłam się, że mnie zobaczył; czułam ulgę, że nigdzie nie poszedł, co w sumie mogło się wydarzyć, skoro spóźniłam się o dobre czterdzieści minut.
- Weild, zapomniałem, że nigdy nie używałaś zegarka – zaśmiał się Luke, obejmując mnie ramieniem i przytulając na powitanie. Pokręciłam głową zrezygnowana, odsuwając się od niego.
- Wiesz, Hemmings, następnym razem, jeśli karzesz mi dojechać na Manhattan z Brooklynu, to licz się z nieuprzejmością transportu publicznego, który, nawiasem mówiąc, mnie nienawidzi – parsknęłam, zaplatając ręce na piersiach. Blondyn zagryzł wargę, patrząc na mnie ze złośliwymi iskierkami w oczach.
- Gdybyś nie oblała trzy razy testu na prawo jazdy, nie miałabyś pewnie takiego problemu – zaśmiał się, szczerząc do mnie zęby. Przewróciłam oczami zirytowana i rozejrzałam po parku. Dopiero teraz dotarło do mnie, że jesień coraz bardziej atakowała drzewa, a powietrze wokół nas było wyraźnie zimniejsze. Dni stawały się krótsze, jak marzenia i pragnienia, którymi się otaczaliśmy. Wzdrygnęłam się lekko, czując na sobie wzrok idącego obok mnie Hemmingsa. Potarłam palcami o materiał brązowego swetra, rozgrzewając lekko ramiona.
- Chciałeś się ze mną widzieć – zauważyłam cicho, przecinając nożyczkami wiszącą nad nami ciszę. Luke pokiwał głową i zwrócił do mnie swoją głowę; jego twarz miała zagadkowy wyraz, ciężko mi było stwierdzić, o czym myślał.
- Dawno się po prostu nie wiedzieliśmy, chciałem wiedzieć, co u ciebie – stwierdził chłopak, jakby bijąc się ze swoimi myślami przed powiedzeniem czegoś nieodpowiedniego. – Nasza ostatnia rozmowa nie była zbyt… przyjemna.
Ściągnęłam brwi, wsadzając ręce w kieszeni dżinsów. Rzeczywiście, ostatni nasz kontakt miał miejsce jakiś miesiąc temu, nakrzyczeliśmy na siebie w barze(bo przecież tego razu gdy przyniósł Ashtona do domu liczyć nie będę), świadomi własnych życiowych porażek. Bo tym właśnie byliśmy, oboje – porażkami.  Uśmiechnęłam się do niego i trąciłam lekko ramieniem.
- Bywa, Hemmings – zaśmiałam się, kiedy spojrzał na mnie z ukosa, unosząc kąciki ust w półuśmiechu. – Czasami trzeba na siebie pokrzyczeć, żeby potem było dobrze.
- W twoim wydaniu to jest bardziej jak wypuszczenie smoka z nory, a nie krzyk – Luke potarł ręką kark, parskając śmiechem. Wywróciłam oczami w odpowiedzi.
- Wcale nie! Po prostu wychodzę z założenia, że niektóre części naszego życia powinny pozostać poza zasięgiem wzroku. No wiesz – zawahałam się, kiedy zobaczyłam, jak z roztargnieniem wciska dłonie w kieszenie swojego płaszcza. – Po czterech latach średnio które z nas ma prawo oceniać to drugie.
Luke westchnął cicho, oblizując wargi, zanim się odezwał.
- Wiem.
Wychyliłam się do boku, zaglądając mu w twarz z ciekawością. Luke zaciskał twardo usta, które wyglądały teraz jak mała, różowa kreska; zawsze tak robił, kiedy się denerwował albo chciał coś powiedzieć, co niekoniecznie miało być miłe. Zadrżałam lekko, zimny wiatr uderzył w mój bok.
- Luke – zwróciłam się do niego, orientując się, że nie pociągnie dalej tematu, jeśli ja tego nie zrobię. – O co chodzi?
- Dochodzę ostatnio do wniosku, że wiele rzeczy chciałbym zrobić w życiu inaczej – mruknął, skupiając wzrok na mijającej nas starszej parze, trzymającej się za ręce. Wyglądali na szczęśliwych, zmarszczki na ich twarzach wyrażały szczęśliwie spędzone lata, może nie takie wolne od trosk, ale przeżyte wspólnie. Przegryzłam dolną wargę.
- Każdy czasami tak ma – powiedziałam delikatnie, dotykając jego ramienia. Pociągnęłam go w kierunku ławki, na której usiedliśmy, oddaleni od siebie trochę bardziej niż sobie bym tego życzyła. Odległość odpowiednia dla nieznajomych, bolesna dla osób, które mają za sobą przeszłość, szczególnie taką jaką ja i Luke mamy. – Tacy jesteśmy, Luke, jako ludzie. Popełniamy błędy. To normalne.
Patrzyłam, jak chowa twarz w dłoniach i kuli ramiona, przytłoczony ciężarem wspomnień. Nie byłam do końca pewna, o co mu chodzi; przez cztery lata mogło zdarzyć się wszystko. Mógł zabić człowieka, zaciążyć bogu winna dziewczynę, stracić rodziców, okraść bank. Nie, żeby któraś z tych rzeczy mogła mnie specjalnie zdziwić, zważywszy na to, jakim człowiekiem Luke był, ale jednak…
- Może i normalne, ale jak można zapomnieć? – wyszeptał w palce, że ledwo go dosłyszałam. Sapnęłam, chwytając jego dłonie i odejmując je od jego twarzy.  Odchyliłam jego głowę w swoją stronę, zmuszając jego niebieskie tęczówki by spojrzały w moje.
- Nie da się zapomnieć – odparłam, gładząc go kciukiem po policzku i uśmiechając kojąco. – Nie powinno się zapominać. Trzeba nauczyć się żyć z tymi błędami i wyciągać z nich wnioski. Pomyśl, że gdybyś nie popełnił tamtego błędu, o którym teraz nie możesz przestać myśleć, teraz nie wiedziałbyś, że było to złe.
Luke dotknął opuszkami palców mojej dłoni i tym razem to on zamknął ją w swoim uścisku. Na jego policzkach pojawił się rumieniec, kiedy ścisnęłam go w odpowiedzi. Poczułam niemiłe ukłucie w żołądku, uświadamiając sobie, o czym przez ostatnie piętnaście minut rozmawialiśmy.
- Luke – zawahałam się, starając się uwolnić swoje ręce, ale było już za późno. Nic nie mówiąc chwycił mnie za podbródek i przycisnął swoje wargi do moich, pozbawiając nas oboje tchu. Miękkie usta były chłodne, lekko drżące, ale znajome i przyjemnie kojące. Nie byłam pewna, czemu zrobiłam to, co zrobiłam, ale oddałam ten wymuszony pocałunek, pozwalając mu, by objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Zniknęło gdzieś całe zimno tego dnia, jesień nagle zamieniła się w ciepłe lato, bo temperatura między nami zdecydowanie przekraczała normę. Wplotłam pale w jego włosy, znajomo miękkie, pachnące dokładnie tym samym szamponem, co kilka lat temu. Wszystko, co było związane z Lukiem było znajome; jego włosy, jego szyja, jego oczy, jego zapach i nawet smak jego ust. I przede wszystkim to uczucie, które wywoływały jego pocałunki było takie samo. Luke mógł zniknąć z mojego życia, mogłam go odrzucić, ale nadal był tym samym człowiekiem. I nie wiem, jak się z tym czułam.
Odsunęliśmy się od siebie, nieco zmieszani. Nie wiem, kiedy znalazłam się na jego kolanach, ale kiedy chciałam z nich zejść, nie pozwolił mi, przyciskając mnie jeszcze ciaśniej do siebie i chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi. Siedzieliśmy tak przez kilka minut, nie do końca wiedząc, co powiedzieć.
- Luke, puść mnie – powiedziałam w końcu, przełykając ślinę, świadoma konsekwencji moich słów. Podniósł na mnie swoje oczy zdumiony, ale posłusznie otworzył ramiona, pozwalając mi zejść z siebie. Stanęłam przed nim, czując się jak totalna idiotka. – Muszę już iść.
Skinął głową i ruszył za mną, doganiając mnie po kilku długich krokach. Szliśmy obok siebie w milczeniu, oboje z rękami w kieszeniach, unikając swojego wzroku.
- Chrissie – rzekł z powagą, zwracając na siebie uwagę. Zacisnęłam oczy i zerknęłam na niego, bojąc się tego, co mogłam zobaczyć. Jego twarz była blada, w przeciwieństwie do mojej, nadal pokrytej czerwienią. – To, co się stało…
- Nic się nie stało – przerwałam mu gwałtownie, stając na środku chodnika. Moje ręce drżały, cała w środku byłam emocjonalnym wrakiem. Nie potrzebowałam kolejnych problemów. Wystarczył mi Ashton, którego nie mogłam wyrzucić ze swoich myśli, chociaż bardzo próbowałam. Nawet całując Luke’a czułam na sobie pogardliwe spojrzenie Irwina, oceniające mnie krytycznie za to, co robiłam. Ashton był kłopotem, a Luke był kolejnym. To tak jakbym stała na rozdrożu bez drogowskazu, mając za plecami pędzące auto. Zawsze mogłam iść na przełaj i wylądować jako kolejna dziwka Clifforda… Prawda?
- Było błędem? – Luke zaśmiał się gorzko, wbijając we mnie spojrzenie.
- Tak, Luke – odparłam twardo, patrząc jak jego zazwyczaj ciepłe spojrzenie staje się stalowe i niewzruszone. Błękit oczy zastąpiła zimna szarość, to zabolało, ale było konieczne. Nie wiedziałam, czego chcę. To fakt. Ale wiedziałam, że nie chcę Luke’a. Nie w ten sposób. – Było kolejnym błędem, z którym oboje musimy nauczyć się żyć. Chociaż w tym przypadku polecałabym o nim zapomnieć, tak dal naszego wspólnego dobra.
- Wiesz, co w tym jest najśmieszniejsze, Chriss? – zapytał Luke. Na jego szyi pojawiły się pulsuje żyły, jednak kiedy znowu przemówił, głos miał spokojny. – Że odrzucasz mnie dla mojego najlepszego przyjaciele.
- O czym ty kurwa pieprzysz?
-No błagam cię – zaśmiał się gorzko. – Oboje dobrze wiemy, że twoją głowę zaprząta Ashton. I nie próbuj się z tego wykręcać.
Zacisnęłam pięści, powstrzymując się, żeby go nie uderzyć.
- Wiesz co? – krzyknęłam ze złością, aż ptaki na drzewie obok nas poderwały się do lotu. – Masz rację! Może nawet bardziej niż ci się wydaje!
- I co, wyobrażałaś sobie jego, jak się całowaliśmy? – zakpił ze mnie, podnosząc głos.
- To akurat powinna być ujma dla ciebie – warknęłam, piorunując go wzrokiem.
- Po prostu to powiedz, Chrissie – chłopak przeczesał palcami włosy, które były teraz targane przez wiatr. Elektryczność, która sypała iskrami pomiędzy nami zamieniła się w pioruny, którymi najchętniej jedno by rzuciło w drugie. On, zraniony odrzuceniem, ja zdenerwowana konfrontacją z własnymi uczuciami. Bo tak właśnie było; ten pocałunek uświadomił mi jedną rzecz, której bałam się najbardziej na świecie. Brałam od jakiegoś czasu poprawkę na to, nie byłam głupia. Wolałam jednak ślepo wierzyć, że może jeszcze to nie był ten moment, że może jeszcze była dla Mie nadzieja. Palce Luke’a na moim policzku przekonały mnie jednak ostatecznie.
- Co mam powiedzieć?
- Co do cholery czujesz, bo chyba jeśli ktoś cię do tego nie zmusi, to będziesz wpadać w ramiona każdego faceta na ulicy – warknął Hemmings, marszcząc nos.
- Zależy mi na nim, jesteś zadowolony? – krzyknęłam, czując, jak oczy mi zapiekły, wiec otarłam szybko je, zanim jakakolwiek łza zdążyła spaść po moim policzku.
- Nie, bo to nadal nie jest to, co czujesz – prychnął, robiąc krok w moją stronę. Zaczął się bawić swoim kolczykiem w wardze, dekoncentrując mnie tym.
- Chcesz usłyszeć że go kocham? – roześmiałam się bez cienia radości. – Bardzo dobrze. Kocham go. Kocham Ashtona. Czy teraz szanowny panicz jest dumny?
Luke rozszerzył usta w zdumieniu, zszokowany moimi słowami. Gdyby nie fakt łez płynących po moich policzkach, prawdopodobnie moja reakcja byłaby podobna. Nie miałam siły udawać. Nie mogłam już dłużej zaprzeczać, że to, co czułam, było przypadkiem albo bez znaczenia. To miało znaczenie. Zawsze tak było.
Dwa słowa. Dwa błahe z pozoru słowa, wypowiedziane na głos miały jakby wiążącą moc. Nie dało się ich cofnąć, bo miałam na myśli dokładnie to, co powiedziałam. Wymierzyłam sama sobie policzek, który trafił zamiast w twarz, to w moje serce. Calum miał rację – w końcu uderzyłam w mur i to zabolało, tak cholernie zabolało.
- Musze już iść – zanim Luke zdążył mi odpowiedzieć, minęłam go i ruszyłam przed siebie, starając się wrócić do normalnego tępa oddychania. Tego było po prostu za dużo. Jak ludzie mogą wytrzymać cos takiego? Zakochanie? Co to tak naprawdę znaczy? Dlaczego w ogóle myślę, że jestem…
Zielone światła na ulicach były po mojej stronie. Nic mnie nie zatrzymywało, każdy autobus przybył na czas, jakby mnie pospieszając przed powrotem do domu. Nie trudziłam się żeby poczekać na windę, wbiegłam po schodach na piętro i stanęłam przed drzwiami, nerwowo wyszarpując klucze i otwierając drzwi. Zamknęłam je za sobą i oparłam się o ścianę przedpokoju, zbierając myśli. To wszystko było takie dziwne, takie szybkie, takie… Inne. Nie w moim stylu. I w jakiś sposób – podobało mi się.
W mieszkaniu pachniało jedzeniem; nie jestem w stanie powiedzieć czym, mieszkanka ziół unosiła się w powietrzu, prowadząc mnie do kuchni, w której stał Ashton i w tamtym momencie grzebał w szafkach, klnąc pod nosem. Zaśmiałam się cicho, obserwując go, jak krzątał się między półkami, zajęty swoim światem. Już kiedyś widziałam go w akcji, ale jego robienie naleśników skończyło się dymem na pół mieszkania, więc nie wierzyłam za nadto w jego możliwości kulinarne. Tym razem jednak wyglądało, że chłopak wiedział, co robi. Odwrócił się w końcu w moim kierunku, prawdopodobnie czując na sobie mój wzrok.
- Nie miałaś być później? – zapytał, marszcząc brwi. Moje usta rozszerzyły się w uśmiechu, nad którym nie mogłam zapanować. A pieprzyć to.
Podeszłam do niego i bez najmniejszych skrupułów zarzuciłam ręce na jego szyję, zmuszając, by się lekko pochylił. Zdziwiony spełnił moje żądanie, patrząc na mnie ciekawie, kiedy cmoknęłam go lekko usta. Widziałam, jak jego źrenice rozszerzają się, ale w tamtym momencie puściłam go i wyszłam z pomieszczenia, śmiejąc się sama do siebie.
- Co to miało znaczyć? – zapytał Ashton, stając w drzwiach mojego pokoju i obserwując, jak uśmiecham się sama do siebie. Zaczerwieniłam się i spuściłam wzrok na podłogę.
- Nie wiem – odpowiedziałam wzruszając ramionami, naginając lekko prawdę. Nie musiał jeszcze wiedzieć. Nie wyskoczę do niego jak zabawka z pudełka ze stwierdzeniem „och, no wiesz, podobasz mi się, chodźmy do łóżka”.
- Ja też nie, ale mogłabyś to robić częściej – Ashton zaczął się śmiać i zostawił mnie samą, wyraźnie z czegoś zadowolony.

Podobno zakochana osoba jest w stanie zrobić nawet najgłupsze rzeczy. Skoczyć z mostu, rzucić się w ogień, skłamać, spontanicznie pocałować na środku Times Square. Nie mysli trzeźwo. Jej organizm wytwarza nadprogramową ilość endorfin, hormonów szczęścia. I jeśli to prawda… To moje ciało było tym wypełnione. To zdecydowanie mi się to podobało. Nigdy nie czułam się tak dobrze.

__________
Kochani, dziękuję Wam za całe wsparcie, jakie mi dajecie. Jesteście naprawdę niesamowici i nawet nie zdajecie sobie sprawy, z jaką radością czytałam Wasze komentarze. Jesteście niezastąpieni.

Kocham mocno! 

Czytajcie, komentujcie... Wiecie co robić :) Jeśli czytasz, to co Ci szkodzi skomentować ;)

#TroubleFF

Rozdział 12

bardzo proszę o przeczytanie notki pod rozdziałem.

a za niewłączenie soundtracku ucinam nóżki

Chłopak siedzący obok mnie stukał palcami o ławkę, wygrywając bardzo nierówny rytm. Jego oczy błądziły po pomieszczeniu, nie zatrzymując się na niczym konkretnym Był znudzony dokładnie tak samo, jak ja.
- Możesz przestać? – warknęłam do niego, obniżając głos tak, by nie usłyszał mnie profesor. Brunet spojrzał n mnie zdziwiony, ale zabrał palce z ławki i schował ręce do kieszeni, nonszalancko się uśmiechając. Przewróciłam oczami i wbiłam wzrok w tablicę interaktywną, na której pojawiały się co jakiś czas nudne slajdy z prezentacji o Shakespearze. Kogo obchodzi ten stetryczały pryk. Czułam, jak moje powieki zaczęły opadać, byłam taka zmęczona. Całe szczęście, nie siedziałam w jednej z pierwszych ławek, gdybym zasnęła, nikt by tego nie zauważył.
- Hej, mała obudź się – poczułam szturchniecie w moim boku; brunet, na którego wcześniej nakrzyczałam pochylał się nade mną z uśmiechem. Podniosłam głowę do góry i rozejrzałam po klasie – oprócz mnie i tego chłopaka, nie było w niej już nikogo. Cholera, faktycznie zasnęłam.
- Och… dzięki – bąknęłam, wstając niezdarnie. On podał mi torbę, szczerząc swoje zęby. Wygięłam usta w sztucznym uśmiechu i wyminęłam go, zmierzając szybkim krokiem w kierunku drzwi.
- Hej, poczekaj – chłopak dogonił mnie i zrównał ze sobą. Sapnęłam zirytowana. – Jesteś Chrissy, prawda?
- Chrissie – poprawiłam go. Nienawidziłam, gdy mylono moje imię. To nie jest przecież takie trudne do zapamiętania, że akcent idzie inaczej na końcówkę? – Co chcesz.
- James – przedstawił się, unosząc brwi. Ja wzruszyłam tylko ramionami, nadal niezainteresowana.
- Super.
- Pomyślałem, że może…
- Niech zgadnę – zatrzymałam się gwałtownie, stając przed Jamesem z rękami opartymi na biodrach. – Pomyślałeś, że moglibyśmy się wybrać na kawę, ciastko, herbatę, spacer, drinka?
Śmiech bruneta był czysty i zbił mnie z tropu.
- Pomyślałem, że możesz chcieć notatki z tych zajęć, skoro kompletnie na nich odpłynęłaś. Za tydzień będzie zaliczenie – odparł, nadal lekko chichocząc. Poczułam, jak na moich policzkach wykwita rumieniec.
- Och – zająknęłam się, spuszczając wzrok. Poczułam się głupio jak nigdy dotąd. – Tak… Myślę, że tak. Dziękuję.
Chłopak jeszcze raz obdarzył mnie uśmiechem, zostawiając samą na korytarzu. Spuściłam głowę i ruszyłam przed siebie, starając się nie potknąć o własne nogi. To, co się ze mną działo było okropne, nie do przyjęcia i wyniszczające. Powód mojej usterki był jeszcze gorszy. Pierdol się, Irwin.
Nie chciałam jeszcze wracać, nie chciałam mieć tej wątpliwej przyjemności patrzenia na rozwalonego Ashtona na kanapie. Z gitarą i tym irytującym zeszytem, którego nie wolno było mi dotknąć nawet przy sprzątaniu. Stopy same niosły mnie przez miasto. Sama nie wiem, kiedy znalazłam się pod klubem, w którym pracowałam; zrezygnowana weszłam do środka, szurając nogami o beton.
Pomieszczenia były już oświetlone, w końcu zbliżała się niemal dwudziesta. Kilku otyłych typków siedziało przy barze i sączyło drinki, jakaś blondynka paliła papierosa, zaciągając się przy tym śmiesznie. Pokręciłam głową i usiadłam po przeciwległej stronie baru, byle jak najdalej od tego paskudnego towarzystwa. Zwiesiłam głowę w dół i podparłam ją rękami, starając się oczyścić  myśli.
- Michael dzisiaj nie pracuje – zagrzmiał głos nade mną, a mała szklanka szkockiej została postawiona z trzaskiem przed moją twarzą. Powędrowałam oczami do góry i zobaczyłam Caluma, tego nowego barmana – a raczej chłopca do wszystkiego – który uśmiechał się do mnie. Jego ciemne włosy były roztrzepane, jakby dopiero co wstał z łóżka, a skóra blada, co było dość zaskakujące, zważywszy na jego ciemna karnację. Wzięłam do ręki szklankę i zaczęłam obracać ją w dłoniach; lód obijał się od ścianek w uspokajającym rytmie.
- Nie przyszłam do Mike’a – jęknęłam i podniosłam trzymany w rękach przedmiot, kiwając głową w kierunku bruneta z wdzięcznością. – Dzięki za to.
- Domyśliłem się, gdybyś była tu dla niego, pewnie już zmierzałabyś na zaplecze.
- Czy to naprawdę takie oczywiste? – jęknęłam, przymykając powieki. Jeszcze tego mi brakowało, żeby cała obsługa w klubie mówiła, jak pieprzę się z ich szefem.
- Nie, ja po prostu dobrze znam tego fiuta – zaśmiał się Calum, wyjmując spod lady kolejną szklankę i napełniając ją. – A teraz powiedz, co ci jest, albo odliczę każdego kolejnego drinka od twojej pensji.
- Grozisz, mi Hood? – zapytałam, a kąciki moich ust zadrgały.
- Nie, oferuje kompleksową pomoc psychiatryczną, dostępne za jedyne 6,99, tu i teraz. Dostałaś właśnie zniżkę pracowniczą – chłopak podniósł do ust alkohol i powąchał zawartość krzywiąc się nieznacznie. W końcu upił łyk, a grymas na jego twarzy się zwiększył. – Jezu, czemu ja to piję.
- Dlatego, że jesteś idiotą, jak każdy facet – wytknęłam mu, trochę za ostro, unoszac głos. Uniósł jedną brew.
- Och, czyli czyjeś serduszko najpierw przebiła strzała Amora, a potem ten sam kretyn wjebał ci nóż w organ?
- Boże, nie – oplułam się. – To, że zawiodłam się na osobniku posiadającym penisa nie oznacza, że od razu byłam w nim zakochana.
Calum spojrzał na mnie z ukosa.
- No to, o co chodzi, księżniczko?
- Po prostu – zachłysnęłam się powietrzem, zastanawiając jak wiele powinnam mu powiedzieć. Calum był tak bardzo nikim, mogłam go uznać za kolejną szarą twarz w tłumie codzienności. – Po prostu miałeś kiedyś takie uczucie, że wydawało ci się, że kogoś znasz, ale szybko okazało się to nieprawdą?
Chłopak skinął powoli głową, a jego twarz stężała. – Tak, raz.
- Albo inaczej – ciągnęłam, kiedy dokończyłam picie alkoholu. – Myślałeś, że tej osobie zależy, ale następnego dnia totalnie zdradziła twoje zaufanie?
- Nadal mówimy o tym samym przypadku?
Wzruszyłam ramionami. – Sama nie jestem pewna, o czym ja już mówię. Ani co myślę.
- Wiesz – Calum pochylił się w moją stronę i przykrył moje dłonie swoimi. – Czasami ludzie boją się przyznać do niektórych rzeczy, szczególnie uczuć, dlatego wybierają drogi wiodące najbardziej naokoło.
Zabrałam szybko ręce, chowając je pod stół i popatrzyłam ze złością na Caluma.
- Ja nic do Ashtona nie czuję! – krzyknęłam poirytowana. W momencie, w którym słowa wypłynęły z moich ust zakryłam je ręką, przerażona. Calum zrobił zdziwioną minę i cofnął się o krok, obserwując zmieniającą się na mojej twarzy mimikę.
- Ashtona?
- Um – zająknęłam się, wlepiając spojrzenie w pustą szklankę. Czułam ciśnienie pulsujące w moich skroniach, a serce wybijało nierówny rytm, jakbym wykonała biegiem kilka kółek wokół budynku.– Ta, to ktoś z kim mieszkam. Tak jakby.
Źrenice Caluma rozszerzyły się, a jego usta otworzyły w niedowierzaniu. – Mieszkasz?
- Tak? Czemu ciebie to tak dziwi? – Przecież w Nowym Jorku mieszka kilka tysięcy Ashtonów, czemu brunet zachowywał się, jakby dokładnie wiedział, o kim mówię?
- Co? Nie, nic – Calum odwrócił wzrok i zajął się wycieraniem zastawy. Obserwowałam go przez chwilę, aż w końcu wzruszyłam ramionami i wstałam z wysokiego stołka. Muzyka zaczynała być coraz głośniejsza i tłok przy barze był już powoli nie do wytrzymania.
- Calum? – powiedziałam, gdy ten miał zamiar odejść bez słowa.
- Co?
- Nie mów… nikomu o tej rozmowie, dobrze? – modliłam się w duchu, żeby przytaknął i rzeczywiście nie pisnął słówkiem o tym żadnej chodzącej po ziemi istocie. A zwłaszcza Michaelowi. Calum oblizał wargi i oparł się obiema dłońmi o kontuar.
- Jeśli masz na myśli Mike’a, to nie pisnę słowem, ale będziesz mi winna przysługę – odezwał się cicho po chwili milczenia, że ledwo go usłyszałam. – Ale ty powinnaś zacząć być szczera sama ze sobą, Chrissie. Uciekasz jak królik do nory, a to cię daleko nie zaprowadzi.
- Liczę, że wpadnę do Krainy Czarów – zażartowałam, na co chłopakowi zadrżały kąciki ust. Pokręcił głową z dezaprobatą.
- Oboje się oszukujecie, mała. W końcu któreś z was uderzy głową o mur i się obudzicie ze snu.
- O czym ty do cholery mówisz? – sapnęłam, zakładając torbę na ramię. Calum uśmiechnął się smutno.
- Myślę, że dobrze wiesz, o czym mówię.
Odszedł, aby obsłużyć niecierpliwych klientów spragnionych wysokoprocentowych napojów. Zagryzłam wargę; gdyby Hood znał Ashtona, prawdopodobnie jego słowa miałyby sens. Ale przecież go nie znał, nie mógł… Prawda?
Kiedy dotarłam do domu, zaczynało już zmierzchać. Słońce powoli zachodziło, znikało na linii horyzontu za wysokimi budynkami miasta. Przez chwile stanął mi przed oczami obraz chłopaka, gdy siedzieliśmy razem na dachu. To wydawało się tak odległe, praktycznie wspomnienia widziałam jak przez mgłę; może faktycznie tamten wieczór istniał tylko w mojej wyobraźni? Zaczęłam nienawidzić siebie za to, jak słaba się stawałam przez Irwina. Łatwiej nienawidzić niż przyznać, że… cokolwiek przyznać.
Zamknęłam drzwi z trzaskiem i przekręciłam klucz w zamku. Byłam sama w domu, co niezmiernie mnie cieszyło. Od kilku dni unikałam Ashtona, raz nawet nasłuchiwałam, czy na pewno wyszedł z mieszkania. Wiedziałam, że wybuchłabym gdybym go zobaczyła, tylko prawdopodobnie niekoniecznie w sposób, w jaki sobie bym tego życzyła. A coś, czego bardziej nie znosiłam od przegrywania we własną grę, było okazywanie słabości. Chociaż na dobrą sprawę obie te rzeczy w tym przypadku się łączyły. Ale żeby Ashton był moją słabością? To przecież nawet śmiesznie brzmi.
Nie jestem pewna, w którym momencie zdałam sobie sprawę kilku rzeczy. Po pierwsze, że tak naprawdę nie chciałam walczyć z Ashtonem. Po drugie, że dotychczasową walkę przegrywałam z kretesem. Gdzie się podział twój genialny plan, Chrissie? A no tak, zgubiłam go uciekając z pokoju, w którym kilka dni wcześniej chłopak mnie pocałował. Kogo ty skarbie oszukujesz? Że chłopak, który niemal co noc wraca do domu zataczając się, nagle stanie się dbającym o ciebie księciem z bajki? Chrissie, od kiedy tak poza tym pragniesz księcia?
Uderzyłam lekko czołem o futrynę w drzwiach łazienki. Zaczynałam wariować, za dużo myśleć i jeszcze więcej analizować. W tym punkcie nie do końca już byłam pewna, czego chciałam.
Doskonale wiesz, Chrissie, czego chcesz. Tylko boisz się tego przyznać. Głos w mojej głowie brzmiał podejrzanie podobnie do Caluma. Westchnęłam cicho. Nic nie jest tak, jak zaplanowałam.

***

Odchyliłam głowę do tyłu, poprawiając rękami zakręcony w turban ręcznik na mojej głowie. Moje lustrzane odbicie niemal wołało o pomstę do nieba – ciemne kręgi pod oczami, ślady po kilku słabo nieprzespanych nocach, matowa skóra, pozbawione koloru usta. Wyglądałam jak wrak i sama nie wiem, dlaczego. Przecież nic tak wielkiego się nie stało. Tylko odkryłam w sobie pokłady dziewczęcej naiwności, a to nie powinno na mnie aż tak oddziaływać. Czułam się obco we własnej skórze.
Zaczęłam myć zęby, kiedy drzwi za mną otworzyły się z trzaskiem, a głowa Ashtona przecisnęła się przez utworzoną szparę. Przekręciłam się w jego kierunku, ze szczoteczką w zębach; kiedy jego oczy zaczęły omiatać moją sylwetkę, zdałam sobie sprawę, że stałam po środku łazienki w samych majtkach i sięgającej połowy ud koszulce chłopaka, którą zgarnęłam z suszarki nad wanną z braku czegoś lepszego. Poczułam jak moje policzki robią się gorące.
Ashton wszedł do łazienki, mrugając szybko oczami. Nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem od mojego krótkiego oświadczenia kilka dni temu w kuchni; poczułam ciepło jego ciała, kiedy stanął za mną, powodując, że zadrżałam lekko.
- Cześć, piękna – powiedział cicho, a jego oddech zawiał tuż nad moim obojczykiem. Zaczerpnęłam lekko powietrza i nic nie powiedziałam, szczotkując uparcie zęby, aż dziąsła zaczęły mnie boleć. Nie trać kontroli, Chrissie, nie trać…
- Nic nie powiesz? – zapytał, a powietrze tym razem dmuchnęło w moją szyję. Zacisnęłam lewą, wolną, rękę na krawędzi umywalki, starając się nie upaść, kiedy jego dłonie znalazły się na mojej talii. Bursztynowe tęczówki przypatrywały się naszym twarzom w lustrze, wyraźnie analizując przewijającą się przez nie emocje, bo mały uśmieszek zadrgał na jego ustach. – Ładnie wyglądasz w mojej koszulce.
Niemal jęknęłam, kiedy zabrał ręce z mojego ciała, ale udało mi się w porę zacisnąć zęby. Odłożyłam szczoteczkę do kubka i wypłukałam usta, uspokajając powoli myśli. Bo czy to nie żenujące? Być tak podatną na czyjś dotyk, czyjeś westchnienie. Czyjeś, mam na myśli Ashtona Irwina. Ten chłopak nie przyniósł mi nic, poza kłopotami. Gdybym trzy lata temu wiedziała, że jego pojawienie się w klubie będzie zwiastowało mój sromotny koniec, prawdopodobnie… I tak bym do niego podeszła.
Chłopak zdjął ręcznik z moje głowy i odrzucił go niedbale na podłogę, obserwując jak pofalowane mokre kosmyki opadają mi na plecy, tworząc dziwne, splątane wzory. Odgarnął je z prawej strony, muskając opuszkami palców moją skórę. Znowu wstrzymałam oddech, kiedy dotknął mnie ustami tuż nad obojczykiem. Jego ręce, toczące wędrówkę między moimi pośladkami, a talią nie spieszyły się nigdzie, dawały sobie i mi czas na przyzwyczajenie się do palącego uczucia. Delikatnie naciskał na mnie od tyłu, niwelując praktycznie przestrzeń między ciałami. Nie powiem, żeby mi się to nie podobało.
- Wiesz, ile rzeczy chciałbym z tobą robić, Chrissie? – zamruczał mi do ucha, a ja mogłam tylko dygotać, nagle przytłoczona jego bliskością.
Odwróciłam się do niego z trudem, kładąc ręce na klatce piersiowej. Spojrzał na mnie z dołu, uśmiechając łobuzersko i jego ręka powędrowała pod spód bluzki którą miałam na sobie, w poszukiwaniu stanika. Jego źrenice rozszerzyły się, gdy zdał sobie sprawę z mojej nagości. 
- Powiedz mi – mruknęłam, pozwalając dłoniom dryfować po jego ramionach i badać zagłębienia mięśni.

Ashton POV.

- Zaniósłbym cię teraz do pokoju – wymruczałem trącając językiem płatek jej ucha. Stawała się z sekundy na sekundę coraz bardziej wiotka, gubiła swój pancerz, który budowała od tak dawna. Taka łatwa do zranienia, taka podatna na wszelkie zło, które na nią czekało. Co się stało, zapytałem sam siebie. – Zaniósłbym do swojego pokoju i pozwolił ci zrobić ze sobą, co tylko byś chciała.
Chrissie zachichotała jak mała dziewczynka, co nagle wydało mi się… urocze.
Chryste, Irwin. Skąd ty w ogóle znasz takie określenia? I od kiedy Weild jest „urocza” dla ciebie?
- A obiecasz, że zrobisz dokładnie wszystko, o co poproszę? – jej niebieskie oczy pociemniały, a usta zacisnęły nagle w kreskę. Cała jej twarz wyrażała nagle głębokie skupienie, a palce, wcześniej przyjemnie masujące moją skórę, zaciśnięte były w piąstki.
- Wszystko – wysapałem, pochylając się raz jeszcze nad nią i przejeżdżając językiem tuż przy linii szczęki. Popchnęła mnie lekko do tyłu.
- Zamknij oczy – nakazała zimno. Westchnąłem cicho, ale spełniłem jej prośbę, sam nie wiedząc dokładnie, do czego zmierza. Jej dłonie wróciły na mój tors i jechały powoli wyżej; materiał w moich bokserkach zaczynał się naprężać, mogłem to doskonale poczuć. Wtedy ręce dziewczyny objęły moją twarz, jakby przygotowując ją do pocałunku. Stanęła na palcach, a jej oddech, pachnący jeszcze pastą do zębów, owiał moje policzki.
- A to – szepnęła, składając pocałunek tuż przy kąciku moich ust. – Za pogrywanie ze mną.
Usłyszałem tylko krotki świst i poczułem, jak policzek odskakuje mi w lewą stronę, tracony uderzeniem. Otworzyłem oczy zdezorientowany i złapałem się za twarz, która momentalnie po jednej stronie poczerwieniała. Dziewczyna zdążyła już zniknąć w drzwiach i pewnie zamknęła się w swoim pokoju, jak zwykle, kiedy robiła coś, po czym miała wyrzuty sumienia.
- Chrissie – warknąłem, odkręcając wodę i ochlapując bolesne miejsce. – Co ty ze mną robisz?
Nie potrafiłem być zły, wiedziałem, że zasłużyłem.
__________

Ciężko się mówi o takich sprawach żeby nie wyjść na łasego poklasku czy czegoś takiego.  Proszę, nie dobierajcie tych słów w ten sposób.  Wiecie, jak wdzięczna Wam jestem - za to, że jesteście, za to, że czytacie. Bez Was nie byłoby Trouble, ono zatrzymałoby się gdzieś na drugim rozdziale i umarło śmiercią tragiczną. Dzięki Wam historia Chrissie i Ashtona się toczy; Wy jesteście też częścią historii. Każde Wasze wejście tutaj, każdy komentarz to paliwo dla mnie, szczęście, że podoba Wam się to, co tworzę. I za nic w świecie nie mogłabym być bardziej wdzięczna.
Ostatnio niestety zachodzi tendencja spadkowa, dość drastyczna nawet bym powiedziała - w wejściach i komentarzach. W sumie to kij drapał komentarze, bo to nie jest najważniejsze. Ale widzieć, że coraz mniej osób czyta? To boli, serio boli. I rodzi się we mnie ta wątpliwość, czy piszę dobrze. Czy Wam się podoba. A może coś zepsułam? Nie wiem. A może mój pomysł, z początku genialny, nagle okazał się głupi? Nie wiem... Wy mi powiedzcie. Gdzie popełniłam błąd?
Tak czy siak, dziękuję tym, którzy zostali i z niecierpliwością wyczekują każdego rozdziału. A nawet jak nie wyczekują, ale pamiętają, to też dziękuję. Jesteście niesamowici.

#TroubleFF