Nie było Michaela. Nie było Ashtona. Nie chciałam
Caluma. Potrzebowałam Luke’a.
Chciałam
od zawsze móc powiedzieć, że jestem niezależna, podejmuje własne decyzje,
jestem silną kobietą. Być może jestem, ale nie na tych płaszczyznach, które bym
chciała. Nie w sferach uczuć. Tutaj byłam słaba, powiewałam jak chorągiewka.
Potrzebowałam
oparcia od przyjaciela. Tyko ci mi pozostali, z całego tego bałaganu zwanego
miłością. Trudno się przyznać do takich rzeczy, ale skoro i tak stałam na
skraju, tuż nad przepaścią, którą w sumie sama sobie wykopałam, to mogłam
równie dobrze zaryzykować.
Podobnie
jak Michaela, nie uprzedziłam Hemmingsa o mojej wizycie. Był w domu to był, nie
było… To poczekałabym.
Kilka
przystanków metrem, lawirowanie w tłumie, manekiny sklepowe, które uśmiechały
się do mnie kpiąco zza szyb. To ty,
dziwko, ty to zrobiłaś, zdawały się mówić. Odwracałam głowę, za każdym
razem gdy mijałam jakiś butik. Zaczynałam wariować.
Kiedy
dotarłam do domu blondyna, było już ciemno, dobrze po dwudziestej pierwszej.
Jedno małe światełko w salonie tliło się niewyraźnie za firankami, przez co
odetchnęłam z ulgą. Nie byłam sama.
Nacisnęłam
z wahaniem dzwonek i zrobiłam kilka
kroków do tyłu. Czułam, jak ramiona cofają się, ja sama kulę się w sobie.
Energia ze mnie uchodziła i potrzebowałam naładować baterie. Albo żeby ktoś
mnie kopnął w dupę i kazał ogarnąć życie.
Dudniące,
leniwe kroki po drugiej stronie drzwi zbliżały się, aż w końcu ich właściciel
uchylił nieco wejście, zaglądając przez szparę kto o tej godzinie dobija się do
jego domu. Jego oczy miały nieodgadniony wyraz, tak samo jak twarz, która
zobaczyłam chwile potniej w pełnej okazałości.
- Hej –
wymamrotałam zdejmując buty i bez zaproszenia idąc po schodach na piętro, do
pokoju blondyna.
- Też
cię miło widzieć – odpowiedział, idąc za mną. Z jakiegoś, nieznanego mi, powodu
zachowywał się jak spodziewał mojej wizyty, prędzej czy później; zamiast rzucić
sarkastycznymi uwagami spokojnie szedł za mną, ba, nawet uprzejmie otworzył mi
drzwi do swojej sypialni. Usiadłam na skraju łóżka, czując się jak ostatnia
sierota.
- Luke…
- zaczęłam, chociaż nie do końca
wiedziałam od czego powinnam
rozpocząć tę rozmowę. – Tak bardzo… Bardzo wszystko popsułam.
Luke
patrzył na mnie chwilę w milczeniu, stojąc z założonymi rękami tuż nade mną. –
Nic nie popsułaś, Chriss.
- Nawet
nie wiesz co się stało – jęknęłam, zamykając oczy i zakrywając twarz dłońmi.
- Mogę
się za to domyślać – wzruszył ramionami i odwrócił się do mnie plecami, żeby
zacząć szukać czegoś w szufladach swojego biurka.
- Mam
wrażenie że cały poprzedni rok, to jakiś mało śmieszny żart. Jakby ktoś chciał
mi dać prztyczka w nos za całe moje nastoletnie życie. Jakby nie patrzeć,
aniołkiem nie byłam.
-
Przynajmniej zdałaś sobie z tego sprawę – zauważył, nadal grzebiąc po
szufladach. Zatkało mnie, więc tylko spojrzałam w bok, obserwując jak nocne
światła Nowego Jorku budzą się do życia. – Ale nie ma niczego, czego nie
potrafiłabyś odkręcić, Chriss. Pamiętaj, że jesteś niesamowitą osobą, która
nigdy się nie poddaje.
- Gadasz
jak stary dobry, zakochany Luke – wytknęłam mu, uśmiechając się pod nosem,
kiedy odwrócił się do mnie i spojrzał z zażenowaniem.
- Stare
czasy – mruknął.
-
Wiesz, przepraszam – powiedziałam po chwili ciszy, zezując na niego. – Nigdy
nie powinnam była cię odtrącać. A już na pewno nie w ten sposób.
-
Mógłbym powtórzyć że przynajmniej zdałaś sobie z tego sprawę, ale…
-
Zamknij się i mi nie przerywaj – prychnęłam, rzucając w niego poduszką, którą
złapał z lekkością. – Po prostu zawsze myślałam, że seks był odpowiedzią.
- Seks
jest pytaniem – powiedział blondyn. – Pytaniem o zaufanie, o miłość, o
szczęście.
- Wiem
– zakryłam twarz rękoma, zaczerpując wcześniej powietrza. – Teraz to wiem, ale
czasu nie cofnę.
- Wina
jest zawsze wspólna, jakkolwiek na to nie patrzeć. Coś w związku musiało być
nie tak, jeśli jedna osoba zdradziła drugą. Coś musiało być nie tak, skoro nie
chciałaś szczęścia, które jedna osoba ci dawała. Nie w złym znaczeniu, bardziej
może na zasadzie niedopasowania? Wtedy to niczyja wina.
- Albo jestem
cholernie naiwna – zwróciłam mu uwagę. – I podświadomie wierzę w księcia na
białym koniu.
-
Plastuś, szczęście niekoniecznie musi być usłane różami. No… – zamilkł na
chwilę. – A przynajmniej droga do szczęścia. Tak, to chyba jakoś tak szło. Że
droga do szczęścia nie jest usłana różami.
- Przypomnij
mi, jak ty skończyłeś szkołę?
- Nie
mam pojęcia – zaśmiał się Luke. – Ale…
- Ale
co?
- Ale
skoro seks jest pytaniem, to czy jesteś gotowa na odpowiedź?
Spojrzałam
na niego zaskoczona. – Co masz na myśli?
- Po
prostu pomyśl. I odpowiedź. Nawet nie mi, sama sobie odpowiedz na to pytanie.
Zapytaj sama siebie, czy jesteś gotowa na ruszenie dalej, bo Ashton już to
zrobił.
Otworzyłam
szerzej oczy, wpatrując się w niego z niedowierzaniem. Gdzieś z tyłu głowy istniała
ta myśl. Świadomość, że żadne z nas nie zamknęło się w swoim pokoju i nie
opłakiwało drugiego. Wybraliśmy swoje ścieżki, może nie do końca jak dorośli
ludzie, ale… Ale jednak podjęliśmy takie, a nie inne decyzje. To bolało, taka
bezsilna świadomość, że nic nie można było już zmienić. Nic.
- Co za
różnica? – zapytałam cicho, krzyżując ręce na piersi. – Ashton wyjechał i nawet
nie mogę powiedzieć, jak mi przykro. I że gdybym chciała cofnąć czas,
zrobiłabym to. Cofnęła każde słowo, każdy czyn… Myślę że on też, bo jednak
byliśmy przez ten krotki okres czasu cholernie szczęśliwi. A teraz przepadło.
Za
oknem zaczął padać deszcz. Ciężkie krople odbijały się od parapetu, przerywając
ciszę, która zapadła. Zszarzałe niebo, a na nim chmury burzowe, jakby idealnie
odzwierciedlały mój nastrój, a powietrze płynące z uchylonego okna duszące,
prawie jak sytuacja, w której się znaleźliśmy. Dusząca. Obezwładniająca.
Beznadziejna.
Luke
przeczesał ręka włosy, marszcząc czoło. – Czyli w końcu zrozumiałaś?
-
Zrozumiałam co – bąknęłam, patrząc na niego spode łba.
Luke
spojrzał wymownie w sufit, wzdychając ciężko.
- Masz
i daj mi spokój – stwierdził wstając. Rzucił mi zwinięty kawałek papieru,
krotki liścik, rodzaju takich, które zostawia się na lodówce z informacją że
wróci się później do domu albo że będą goście wieczorem i trzeba ogarnąć
mieszkanie. Drzwi za mną trzasnęły, zostałam sama. Sama ze sobą, znowu. Dzięki,
Hemmings, ty kupo gówna.
Chwyciłam
leżący obok mnie zwitek i wstałam, podchodząc do okna, rozkładając kartkę.
Gdybym
chciała kiedykolwiek zapamiętać, jakiego koloru były tęczówki Ashtona,
prawdopodobnie miałyby kolor nieba nad Nowym Jorkiem. Niespokojnego,
zapowiadającego ochłodzenie, a jednocześnie łagodnego, swojskiego i
bezpiecznego.
***
- Wiesz Luke, ludzie popełniają błędy-
westchnął Ashton, podnosząc do ust kufel z piwem. Dwóch młodych mężczyzn
siedziało w barze z rodzaju tych, które obchodzi się szerokim łukiem jeśli nie
zna się barmana za kontuarem. Obaj pochyleni, rozmawiali przyciszonymi głosami.
- Ty popełniłeś ich całkiem sporo – zauważył
Luke, rozglądając się z ciekawością na boki. Nigdy wcześniej nie był w tym
miejscu, uwazał swoją ciekawość za wysoce uzasadnioną.
- Ona też nie była święta, a zachowuje się,
jakby wszystko było moją winą.
- Wszystko może nie… Znaczy – blondyn zamyślił
się. – Mam wrażenie że sami już zgubiliście się w tym co kto zrobił, kogo
obraził. Straciliście panowanie nad sobą i rozpoczęliście wyścig, który tylko
kierował was do samozagłady.
- Człowieku, a możesz kurwa mówić po
ludzku, a nie farmazony pierdolisz przy piwie?
- Kochasz ją, ona kocha ciebie, jestes
idiota, ona idiotką, pobierzcie się i będzie spokój – żachnął się Luke, patrząc
zirytowanym wzrokiem na przyjaciela. – Nawet Calum nie ma już do was cieprliwości.
Nawet Calum. Wiesz jak to śmiesznie brzmi?
Ashton parsknął śmiechem. – Faktycznie.
- Zróbmy tak. Napisz do niej krótką notkę,
nie wiem, cokolwiek. Zostaw numer, bo pewnie zanim się obudzi ze snu księżniczki
na ziarnku grochu, to albo rozjebie komórkę, albo z premedytacją usunie telefon
z kontaktów. Wiem, że kiedy nie zostanie jej nikt, przyjdzie do mnie,
jakkolwiek brutalnie to brzmi. Czyli mówiąc po prostu, ty będziesz się bawił w
Los Angeles w pana pożal się boże pisarza, a ja ci poskładam laskę do kupy bez
konieczności wsadzania jej czegokolwiek do tyłka.
Mężczyźni spojrzeli na siebie, uśmiechając.
To był prawdopodobnie najlepszy plan, jaki tylko mogli wymyślić. Ahton podniósł
rękę, zagadując do barmana i otrzymując po chwili mały bloczek i długopis.
- Co powinienem napisać? – zapytał, z
wahaniem przykładając końcówkę długopisu do papieru.
- Cokolwiek chcesz, Ash. Ty powinieneś
najlepiej wiedzieć, co poruszy ją do tego stopnia, że zrozumie. Zrozumie, że
każdy błąd da się naprawić, jeśli dwie osoby tego chcą. A ty raczej chcesz,
więc…
- Dobra, zamknij się – wymamrotał Ashton i
zaczął skrobać po kartce. Słowo po słowie pojawiały się na papierze, z jednej
strony zbliżając go do końca, a jednocześnie przybliżając do początku czegoś
nowgo.
W końcu wsiadał do samolotu za niecałe
cztery godziny.
***
Cyfry
na klawiaturze paliły. Paliły w palce, paliły w sercu. Bolało to, co
przeczytałam, a także to, w jaki sposób kilka niewinnych słów zostało napisanych.
Sprawiało wrażenie, że Ashton wiedział
więcej, a może po prostu zrozumiał trochę wcześniej, że życie to nie zabawa.
Każdy
kolejny sygnał rozbrzmiewający w słuchawce odbijał się echem w mojej głowie,
dudniąc niemiłosiernie. I tak samo każdy ten sygnał sprawiał, ze traciłam
nadzieję. Do momentu, w którym po drugiej stronie kraju pewien wysoki blondyn
nie podniósł słuchawki - wtedy moje serce wyskoczyło z piersi. Wyskoczyło,
wywinęło salto, a potem zemdlało, trochę ze strachu, trochę z przerażenie, a
trochę z takiej niewinnej, dziecięcej głupoty, wierząc, że jeden telefon
załatwi sprawę. Tylko że Andersen już dawno nie żyje, a ja za bajkami nie
przepadam.
-
Ahston…
__________
Epilog w niedzielę.
Miłość...
OdpowiedzUsuńMimo tylu wad i błędów jakie popełnia znosi się tą trugą połowę, której oddaje się serce na zawsze, na całe życie i nie ważne gdzie ta osoba jest. To takie piękne uczucie które tutaj przekazałaś. Naprawdę nie wiem co napisać. Zastanawia się co zrobi, powie Ashton? Jak to wszystko się skończy? Tyle puyań a odpowiedź dopiero w niedziele.
Wszystko ładnie, pięknie, wzruszyłam się, ale jedno nie daje mi spokoju.. co on jej takiego napisał, że zdecydowała się jednak zadzwonić?
OdpowiedzUsuńA tak poza tym, na prawdę świetny rozdział ;)
No nic, czekam na epilog
Pozdrawiam :*
Super!!!! Czekałam długo ale warto!!!! Juz się nie mogę doczekać co sie dalej wydarzy!!!!!! Ja wiem, że niezależnie jakie zakończenie wymyślisz będzie ono emocjonujące... <3 soł... Czekam do niedzieli :D
OdpowiedzUsuń<3333333333333
OdpowiedzUsuńAhston lmao
OdpowiedzUsuńJakikolwiek będzie koniec to ja się z tym opowiadaniem nigdy nie pożegnam. Nie chce końca :(((
OdpowiedzUsuńZawsze kiedy wchodziłam na tego bloga i widziałam nowy rozdział nie obchodziło mnie już nic. Nic poza przeczytaniem tego rozdziału. Czytałam to i przeżywałam to jak ja bym była główną bohaterką. Dlatego, mimo że już tylko epilog i koniec, to wiedz, że ja się z tym opowiadaniem nie pożegnam. Kocham tą historię i to jak ją napisałaś i po prostu nie mogę tak o niej zapomnieć.
OdpowiedzUsuńDziękuję, że zaczęłaś to pisać i cóż mogę więcej powiedzieć ? Czekam na epilog <3
Ja nie chce żeby to już się skończyło :((((
OdpowiedzUsuń