Rozdział 4


Lauren miała rację. Irwin decydował się zazwyczaj nie pojawiać w domu, a jeśli już w nim siedział, to późnym wieczorem na kanapie przed telewizorem w salonie. W gruncie rzeczy starałam się nie wchodzić mu w drogę, bo jak to mówią, swojego wroga trzeba najpierw poznać, zanim wymierzy mu się karę. Problem polegał na tym, że jeśli Ashton zaszczycił mnie swoja obecnością, to sprawy przyjmowały… zadziwiający obrót.
To nie jest łatwe żyć w jednym mieszkaniu z dupkiem, którego ego wyrasta na więcej metrów niż Statua Wolności. Przysięgam, to niemal tak samo irytujące jak nierozmieszany cukier w kawie o poranku. Nie wiem, skąd w Ashtonie tyle pychy i samouwielbienia. Potrafię zrozumieć, że człowiek, mający klatę na którą ślini się prawdopodobnie nawet jego najlepszy przyjaciel, może być nieco zadufany w sobie, ale Irwin to beznadziejny przypadek, prawdopodobne nieuleczalny.
Nie zliczę, ile razy w przeciągu naszego pierwszego miesiąca życia razem wydarłam się na niego, żeby założył koszulkę. Albo żeby naciągnął na ten swój „perfekcyjny” tyłek coś więcej niż bokserki.  To było rozpraszające, szczególnie, kiedy starałam się skupić na nauce, do której postanowiłam się przyłożyć jak nigdy. Potrzebowałam tego głupiego papierka z uczelni, od a dzieliły mnie od niego jakieś dwa lata meczących studiów i pewien blondyn w czerwonych slipkach na kanapie.
Czasami miałam wrażenie, że prowokuje mnie specjalnie. Czasami wydawało mi się, że po prostu taka jego natura, że ten typ tak ma. A z czasem odkryłam, że jedynym sposobem było ignorowanie jego zachowań.
- Gdzie jest cukier? – zapytałam dzisiaj rano. – Miałeś kupić cukier.
- Jesteś tak słodka, że mi cukier niepotrzebny – odparł na to Ashton. Wcześniej wyprułabym mu flaki za taki komentarz, tego ranka po prostu wyciągnęłam miód z szafki i posłodziłam herbatę, nawet nie zaszczycając imbecyla spojrzeniem. Jestem niemal pewna, że jego rozczarowany wzrok podążył za moim tyłkiem, a on sam żałował, że nie ma w oczach rentgena.
Chociaż promienie rentgenowskie nie były mu potrzebne, żeby mieć okazje zobaczyć mnie w dwuznacznych sytuacjach. I chyba to mnie irytowało najbardziej, bo o ile głupotę, arogancję i brak ogłady jestem w stanie zdzierżyć, tak bycia chamskim podglądaczem jest poniżej wszelkiego poziomu i krytyki. Jeśli ktokolwiek miałby wystawiać punkty za zachowanie, to Ashton dostałby jakiś milion ujemnych. Chyba nie trzeba nic więcej dodawać.
Nie wiem, co takiego musiało się stać, ale chłopak nie wyszedł nigdzie rano. Całe szczęście, siedział zamknięty w swoim pokoju i widziałam go tyle, co wyszedł po coś do picia do kuchni. Wyglądał na zmęczonego, ciemne kręgi pod oczami sprawiały, że jego twarz sprawiała wrażenie dużo starszej, zwykle ułożone w uśmiechu usta zaciśnięte były w cienką kreskę. Miałam przez chwilę ochotę zapytać go o przyczynę tego fatalnego stanu, ale stwierdziłam, że obchodzi mnie to tyle, ile sok pomarańczowy, który chyba się znowu kończył. Nie cierpię soku pomarańczowego.
Krzesło, na którym siedziałam, było białe, drewniane i niesamowicie niewygodne, ale przynajmniej motywowało mnie do skończenia kolejnego z rzędu nudnego eseju na angielski. Moment, w którym usłyszałam dzwonek do drzwi, był po prostu zbawieniem – jak dzwony z niebios. Podniosłam się i idąc w kierunku przedpokoju, krzyknęłam przez ramię, że ja otworzę. Nie spodziewałam się nikogo oprócz Bay albo rozhisteryzowanego Chrisa, którzy co jakiś czas przecież obiecali wpadać; znajomi Ashtona nie pojawiali się w tym miejscu, a przynajmniej nie wtedy, kiedy ja byłam w pobliżu. Nie ubolewałam, nie jestem zainteresowana w najmniejszym stopniu socjalizowaniem się z nim i jego bandą obdartusów.
Nie patrząc przez wizjer, otworzyłam drzwi na oścież. I to był bardzo zły wybór.
- Ash… CHRISSIE? – chłopak przede mną wyraźnie zachłysnął się powietrzem. Ja sama zrobiłam wielkie oczy i rozchyliłam usta w niedowierzaniu. Mogłam się spodziewać akwizytora, sprzedawcy pizzy, namolnego sąsiada, który stwierdził, że jestem tanią dziwką, ale z pewnością nie przeszło mi przez myśl, że w progu stanie mi nie kto inny, jak Luke Hemmings. Kolejny duch przeszłości.
- Luke? – Odpowiedziałam pytaniem, niemal nie krztusząc się. Mrugnęłam kilka razy szybko, jakby upewniając się, że nie mam zwidów. Nie miałam, wysoki na przynajmniej metr dziewięćdziesiąt niebieskooki blondyn patrzył na mnie z takim samym niedowierzaniem, żyw i zdrów.
– Co ty tu do cholery robisz? – jego kąciki ust uniosły się. Dawno nie widziałam tego uśmiechu; coś dziwnego ukuło mnie w dole brzucha.
- Mieszkam – burknęłam. Wyszłam na klatkę schodową i zamknęłam za sobą cicho drzwi, tak, żeby Ashton nie usłyszał. Nie wiem, dlaczego, ale chciałam zachować fakt znajomości z Lukiem w tajemnicy. – Tak jakby.
- Czekaj, zwolnij, Plastusiu. Mieszkasz z Irwinem? – zapytał cicho, załapując szybko, że nie miałam ochoty, aby pewne informacje doszły do uszu mojego współlokatora. – Pamiętam, że wspominał coś o wynajmie pokoju w tej jego ruderze, ale nie spodziewałem się spotkać akurat ciebie. Byłaś raczej ostatnią osobą na mojej liście potencjalnych kandydatów.
- No popatrz ty popatrz – warknęłam. – Jakie to życie zaskakujące.
Luke uśmiechnął się, odsłaniając górny rząd zębów; jeden z nich był wyraźnie nadkruszony, bo biała plomba przebijała się przez szkliwo. Nie pamiętałam tego.
- Ostatnio widzieliśmy się jakiś cztery lata temu, nie dziw mi się.
- Szmat czasu – skinęłam głową, przestępując z nogi na nogę. Nie byłam pewna, o czym chcę z nim rozmawiać, ani czy powinnam, ale po twarzy Luke’a, która momentalnie się rozjaśniła widziałam, że ma plan. Miał minę, po której łatwo było wywnioskować, że odmowa jest niemile widziana i niewskazana.
- Plastusiu, przyszedłem tutaj trochę w innym celu, ale w sumie moje plany mogą poczekać – Stwierdził blondyn, przeczesując włosy palcami. Używał najbardziej znienawidzonego przeze mnie przezwiska, jakie tylko ktokolwiek na tej ziemi mógł mi nadać. Dlatego pokazywanie się z Lukiem przy znajomych było niebezpieczne – od zawsze, bo wiedział o mnie zdecydowanie za dużo. Ale czego się spodziewać po dwunastu latach znajomości? Skrzywiłam się nieznacznie. – Pamiętasz tamto wzgórze, na które zawsze chodziliśmy po szkole?
- Mieliśmy może po dwanaście lat – zachichotałam na samo wspomnienie. Nie jestem pewna, które z nas było tym bardziej niegrzecznym dzieckiem, ale chyba po prostu doskonale się uzupełnialiśmy. Byłam ja i Luke, Luke i Chrissie. Wiecznie nierozłączni, jak brat i siostra. Tylko, że brat i siostra nie pieprzą się na każdym kroku, w każdej wolnej chwili. Co prawda to przyszło później, od tego się wszystko zaczęło. On był pierwszym, ale to nie była ta historia, w której pierwszy zostaje też ostatnim.
- Coś koło tego – odparł Luke. – Dawno tam nie byłem. Pora to zmienić.
- Zakładam, że nie mam większego wyboru?
- Nie. Nie bardzo.
Pokręciłam głową niezadowolona. Nie było sensu się kłócić, wiedziałam to z doświadczenia. Potarłam ręką czoło.
- Daj mi pięć minut.
***
Luke ciągle o czymś mówił, opowiadał, próbował zadawać mi pytania, na które odpowiadałam raczej zdawkowo. Zostałam wzięta z zaskoczenia, dlatego zamiast skupiać uwagę na blondynie, ja dryfowałam myślami daleko, krzywiąc się od wspomnień z nim związanych; ku mojemu przerażeniu wiele z nich się zatarło, a jedynie to ostatnie, boleśnie świeże, powracało raz za razem i stawało przed oczami. Ile razy starałam się je odgonić, tyle razy powracało, jak niechciany koszmar.


*
Dotknął jej ramienia, gładząc opuszkami palców nagą skórę. Blondynka obok niego jeszcze spała, powieki były półprzymknięte, a oddech słodko zwolniony. Gdzieś na jego twarzy błąkał się uśmiech, który nie chciał zejść, chociaż bardzo się starał. Czuł szczęście, rozpierające go od koniuszków palców aż do czubka głowy, coś, czego nie chciał przyznać nawet sam przed sobą. Ta mała, blond włosa istota, która skulona leżała obok niego, była zawsze całym jego światem. Od kiedy pamiętał, liczyła się tylko ona; wtedy, kiedy bawili się śniegiem, zawsze dawał jej wygrać. Albo kiedy przyłapali ich na ściąganiu w szkole średniej, to on przyjął całą winę i został zawieszony, nie ona; był z nią przy jej pierwszym zawodzie miłosnym, w duchu przeklinając, że nie widziała jak bardzo jest w nią wpatrzony. Telefony o trzeciej nad ranem z prośbą o odebranie z kolejnej dziwnej imprezy, na której się znalazła. Chłopcy traktowali ją źle, a ona i tak nie widziała prawdy. Nie chciała przyznać, że jedynym lekarstwem na jej ból i lęk był on, zagubiony we mgle przyjaciel, trzymany wiecznie w ryzach. Ile razy był bliski przyznania się do swoich uczuć? Zdecydowanie zbyt wiele było sytuacji, w których musiał gryźć się w język. Chciał wbić do jej blond główki, że należała do niego. Ale dawał jej czas, pozwolił samej odkryć, że chodzenie w kółko nie prowadzi do niczego. Że w końcu i tak da mu zielone światło i zapomni o wszystkich idiotach, którzy złamali jej serce.
I ten dzień nadszedł, chociaż nie wyglądał tak, jak on sobie wymarzył. Łóżko w pokoju gościnnym na imprezie jego przyjaciela było niesamowicie niewygodne, ale spełniło swoje zadanie, bo otworzyło jego księżniczce oczy. Zaczęli odkrywać w siebie, na nowo dzień po dniu, dając upust emocjom. I to napawało go szczęściem, którego nie rozumiał.
- Kocham cię – wyszeptał jej do ucha. Nie spodziewał się, że w tym momencie uniesie powieki i spojrzy na niego w ten sposób, pełen zdziwienia i bólu. Jej oczy zeszkliły się, ale były to zły złości, nie radości.
- Luke, nie – zadrżała, wstając gwałtownie. – Nie.
- Chrissie nie rozumiesz – zaczął.
- Nie muszę. Nie dzwoń do mnie, nie pisz, nie kontaktuj się ze mną. Zniknij z mojego życia – wyszeptała, nakładając na siebie ubrania. – To nie miało nastąpić.
Usłyszał tylko trzaśnięcie drzwiami. Zapach jej różanych perfum unosił się jeszcze kilka tygodni w jego pokoju, ale w końcu wywietrzał, razem z uczuciami, które, pielęgnowane tyle lat, zostały zdeptane kilkoma szorstkimi słowami, pokruszone jak szkło.
*

- Plastuś, słuchasz mnie? – zapytał Luke, kiedy usiedliśmy na zboczu góry. Kiedyś rosła tutaj trawa, dzisiaj wszędzie było mnóstwo piasku. Musiało się tutaj przewinąć naprawdę wielu ludzi.
- Mhm – mruknęłam, odwracając wzrok od jego twarzy. Było mi wstyd, bolało mnie serce. Nie jestem pewna, czy dlatego, że potraktowałam go jak ostatnia szmata, czy dlatego, ze Luke zdawał się ruszyć dalej.
- Co w takim razie powiedziałem? – rzucił we mnie pytaniem, zirytowany.
- Coś o pozycji firmy od kremów do depilacji męskich pach na giełdzie? – rzuciłam pierwszą rzecz, która przyszła mi do głowy. Blondyn wybuchnął śmiechem i objął mnie ramieniem; poczułam się na początku niekomfortowo, nieprzywykła do takich aktów czułości, ale chwile później przylgnęłam do niego całą sobą, czując, jak bardzo brakowało mi przez te lata jego dotyku.
- Nie głuptasie – zaśmiał się. Jego śmiech był kolejną rzeczą, która się w nim nie zmieniła. – Chciałem wiedzieć jak radzisz sobie z Ashtonem.
- Och – mruknęłam, tracąc znowu koncentrację. – Bywało gorzej. Kiedy się go ignoruje, bywa całkiem znośny.
- Widzę, że całkiem szybko odkryłaś główny sposób na niego – Luke odsunął się ode mnie i spojrzał na panoramę miasta, która rozciągała się przed nami. – Chrissie, uważaj na niego.
Popatrzyłam na niego z zainteresowaniem. Zawsze wypowiadał te słowa w stosunku do kolesi, z którymi akurat się spotykałam. Uniosłam brwi, pytająco.
- Po prostu… - Luke zaczął, ale przerwał, jakby dobierając właściwe słowa. – To jest ten typ człowieka, który jednego dnia ma w łóżku jedną pannę, a następnego inna robi mu śniadanie.
- Co ty nie powiesz – parsknęłam śmiechem, zakrywając usta dłonią. Luke parsknął, od razu załapując, o co mi chodzi. Taka była nasza natura, rozumieliśmy się bez słow. Dobrze było wiedzieć, że niektóre rzeczy się nie zmieniły.
- Och – Luke zaczął się śmiać, a ja dołączyłam do niego. To wcale nie było nieodpowiednie, uczucie zażenowania znikło tak samo szybko, jak się pojawiło. – Rozumiem.
Nie jestem pewna, o czym rozmawialiśmy przez następną godzinę, ani co robiliśmy, kiedy odprowadzał mnie do domu. Wiedziałam jedno, odzyskałam kogoś ważnego w moim życiu, a to był kolejny krok do odzyskania normalności. Jakakolwiek ona by nie była.
- Mogę mieć do ciebie prośbę? – powiedziałam, zwracając twarz ww jego kierunku.
- Zawsze, Plastusiu.
- Nie mów na mnie Plastuś, to po pierwsze – parsknęłam. – A po drugie… Nie mów Ashtonowi że się znamy.
Luke skinął głową, nie zadając pytań. Poczułam, jak kamień spada mi z serca.
- Hej Chrissie – zaczął chłopak, kiedy mieliśmy się rozstać pod kamienicą. – Nigdy ci nie powiedziałem czegoś ważnego.
- Luke proszę, nie zaczynaj – jęknęłam, szturchając go delikatnie w ramię. Nie chciałam wracać do przeszłości, nie czułam potrzeby, by odgrzebywać zaschnięte emocje. Te rany się zagoiły w naszych sercach, po co wyciągać nóż i je rozkrajać?
- Zamknij się – warknął. Jego oczy zabłyszczały dziwnie, kiedy nasze spojrzenia się spotkały. - W ubraniach nie wyglądasz tak dobrze jak bez, Chrissie.
- Wypchaj się, Hemmings – pokręciłam tylko głową, przytuliłam szybko Luke’a i weszłam do klatki, zostawiając uśmiechniętego idiotę na zewnątrz. Wydawało mi się, że zostało mi tylko wyjaśnić zniknięcie Ashtonowi, ale w sumie nie powinnam tłumaczyć przed własnym współlokatorem, jakkolwiek gorący by nie był, dlaczego nie siedziałam na dupie w domu. Nie byłam jego własnością.
Przemknęłam przez drzwi wejściowe najciszej jak mogłam i od razu weszłam do łazienki. Zimny prysznic po takim wieczorze był zdecydowanie czymś, czego potrzebowałam. Musiałam oczyścić umysł, symbolicznie wytrzeźwieć i poukładać sobie w głowie kilka rzeczy, jak na przykład odzyskanie przyjaciela, którego serce porwałam na strzępy.
Nigdzie nie paliło się światło, wiec uznałam, że Ashton albo wyszedł, albo śpi, zamknięty w tym swoim śmierdzącym legowisku. Nie pofatygowałam się zamknąć drzwi, bo i po co? Zostały lekko uchylone, puszczając wiązke światła na korytarz. Weszłam do wanny, zasłoniłam ją zasłonką i napuściłam wodę, decydując się na kąpiel z bąbelkami, dokładnie taką, jaka zawsze wprawiała mnie w dobry nastrój. Na świecie nie ma nic lepszego niż piana z płynu do kąpieli dla dzieci.
Jakieś trzydzieści minut później dowiedziałam się, w jakim celu ktoś zamontował w drzwiach zamek. Po ponad dwudziestu latach życia na tej planecie, Ashton Irwin mnie oświecił. Dzięki Bogu, co ja bym bez niego zrobiła.
Najpierw usłyszałam szmer rozsuwanego wejścia.
Potem czyjeś gołe stopy dotknęły posadzki.
Woda z kranu nad umywalką została odkręcona, a ktoś, kto wszedł do pomieszczenia ochlapał sobie nią twarz. Chwyciłam ręcznik wiszący nade mną w momencie, w którym męska dłoń rozsunęła kotarę.
- Cholera, Ashton! - pisnęłam, szybko zakrywając ciało puszystym materiałem i opatuliłam się nim ciasno. - To łazienka, a nie pokój gościnny, wynoś się!
Ashton zrobił krok w tył, zszokowany, ale szybko na jego głupiej twarzy pojawił się uśmieszek. Zaczął lustrować moje nogi, które były zanurzone po kostki w schodzącej do ujścia wodzie i oblizał wargi, na co ja tylko jęknęłam zdegustowana.
- No no no… - mruknął, nie ruszając się z miejsca. – Jeśli zawsze będziesz naga, kiedy będziesz się na mnie denerwować, myślę, że mógłbym to jakoś znieść.
- Niedoczekanie twoje – warknęłam i wyszłam z wanny. Odepchnęłam go ręką, drugą nadal podtrzymując zakrywający mnie ręcznik; kąciki jego ust drgały, jakby powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem. Pobiegłam na miękkich nogach do swojego pokoju i opadłam na łóżku. Moje serce biło z prędkością światła, tym razem z zupełnie nieznanej mi przyczyny. Albo może sama się oszukiwałam, że czynnikiem mojego nagłego zdenerwowania nie był Ashton Irwin?
__________

Rozdział 3

To, czego najbardziej nienawidzę w Nowym Jorku to fakt, że tutejsza komunikacja miejska zwyczajnie śmierdzi. Spoceni ludzie, którzy leżą na sobie ściśnięci w ciasnym wagoniku metra, zmierzający do nikąd, przemierzający tę samą trasę dzień w dzień. Nienawidzę monotonni, nienawidzę tłoku, nienawidzę świata.
A tym bardziej w momencie, w którym moja walizka nie chce się zamknąć co było bardziej irytujące niż myśl, że będę musiała ciągnąć się przez pół miasta zwykłymi środkami transportu aż na Brooklyn. Nie wiem, gdzie podział się mój talent do pakowania; na każdym wyjeździe zawsze miałam najmniejszy plecak, nigdy nie wymagałam wiele do życia. A teraz? Teraz nagle wszytko było mi potrzebne, od szczoteczki do zębów po maskotkę misia którą dostałam na dziesiąte urodziny. No jakaś farsa po prostu.
Kiedy w końcu nieszczęsny zamek kliknął, usiadłam zrezygnowana na łóżku, które stało w tym pokoju chyba od momentu w którym się urodziłam – ciężkie, białe i metalowe. Ściany mojego pokoju zdawały się krzyczeć, żebym nie odchodziła, zdjęcia przyklejone do drzwi szafy wprawiały mnie w melancholię. Cholerne wspomnienia. Dotknęłam palcami plakatu wiszącego nad łóżkiem i uśmiechnęłam się smutno. Żegnajcie przyjaciele, pora stworzyć coś nowego.
Nie myślałam, że opuszczenie rodzinnego domu będzie tak ciężkie. Jasne, pomieszkiwałam kątem u znajomych, nieraz całe tygodnie. Dzisiaj było inaczej, miałam świadomość, że w momencie przekroczenia progu mieszkania, prędko do niego nie wrócę. A może i wcale, kto wie jak życie się potoczy? Pytanie jest jedno. Jak do cholery z czterema walizkami mam dostać się z Manhattanu na Brooklyn? To była część planu której nie przemyślałam przed zebraniem cennego dobytku.
W jednej chwili telefon znalazł się w mojej dłoni, a połączenie do Bay już trwało.
- Baaaaay, Chris ma trochę czasu? – zapytałam bez przywitania. Chris był chłopakiem mojej przyjaciółki od chyba dwóch lat i tej pory kompletnie nie rozumiem, w jaki sposób ta dwójka się zeszła. On, starszy przynajmniej o dziesięć lat, po rozwodzie, zaczynający powoli łysieć(co jest śmieszne, bo był trochę po trzydziestce), pracujący jako spec od PR. Zawsze mnie bawiło, kiedy Bay przez pomyłkę wysyłała mi wiadomości do niego – przysięgam, bardziej zażenowana nigdy nie byłam jak po przeczytaniu szczegółowego opisu co brunetka zamierza zrobić ze swoim chłopakiem w nocy. Nawet mnie zrobiło się lekko niedobrze. Po tym incydencie kazałam jej stanowczo zmienić moją nazwę w jej telefonie z Chrissie na jedno z przezwisk, które używała gdy byłyśmy młodsze.
- Jeśli znowu chcesz żeby cię gdzieś podwiózł, to odpowiedź brzmi nie – westchnęła dziewczyna po drugiej stronie linii.
- Bay, stoję w progu z czterema walizkami wielkości hipopotamów i muszę dostać się na drugi koniec miasta, błagam cię poproś go – jęknęłam, patrząc na stojące przy mnie bagaże. Przysięgam, ja nawet nie wiedziałam, że mam w domu tak ogromne walizy.
- To pojedziesz cztery razy metrem – zachichotała Bay. Poziom jej empatii stanowczo zmalał odkąd jest z Chrisem.
- Bay – jęknęłam znowu błagalnym tonem – Baaaaaaay! Nigdy cię o nic więcej nie poproszę
- Jasne – prychnęła w odpowiedzi. – Dobra, zaraz go poproszę. Za jakieś pół godziny kończy pracę, więc wpadnie po ciebie po drodze. Pasuje?
- Kocham cię! – krzyknęłam do słuchawki i rozłączyłam się, zanim zdążyłam usłyszeć wiązankę o braku podstawowej odpowiedzialności. Czego ona się spodziewała? Jestem Chrissie, ja nie jestem odpowiedzialna, nawet jeśli bardzo chciałabym udawać taką.
Jakimś cudem wyniosłam się w rzeczami na zewnątrz i usiadłam na krawężniku obok, czekając na Chrisa. Miałam nieodparte wrażenie że ludzie gapili się na mnie jak na osobę, która została wyrzucona z domu, co drażniło mnie wybitnie – mnie! Mnie, którą zdanie innych obchodzi tyle, co wczorajszy seks Bay i Chrissa. Wcale. W końcu usłyszałam, jak obok mnie zabrzmiał klakson, a czerwony, podstarzały Ford ciężko zatrzymał się kawałek dalej. Ciemnowłosa głowa Chrisa wyjrzała przez okno i pomachał mi, dając znać o swojej obecności. Wstałam i zrobiłam w jego kierunku najbardziej radosną minę jaką tylko potrafiłam; boże, jak ja nie lubię tego człowieka.
- Chris!
- Cześć Chrissie – zaśmiał się mężczyzna. Nie potrzebując zachęty zgarnął w ręce dwie walizki i zaczął je wpakowywać do bagażnika; resztę udało mi się upchnąć na tylne siedzenie, a sama zajęłam miejsce obok kierowcy. Kiedy w końcu auto ruszyło, wbiłam się głęboko w krzesło i odetchnęłam w ulgą.
- Ratujesz mi życie – westchnęłam patrząc w kierunku chłopaka mojej przyjaciółki.  Kąciki jego ust uniosły się delikatnie. – Wiem że nie powinnam prosić Bay żeby ciebie prosiła, ale…
- Chrissie – przerwał mi, nie odrywając wzroku od jezdni przed nami – Daj spokój.
- Po prostu mam wrażenie, że was wykorzystuje. Oboje – bąknęłam niewyraźnie. Przy Chrisie traciłam często cały swój animusz, jego postawa życiowa, nauczycielski ton głosu i dystans do mnie po prostu ograniczał przestrzeń do życia. Był po prostu wampirem energetycznym.
- Serio, przecież mieszkam w tej samej okolicy – zaśmiał się, widząc moją minę. – Bay już i tak mnie prosiła, żebym miał na ciebie oko.
- Że co proszę? – otworzyłam usta i spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Ja rozumiem, że mogę być  upierdliwa i lekkomyślna, ale żeby moja rzekomo najlepsza przyjaciółka nasyłała na nie swojego faceta? Czy to ze mną coś jest nie tak, czy z Bay?
- Uspokój się, po prostu oboje się martwimy – powiedział Chris, zatrzymując się na światłach. – Nie codziennie najlepsza przyjaciółka postanawia wprowadzić się do mieszkania jakiegoś nieznajomego chłopaka. Nawet z twoim stylem życia, Chrissie.
Sapnęłam, zakładając ręce na piersi.
- Co ty możesz wiedzieć o moim stylu życia?
- No wiesz, widziałem wiele przez ostatnie dwa lata – brunet pokręcił głową z rezygnacją. – Po prostu wpadnę do ciebie od czasu do czasu, postraszę tego bęcwała żeby nie próbował zrobić ci dzieciaka, mogę poudawać twojego chło…
- Nawet o tym nie myśl – warknęłam, przerywając mu w pół słowa. Jeszcze tego brakowało, udawanego chłopaka.  I idę o zakład, że Bay mu to zaproponowała. Szmata.
- No dobra, nie będę udawał twojego faceta – ustąpił Chris, a samochód zaczął zwalniać. Wjechaliśmy w uliczkę, na której znajdowało się moje nowe mieszkanie.  – Po prostu przypilnuję od czasu do czasu, żeby żaden nieznajomy chłopak nie dobrał ci  się do majtek.
- Nie taki znowu nieznajomy – szepnęłam.
- Co powiedziałaś?
- Że jeśli ktoś komuś się dobierze do majtek, to ja jemu, nie odwrotnie – warknęłam, odpinając pas, gdy w końcu zatrzymaliśmy się. – Ashton jest tym, który nie wie, w co się wpakował.
Chris już nic nie odpowiedział, tylko wyciągnął moje rzeczy z samochodu i pomógł wnieść do windy(którą przysięgam że nie wiem jakim cudem wcześniej nie zauważyłam).
- Dasz sobie już radę? – zapytał na odchodne, ocierając ręce o spodnie.
- Poproszę Ashtona żeby zaniósł do mieszkania, nie martw się.
Chris miał coś jeszcze dodać ale zrezygnował poklepał moje ramie niezręcznie i odszedł, zostawiając mnie, windę i walizki. Cóż za romantyczna randka mnie czekała. Wcisnęłam przycisk, który kiedyś miał wytłoczoną na środku czarną trójkę, a dzisiaj widniał na nim tylko niewyraźny zarys i poczułam szarpniecie gdzieś w okolicy pępka, gdy maszyna ruszyła.
Całe szczęście drzwi do mieszkania znajdowały się tuż naprzeciwko, dlatego wykopałam brutalnie nogą bagaże na klatkę schodową i nacisnęłam zmęczona dzwonek; Ashton obiecał, że będzie w domu kiedy przyjadę – w końcu nie dostałam jeszcze od niego kluczy, a przeprowadzić się musiałam.
Kiedy przez chwilę nikt nie otwierał, zaczęłam naciskać natarczywie guzik. W końcu zamek zaczął szczękać, a drzwi rozchyliły się, ukazując przede mną Ashtona.
- Kurwa mać Ashton – powiedziałam, gwałtownie zaczerpując powietrza.
Przysięgam, wszystko z Ashtonem było w porządku. Nie stracił nogi, oka ręki, nawet włosy miał tej samej długości co ostatnio. Tylko cholera jasna, dlaczego on stał w tych głupich drzwiach w samych slipkach?
Nie, ja nie narzekam, przysięgam, widok klaty Ashtona Irwina to całkiem dobra rzecz na powitanie, w zestawieniu z jego naprawdę fajnymi jak na faceta nogami(które, jak sobie nadal próbuje uświadomić, oplatały mnie jakieś trzy lata temu w pasie i nie sądzę, żebym wtedy narzekała). Tylko po prostu kurwa, tego się nie robi dziewczynie w moim wieku. Boże, tego się nie robi nikomu, chyba że życzy mu się zejścia na zawał serca. Jeśli wtedy jego ciało było idealne, to Irwin wszedł o stopień wyżej. Niech ktoś otworzy okno, duszno się zrobiło.
Odwróciłam wzrok, marszcząc się.
- Jezu, Irwin, ubierz się.
- Najpierw może zajmiemy się twoimi walizkami, a potem faktem, że nie możesz oderwać ode mnie wzroku – chłopak parsknął, podnosząc na mnie swoje bursztynowe oczy. Cholera, co ja tutaj robię.
Podniosłam ręce w geście kapitulacji i weszłam do mieszkania, starając się nie otrzeć o chłopaka, co chyba średnio mi się udało, ale wolałam się nie odwracać. Prawdopodobnie zobaczyłabym na jego twarzy szyderczy uśmiech.
No ale, serio, nie mógł naciągnąć chociaż spodni? Chyba czuł wyraźną potrzebę pochwalenia się swoimi jasnozielonymi bokserkami w tukany. Ciekawe kto mu je wybierał, pogratuluję tej osobie nienagannego gustu.
Ashton chyba poradził sobie z moimi rzeczami, bo w przedpokoju nagle ucichło wszystko.  Słyszałam tylko cichy pomruk muzyki z dużego pokoju, który w pewnym momencie stał się głośniejszy.  Nie zwracając na to uwagi, po prostu zrobiłam sobie kawę, tocząc przy okazji batalię z szafkami, w których nie miałam pojęcia jeszcze co gdzie jest. W końcu woda w czajniku się zagotowała, a ja zalałam kubek z napisem „Hey, you’re pretty”. Jeśli Ashton Irwin był tego typu człowiekiem, to ja sobie gratuluję.
Weszłam do salonu, mieszając łyżeczką szklance. Ashton nadal siedział bez spodni, ale tym razem naciągnął na siebie przynajmniej koszulkę. Kubek był w drodze do moich ust, kiedy zobaczyłam, co w rzeczywistości chłopak ma na sobie.
Szary tank top, pełny dziur, przedstawiający Kurta Cobaina. Oparłam się o futrynę, chroniąc ciało przed upadkiem. Zrobiło mi się tak słabo, że nie jestem nadal pewna, jakim cudem utrzymałam się na nogach.
- Ashton, nie możesz łazić bez ubrania kiedy jestem w domu – powiedziałam cicho, ale stanowczo, starając się ignorować rysunek na jego bluzce.
Blondyn odwrócił w moim kierunku głowę, świdrując spojrzeniem.
- A dlaczego? Jestem u siebie – prychnął. W ręce trzymał piwo, które teraz odstawił na stolik przed nim. Zaczął czegoś szukać po kanapie w skupieniu.
- Bo to nieodpowiednie – parsknęłam, robiąc krok do przodu. – Nie znam cię, ty nie znasz mnie, nie sadzisz że paradowanie bez ciuchów jest po prostu niesmaczne w tej sytuacji?
- Nie – odparł po prostu. W końcu znalazł to, czego szukał, pilota do wieży HIFI. - Też możesz chodzić bez ubrania, nie robi mi to różnicy.
- Jeśli mam oglądać cię tak regularnie, to żądam obniżenia czynszu – warknęłam ignorując jego wypowiedź i skierowałam się w stronę swojego pokoju.
- Kochanie – odwrócił do mnie głowę, robiąc złośliwą minę. – Ja ci ten czynsz podwyższę, oglądanie mnie w takim stanie to usługa dodatkowo płatna.
- Chyba śnisz.
Ashton zaczął klikać pilotem, przewijając piosenki. Żadna zdawała się mu nie pasować, a ja przysięga, że wiele z nich rozpoznawałam. Ma gust muzyczny, trzeba mu to przyznać.
- Nie bardzo – mruknął. – Znalazłem!
Zmarszczyłam brwi, przyglądając się Ashtonowi, który uradowany zarzucił nogi na kanapę i zaczął znowu sączyć piwo. Wtedy rozbrzmiały pierwsze dźwięki piosenki; znowu poczułam, jakby blondyn ze mną pogrywał. Co to za głupia gra? Co to za głupia rozrywka? Udajesz, że nie pamiętasz, a teraz robisz mi dziwne aluzje? Irwin, kurwa, co z tobą jest nie tak?
- Kurwa, no nie, no po prostu kurwa nie. Ty tak na serio? – zabrakło mi dosłownie tchu.
We've got each other and that's a lot.
- Eee co? – Ashton zrobił wielkie oczy, jakby nie rozumiał, co do niego mówię.
- Nie pogrywaj ze mną – jęknęłam.
For love - we'll give it a shot.
- O co ci znowu chodzi? – zapytał, marszcząc brwi. – Jaki ty masz znowu problem?
Ooh, we're half way there.
- O nic kurwa – warknęłam, prawie nie wylewając na siebie kawy.
Whoah, livin' on a prayer.
- Słuchaj, jak masz się na mnie wyżywać, bo jutro dostaniesz okresu, to idź może do siebie, nie mam ochoty słuchać twoich babskich jęków.
Take my hand and we'll make it - I swear.
- Pierdol się, Irwin – powiedziałam i trzasnęłam za sobą drzwiami. Odstawiłam kubek na szafkę obok łóżka i usiadłam, chowając twarz w dłoniach. W jaki sposób ja pamiętałam wszystko z tamtej nocy? Dlaczego to do mnie wracało i przede wszystkim, dlaczego on nic nie pamiętał? Jak to jest w ogóle kurwa możliwe, że ja, dziewczyna która przygód z facetami miała co nie miara pamięta go, a on mnie nie? To nie jest nawet śmieszne, to mi uwłacza.
Whoah, livin' on a prayer.
Irwin, nie wiem, w jaki sposób, ale sprawię że sobie kurwa przypomnisz. O mnie się nie zapomina. Będę twoim koszmarem, będę twoim marzeniem.  Chcesz się ze mną bawić w chowanego? To się pobawimy.

Na moich zasadach, a one ci się nie spodobają.



__________
Weee!
Gdzieś tam kiedyś powstał twitter opowiadania, idziemy i dajemy follow @trouble_ff
ROLEPLAYER CHRISSIE: @chrissietrouble
ROLEPLAYER ASHTONA: @_AshtonTrouble
ROLEPLAYER BAY: @Bay_Trouble
ROLEPLAYER CALUMA: @calum_troubleff
ROLEPLAYER LUKE'A: @luke_trouble
ROLEPLAYER MICHAELA: @mike_troubleff
Aktualnie wszystkie postacie które się pojawiły i są ważne zostały obsadzone.
Dziękuję Wam bardzo za komentarze i wejścia i ogólnie za wszystko, nawet nie wiecie, jak bardzo motywujący do pracy jesteście!
Miałam coś jeszcze powiedzieć ale zapomniałam.
Kocham mocno!
Piszcie, komentujcie, cokolwiek. #TroubleFF
x


Rozdział 2

Nowy Jork, rok 2014. Trzy lata później.
Dosłownie nic nie szło tak, jak powinno. Całe moje życie w jednej minucie stało się jednym wielkim żartem, którego sprawcą stałam się ja. Byłam sama sobie winna, jak wiele rzeczy w moim życiu schrzaniłam, ile z nich z własnej, nieprzymuszonej woli rzuciłam w kąt. Bo przecież to wszystko wokół mnie, było od zawsze niczym innym, jak niewinną zabawą. Po co miałabym traktować je poważnie? To, że jakiś obleśny koleś o mało nie zrobił mi dzieciaka w wieku dziewiętnastu lat jeszcze nic nie znaczy. Prawda?
Otworzyłam zrezygnowana gazetę, kupioną wcześniej tego ranka. Tusz na szarym papierze jeszcze się rozmazywał, przez co moje palce momentalnie zrobiły się szarawe. Zdegustowana wyjęłam mokrą chusteczkę z torebki i otarłam o nią ręce. Właśnie dlatego wolałam korzystać z Internetu, był wygodniejszy, bezpieczniejszy i szybszy. I zdecydowanie znajdowało się w nim za mało ofert co do wynajmu mieszkania.
Jakie to śmieszne, niespełna trzy lata temu bawiłam się w najlepsze w klubach, na prywatkach, a dzisiaj przewracam kolejne strony nudnej prasy w poszukiwaniu lokum na najbliższe miesiące. O tej porze kilka lat temu zakładałabym sukienkę, szukałabym szminki, ewentualnie brałabym kąpiel. Ale nie zawsze można być niebieskim ptakiem i skakać z kwiatka na kwiatek, o czym uświadomiłam sobie biorąc kolejną „pigułkę po”. Nie, nie dorosłam, ha, bez przesady, dalej jestem tym samym lekkomyślnym dzieciakiem, który mógłby wskoczyć byle facetowi do łóżka. Zaczęłam po prostu stawiać w pewnym momencie wymagania, kiedy zauważyłam, że bzykanie się z kolesiami nie daje mi już satysfakcji jak kiedyś. Owszem, było fajne – ale chyba boleśnie uderzyłam o ścianę z napisem „co za dużo, to niezdrowo”.
Drogie. Za małe. Dzielenie mieszkania z rodziną z dzieckiem… Nie, chyba podziękuję. Od dużych, krzykliwych ogłoszeń, jedno odstawało swoją prostotą i minimalizmem, jakby pisane od niechcenia przez faceta, chcącego wynająć pokój nie z potrzeby, a dla kaprysu. Uśmiechnęłam się do siebie – przeczucia mnie nigdy nie myliły. To było to, czego szukałam. Zgodnie z instrukcją zamieszczoną poniżej lakonicznego zdania o wyposażeniu mieszkania, wysłałam smsa pod podany numer. Nic wymyślnego, krótko i konkretnie. Właściciel wydawał się być tego typu człowiekiem, wiec musiałam zagrać na jego zasadach.
Witam, jestem zainteresowana wynajmem pokoju, czy moglibyśmy się spotkać w celu obejrzenia lokalu? Będę wdzięczna. C.W.
Dzisiaj nie ma mnie w domu. Oprowadzi panią moja siostra. Proszę przyjść na podany w anonsie adres o 15. A.I.
Spojrzałam na zegarek i uśmiechnęłam się do siebie. To będzie dobry dzień, mimo wszystko.

***

Ulice. Znałam okolicę, w której znajdowała się kamienica. Co prawda nie byłam tu wiele razy, ale w jakiś sposób kręte uliczki wydawały się znajome, ich wspomnienie majaczyło mi gdzieś na tyłach głowy. Chyba dlatego nie zgubiłam się na Brooklynie, tylko i wyłącznie dlatego.
Dziewczyna, z którą miałam się spotkać, już na mnie tam czekała; dość niska szatynka, o pucułowatych policzkach, na oko szesnastoletnia, ubrana w wyciągnięty sweter, zdecydowanie za duży i chyba po jej bracie. Uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie.
- Hej, ty musisz być Lauren, prawda? Jestem Chrissie Weild – wyciągnęłam do niej rękę, którą nastolatka ochoczo uścisnęła. Wydawała się sympatyczna, aż do przesady, jakby była jedną z tych osób, która po prostu każdy lubi za to, że żyje. Jeśli jej brat należał do tego samego gatunku, jestem udupiona.
- Tak – powiedziała dziewczyna. – Cieszę się, że ten kretyn w końcu znalazł współlokatorkę, nie będę musiała go pilnować.
- Słaba reklama powiem ci – zaśmiałam się. Z jeden strony perspektywa niegrzecznego chłopca jako współlokatora przerażała mnie, a z drugiej pociągała. Bo sama przecież taka byłam, może znalazłam mój męski odpowiednik?
- Ojej, to nie tak – zreflektowała się szatynka, wyraźnie zmieszana, co jeszcze bardziej mnie rozbawiło. – Ashton jest po prostu bardzo specyficzny. No i lepiej go przypilnować od czasu do czasu, bo wolę nie wiedzieć, co by się działo gdyby zostawiłoby się go bez kontroli.
Ashton. Spojrzałam na dziewczynę z ukosa, kiedy wspinałyśmy się po szarych stopniach klatki schodowej, dokładnie takiej, jakich tysiące można zobaczyć w tym mieście, ba, pewnie na całym świecie. Coś w Lauren było, w jej wyglądzie, mogłabym przysiąc, że kiedyś już spotkałam tę dziewczynę. Dziwne.
Drzwi do mieszkania były duże, mahoniowe od zewnątrz i białe od wewnątrz, co w mojej opinii było trochę śmieszne, ale nie będę skreślała nowego domu przez to, jak bardzo niegustownie dobrane zostały drzwi wejściowe. Lauren coś mówiła, tłumaczyła, zachęcała najlepiej jak umiała – miałam ochotę zakneblować ją i usadzić na kanapie, która stała po środku pokoju dziennego. Małe irytujące stworzenie. Nienawidzę dzieci.
- Sypialnia, kuchnia, salon i jeszcze jeden pokój, który kiedyś był zwalony niepotrzebnymi rzeczami, potem przerobiony na studio nagraniowe… - szczebiotała Lauren, miotając się po pomieszczeniach jak przestraszona wiewiórka. – Teraz to miejsce jest przystosowane do zamieszkania i będzie twoje jeśli się zdecydujesz.
Pokiwałam głową, siadając na sofie. Zlustrowałam pomieszczenie wzrokiem, czując się niekomfortowo. Mogę przysiąc, że to miejsce wyglądało cholernie znajomo, kuchenny blat, rozkład pomieszczeń. Zagryzłam wargę i opadłam głębiej w siedzeniu.
- Opowiesz mi coś o swoim bracie? – zapytałam po chwili, widząc, że szatynce kończą się pomysły na zachęcenie mnie do tego miejsca.
- A co chcesz wiedzieć? – usiadła na kanapie obok mnie z poważną miną – a przynajmniej tak jej się wydawało.
- No wiesz. To, że prawdopodobnie jest okropnym wrzodem na dupie swojej siostry jest oczywiste.
- Jest irytujący, trochę arogancki – powiedziała w zamyśleniu. – No i częściej go nie ma w domu niż w nim jest, także praktycznie  biorąc pokój bierzesz mieszkanie na wyłączność…
- Lauren – przerwałam jej, znudzona. – Biorę je, na nic innego mnie nie stać, skończ mnie zachęcać.
- Dzięki bogu, myślałam że zaraz zwymiotuję od nadmiaru słodyczy – zaczęłyśmy się obie śmiać, kiedy siostra mojego przyszłego współlokatora odetchnęła. – Nawet sobie nie wyobrażasz, ile takich jak ty się tedy przewinęło. Albo ja ich wyganiałam, albo mój brat. Ale ty wydajesz się porządku.
- Wielkiego wyboru nie mam, więc… Może jakoś przeżyję twojego brata dupka. Z gorszymi idiotami miałam do czynienia w życiu – parsknęłam. Z resztą, jaki miałam wybór? Mogłam skończyć pod mostem albo jako współlokatorka kolesia, którego nie znałam. Jedno niby gorsze od drugiego, ale miałam dość mieszkania z rodzicami, z  resztą, dwadzieścia jeden lat, studentka drugiego roku na NYU, to jakaś farsa, żebym cieśniła się z rodzicielami na sześćdziesięciu metrach kwadratowych. – Kiedy będę mogła się wprowadzić?
Lauren popatrzyła na mnie w zamyśleniu, a potem jej twarz rozjaśniła się, jakby wpadła na jakiś genialny pomysł. Klapnęła się ręką w czoło i zaczęła szukać czegoś w swojej czerwonej torebce.
Notatka.
- Ash zostawił notatkę dla ciebie, gdybyś się zdecydowała wynająć pokój – powiedziała szatynka, podając mi wyciągnięty z książki zgnieciony kawałek papieru. Złapałam go dwoma palcami i spojrzałam na tekst z ciekawością. Treść wpisana ładnym, kształtnym charakterem pisma, zwierająca wszystkie potrzebne informacje, na początku nie wzbudziła we mnie żadnych większych emocji. A potem zobaczyłam ten podpis, dwie małe literki inicjału; to śmiesznie wykręcone A i delikatnie zakrzywione I. Nie. To kurwa niemożliwe.
            Zamrugałam kilka razy, starając się zrozumieć, co się stało. Wszystkie puzzle nagle zaczęły pasować do siebie, układanka nareszcie przestała być plątaniną rozrzuconych fragmentów.
Drzwi wejściowe, o które oboje się opieraliśmy, kradnąc pocałunki.
Obrzydliwie pomarańczowa sofa, na której nasze ciała stały się jednym.
Zasłony, kiedyś mocno fioletowe, dzisiaj w kolorze wyblakłej lilii. 
Blat stołu w kuchni, na którym znalazłam pożeganie od niego.
Życie to taka śmieszna zabawa, w której raz wygrywasz, a raz przegrywasz. Czasami z własnej woli dajesz się ograć, a czasami zostajesz zaskoczony ruchem przeciwnika. A innym razem, tak jak ja, wyrzucasz szóstkę i wpadasz w głęboką pułapkę. Wtedy albo cofasz się o kilka pól, albo słono płacisz na rzecz naprawienia szkody. Tylko bywa też tak, że ani jedna, ani druga opcja nie nadaje się do wykorzystania, dlatego stoisz w miejscu.
- Lauren, mogłabym prosić o szklankę wody? – zapytałam drącym głosem. – Trochę mi słabo…
Dziewczyna popatrzyła zaskoczona ale pokiwała głową i wyszła do kuchni, zostawiając  mnie samą na kanapie. A ja od razu wstałam i zaczęłam przechadzać się  po pokoju nerwowo, przypominając każdy moment, w którym o mały włos nie wykręciłam numeru chłopaka. Wtedy, kiedy Nick mnie rzucił dla jakiejś taniej dziwki z baru. Wtedy, kiedy rodzice prawie się nie rozwiedli, kiedy mój brat wylądował w ciężkim stanie do szpitala, bo jakiś idiota wjechał w jego samochód na skrzyżowaniu. Kiedy oblałam egzaminy i musiałam powtarzać rok. Każdy moment, w którym działo się coś złego, tak bardzo, że nie potrafiłam opanować emocji kończył się wybraniem tych kilku głupich cyfr na telefonie. Ale nigdy nie zadzwoniłam, nie miałam odwagi. Z jakiegoś powodu wiedziałam, że próba kontaktu z nim byłaby… Po prostu nieodpowiednia.
Nie musiałam wyciągać z portfela ciasno zgniecionego kawałka papieru, żeby mieć pewność.
W przedpokoju usłyszałam szczęk zamka, ktoś wszedł do mieszkania. Z impetem rzucił coś na stojący tam szklany stolik, klucze odbiły się od niego z brzękiem. Przełknęłam ślinę, modląc się, żeby to był sąsiad, albo chłopak Lauren, albo ktokolwiek, byle nie mój przyszły współlokator. Usiadłam znowu na kanapie, umieszczając dłonie na kolanach i patrząc nieprzytomnie przed siebie.
- Lauren? – usłyszałam, jak męski głos przybliża się, zmierzając chyba do kuchni. – Dzieciaku, mówiłem ci, że masz się stad zmyć przed moim przyjściem.
Szklanka stuknęła donośnie, odstawiona na marmurowy blat. Mogłam sobie niemal wyobrazić, jak Lauren staje przed swoim bratem z założonymi rękami, zirytowana jego zachowaniem, bo sama byłam dokładnie taka sama kiedy chodziło o Jamesa.
- Mógłbyś okazać trochę wdzięczności, że zamiast latać po sklepach, ja zajmuję się wynajmem twojego zasranego pokoju – warknęła szatynka. Uśmiechnęłam się do siebie. – Chrissie siedzi w salonie, mógłbyś się pofatygować i ją poznać, debilu.
- Chrissie? – chłopak zadał pytanie, zaskoczony. Zapadła cisza, przerywana tylko szumem wiatru za oknem. Chwile później w drzwiach salonu pojawił się on, trzymający szklankę wody, o którą chwile wcześniej prosiłam jego siostrę. Przełknęłam ślinę, podnosząc oczy na niego.
Nie jestem pewna, czy pomyliłabym go z kimkolwiek innym na tej ziemi. Takich twarzy się nie zapomina – po prostu możesz iść ulicą, w pośpiechu poruszać się w tłumie, a kogoś takiego zwyczajnie zauważysz. Oczywiście, zmienił się, jak mógłby nie dorosnąć? Już nie był podlotkiem, uroczym nastolatkiem o chłopięcych rysach, trochę niebezpiecznych, ale nadal nastoletnich. Dzisiaj był już mężczyzną, na oko dwudziestoczteroletnim, o ostrym spojrzeniu, wysoko zarysowanych kościach policzkowych i z tym dziwnym stylem bycia, który bił od niego, rozświetlając cały pokój. Chyba tylko włosy mu się nie zmieniły – dalej były trochę za długie, niefrasobliwie rozrzucone na głowie, zawijające się lekko na końcach.
Zastanawiałam się, czy mnie poznał; nawet jeśli, to nie dał po sobie tego poznać. Podał mi szklankę wody, którą przyjęłam i od razu, ciesząc się, że mogę czymś zająć ręce.
- Ashton Irwin– odezwał się w końcu. Jego bursztynowo-zielone oczy wpatrywały się we mnie intensywnie, jakby próbował zgadnąć moje myśli.
- Chrissie Weild – odparłam, wkładając całą silę woli, by nie brzmieć dziwnie. Ashton uśmiechnął się do mnie przyjaźnie, starając się chyba stopić barierę między nami, która wyraźnie się pojawiła.
- Znałem jedną Chrissie – powiedział w zamyśleniu i podrapał się po głowie. – Ale to była dość krótka znajomość, chociaż bardzo intensywna.
Nabrałam powietrze w płuca. No to jest naprawdę jakiś żart, w dodatku kiepski. Czy ja jestem w ukrytej kamerze?
- Fajnie – mruknęłam, upijając łyk wody. – Co do mieszkania…
- Tak, Lauren już mi mówiła, że się zdecydowałaś – przerwał mi, przestając się uśmiechać. – Muszę cię uprzedzić, że jeśli chodzi o płacenie czynszu, nie toleruję opóźnień, inaczej w tydzień zabierzesz swoje manatki z tego miejsca.
- Jasne – parsknęłam, trochę zirytowana. Nikt mi nigdy nie stawiał warunków, a nawet jeśli, to nie takim aroganckim tonem. Trzeba będzie nad tym popracować. – Chce się wprowadzić w tym tygodniu.
- Jak dla mnie możesz zostać nawet i od dzisiaj, będziesz musiała sobie tylko zmienić pościel, bo ostatnio spała tam Lauren – Ashton wzruszył ramionami i usiadł obok mnie na kanapie. – Klucze ci dorobię jakoś w tym tygodniu, jak znajdę czas. Albo może powiem Luke’owi żeby oddał swoje, skurwysyn ich nie potrzebuje i tak.
Sączyłam powoli wodę, słuchając co blondyn ma mi do powiedzenia. Trochę za dużo na mój gust mówił, wolałam zdecydowanie jego lakoniczne oblicze. Ale powiedzmy, że dowiedziałam się dokładnie tego, czego chciałam. Czegoś, co uspokoiło mnie i sprawiło, ze serce przestało bić z szybkością, która spokojnie mogłaby przyprawić normalnego człowieka o zawał.
Ashton Irwin nie miał bladego pojęcia, że trzy lata temu, na tej samej, obrzydliwie pomarańczowej kanapie uprawialiśmy seks.
Uśmiechnęłam się do niego odkładając długopis i wstałam, dając do zrozumienia, że chcę jak najszybciej wyjść. Wyciągnęłam rękę przed siebie, a on uścisnął ją ochoczo, przypieczętowując umowę, którą chwilę wcześniej podpisałam.
- To będą interesujące miesiące, Chrissie – zaśmiał się, potrząsając naszymi dłońmi.
- Nie wątpię, Irwin. Nie wątpię.

__________

Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałem! Naprawdę cieszę się, że Trouble Wam się podoba, ze chcecie je czytać i ogólnie... Ojej. Mam tylko nadzieję, że Was nie rozczaruję, ale na zachętę powiem, że będzie dużo nagiego Ashtona. Ojej, to chyba spoiler? :D
Chcecie żeby założyć twittera opowiadania? I no wiecie, spoilery, spoilery, spoilery... Nie chcę czegoś robić, żeby było nieużywane, więc o od Was zależy czy Trouble doczeka się swojego miejsca na twitterze. 
@trouble_ff dajemy follow :>
Dziękuję za każde wejście, każdy komentarz i oby Was robaczki było więcej!
Wybaczcie wariacje z szablonem, walczę z nim, bo to nie jest zdecydowanie to, co chcę.
Piszcie, komentujcie, cokolwiek. #TroubleFF
x

Rozdział 1


Nowy Jork, rok 2011

Światła klubu tańczyły wokół mnie,  migotały zachęcająco miedzy rozpalonymi ciałami nastolatków. Ktoś ocierał się o moje plecy, kładąc ręce niekoniecznie tam, gdzie większość dziewczyn by sobie życzyła. A ja tylko kołysałam się w rytm zdecydowanie zbyt głośnej muzyki, zachęcając nieznajomego do wykonywania śmielszych gestów. Zbyt krótka, fioletowa sukienka odsłaniała więcej ciała niż zakrywała, średniej długości, tlenione blond włosy przyklejały się do ramion,  a złote bransoletki brzęczały na rękach, obijając się jedna o drugą.
Odrzuciłam włosy do tyłu, uderzając chłopaka w oczy bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Ten prychnął, ale nie przestał się przybliżać, wręcz przeciwnie, jego twarz znalazła się przy mojej szyi, muskając spocone ciało wargami. Podniosłam rękę i zanurzyłam palce we włosach nieznajomego, przyciskając go do siebie. Usłyszałam, jak z jego gardła wydobywa się cichy pomruk przyjemności. Śmieszna marionetka.
Gdy piosenka się zmieniła, odskoczyłam do niego, nawet nie spoglądając za siebie, nie pytając o jego imię. Zaczęłam przeciskać się przez tłum do baru, przy którym nie było w tym momencie niemal nikogo – oprócz mojej flirtującej z barmanem przyjaciółki, Bay. Wdrapałam się na srebrne, wysokie krzesło i założyłam nogę na nogę, zwracając tym uwagę kilku chłopaków tańczących nieopodal. Posłałam im słodki uśmiech i odwróciłam się w kierunku brunetki, która teraz próbowała skraść barmanowi całusa. Zaczęłam wachlować się dłońmi, starając się ochłodzić; w klubie temperatura była zdecydowanie zbyt wysoka, a poczucie duszności wzmocnione neurotycznym tańcem potęgowało to uczucie.
- Ten koleś był uroczy – zaszczebiotała Bay, odwracając głowę od omamionego jej urokiem barmana. – Nie powinnaś go była zostawiać.
Skinęłam głową do Nicka, drugiego barmana, żeby podał mi mojego ulubionego, kolorowego drinka.  Byłam w tym miejscu tyle razy, że nikt nawet nie prosił mnie o okazanie dowodu, ani o preferencje co do alkoholu. Nie zdziwiłabym się, gdybym dostała go za darmo, wystarczyłoby tylko wychylić się nieco do przodu i pozwolić, by sukienka stała się jeszcze bardziej skąpa, niż była w rzeczywistości. Mężczyźni nie byli skomplikowani i wystarczyło tylko znać odpowiednie sztuczki, by zdobyć to, czego się chciało. Śmieszne kreatury.
- Nie on pierwszy, nie on ostatni – zachichotałam, biorąc w rękę kolorową słomkę i obracając ją w dłoniach. – Nie tego dzisiaj szukam.
Bay popatrzyła na mnie pytająco. Dobrze wiedziała, że nie przyszłam tego wieczoru żeby po prostu potańczyć – dzisiaj miałam upolować ofiarę na resztę nocy. Szczerze mówiąc, brakowało mi takich jednorazowych przygód; ten dreszcz emocji, bo nigdy nie wiesz, na kogo trafisz, ekscytacja, kiedy wybranek okaże się całkiem przyzwoitym kochankiem. Przyjaciółka wskazała mało dyskretnie palcem na jakiegoś blondyna, opierającego się o ścianę.
- Co powiesz na tego?
- Proszę cię, wygląda jakby zgubił klucze od biblioteki. Maminsynek, prawiczek – mruknęłam. Nick przyniósł mi kieliszek wypełniony niebieskim płynem, za co podziękowałam mu uśmiechem i mrugnęłam kilka razy. Ten parsknął tylko, kręcąc głową.
- A tamten? – Bay wskazała na bruneta, który wyraźnie kleił się do wszystkiego, co się ruszało. Skrzywiłam się, kręcąc głową.
- Nie. Przed chwilą widziałam jak wychodził z łazienki z jakąś blondyną, wykorzystany towar, chociaż nie zaprzeczę, dobra partia – odparłam, sącząc koktajl. – Następnym razem.
- Chrissie, zmień standardy, bo zaczynasz wydziwiać – jęknęła Bay. Zlustrowała wzrokiem tłum, ale cmoknęła tylko niezadowolona, nie znajdując niczego, albo nikogo. – Może zmienimy miejscówkę?
- Nie – powiedziałam cicho. – Mam to co chciałam.
Bay rozszerzyła oczy, pytająco, ale mnie już tam nie było. Zaczęłam się przesuwać między tańczącymi w kierunku barku po drugiej stronie pomieszczenia, starając się nie stracić z oczu chłopaka, który mnie zainteresował. Myśliwy znalazł swoją zwierzynę.
Widziałam, jak wchodził do klubu, zwracając na siebie uwagę kilku dziewczyn, teraz szepczących między sobą, podekscytowanych. Nikt go nigdy tu nie widział, był tajemnicą, zagadką, której potrzebowałam. Uśmiechnął się do mnie kiedy zauważył, że zmierzam w jego kierunku. Nie chcę mówić, że zakręciło mi się w głowie, albo dostałam tandetnych motylków w brzuchu, ale coś w nim było, magnetycznego, pociągającego i niebezpiecznego, co sprawiało, że nogi same mnie do niego kierowały.
- Fajna koszulka – powiedziałam do niego, nie robiąc zbędnych wstępów.  Z doświadczenia wiedziałam, że nikt nie lubił tandetnych gadek, prowadzących do nikąd. Tak czy siak mieliśmy skończyć przyciśnięci do ściany w łazience, wiec co za różnica, w jaki sposób będę z nim flirtowała? To tylko zajmuje niepotrzebnie czas, który przecież można tak… kreatywnie wykorzystać.
Chłopak popatrzył na mnie, uśmiechając się pobłażliwie. Potrząsnął blond włosami, które zawijały się lekko na końcach; opadły mu teraz na oczy, o kolorze, który trudno było zidentyfikować. Zdjął z siebie dżinsową kurtkę i powiesił na oparciu krzesła, odsłaniając nagie, umięśnione ramiona. Przegryzłam wargę.
- Szukasz kłopotów? – zapytał, mrużąc oczy. Cień jego rzęs padał na policzki, kiedy mrugał. Pokręciłam głową, robiąc niewinną minę. Nie pozbędzie się mnie tak łatwo, Chrissie Weild zawsze dostaje tego, czego chce.
- Wiesz chociaż co ona oznacza?
- Oczywiście, to, że mam blond włosy nie oznacza, że jestem głupia – prychnęłam, przysuwając się bliżej niego. Czułam delikatny zapach unoszący się w powietrzu, mieszaninę tytoniu i taniego dezodorantu. Zaciągnęłam się tym aromatem, wzdychając lekko. – Kurt Cobain, wokalista Nirvany, popełnił samobójstwo w dziewięćdziesiątym czwartym.
Chłopak uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony. Podniósł kufel z piwem do ust i wychylił go, upijając kilka łyków bursztynowego płynu. Przez cały czas nie spuszczał ze mnie wzroku; zaintrygowałam go w ten sam sposób, w jaki on złapał mnie, więc wyrównałam rachunki. Usiadłam wygodniej pewna swojej pozycji.
- Sugerowałem bardziej, że próżno szukać w tym miejscu kogoś, kto słucha tego typu muzyki – powiedział w końcu blondyn. Popatrzyłam na jego podarte w kolanach spodnie, zastanawiając się, czy bardzo byłby zły gdybym przez przypadek zniszczyła je jeszcze bardziej.
- Ludzie tylko kreują siebie na idiotów, żeby wpasować się w otoczenie – odparłam, marszcząc nos i wzruszając ramionami. – Ale pewnie masz rację, jedna na dziesięć z dziewczyn, które właśnie gapią się na ciebie jak na ciasto czekoladowe, potrafiłaby wymienić kilka piosenek Nirvany, a dziewięć pozostałych zapytałoby, czy Cobain śpiewał Livin’ on a Prayer.
Chłopak parsknął śmiechem i odstawił piwo na blat baru. Przekręcił krzesło w moją stronę, tak byśmy siedzieli twarzą w twarz. Jego jasne oczy – bo z pewnością były jasne – błyszczały dziwnie.
- A ty potrafiłabyś wymienić chociaż dwie?
- A czy patrzę na ciebie jak na wyrób cukierniczy? – sapnęłam. Sięgnęłam ręką do sukienki i zaczęłam się bawić jej końcami, odsłaniając i zakrywając udo wymownie. On spojrzał na to, początkowo niewzruszony, ale szybko złapał aluzję.
- Nie, zdecydowanie nie – wypił jednym haustem resztki alkoholu i wstał. Podniosłam brwi pytająco, kiedy ten podał mi rękę. Pomachał mi nią ponaglająco, kiedy zawahałam się. – No dalej, oboje wiemy, że nie przyszliśmy tutaj na pogaduszki o muzyce.
Zachichotałam cicho. Podobał mi się ten chłopak, jego zdecydowanie było po prostu pociągające. Utwierdziłam się, ze dokonałam dobrego wyboru. Splotłam palce z jego i zeskoczyłam lekko z krzesła. Pociągnął mnie w głąb klubu, ku wyjściu, w międzyczasie szepcząc mi do ucha, co chciałby ze mną zrobić, kiedy zostaniemy sami. Bawił się mną, kusił, a jednocześnie nie obiecywał gruszek na wierzbie, co jeszcze bardziej podniecało mnie w jego osobie.
Nie szliśmy do łazienki, ani na zaplecze, nie mieliśmy nawet zamiaru zostawać w klubie. Prowadził mnie przez uliczki, ciemne, ledwo oświetlone oraz te duże, ruchliwe, cały czas ściskając moją dłoń. Nie dotykał mnie nigdzie indziej, ku mojej rozpaczy; ale może to i dobrze, bo im bardziej ignorował mnie, tym większą miałam ochotę na niego.  Zwykle to ja byłam mistrzem w tej głodowej zabawie, a on sprawił, ze stałam się kukiełką jego teatru.
Otworzył drzwi do mieszkania pewnie, ciągnąc mnie za sobą. Zamknął je za sobą i oparł się o framugę, zakładając ręce na piersi.
- Co dalej? – zapytał przyciągając mnie do siebie. Nasze ciała stykały się, oddzielone tylko cienkim materiałem naszych ubrań. Uśmiechnęłam się do niego i podciągnęłam na palcach, kradnąc jednego całusa. Potem drugiego, trzeciego, czwartego… W jego oczach płonął głód, na którego zaspokojenie nie mogłam mu pozwolić. Kiedy schylał się, po kolejny pocałunek, ja odsunęłam się ze śmiechem i pobiegłam w głąb mieszkania, słysząc jak zaklął zirytowany moim zachowaniem.
Sypialnia, kuchnia, salon i jeszcze jeden pokój, który był zwalony zdecydowanie niepotrzebnymi gratami, zbieranymi przez lata. Usiadłam na kanapie, zdejmując buty i podciągnęłam nogi pod siebie. On stał teraz w drzwiach, patrząc na mnie z mieszaniną irytacji i rozbawienia. Ile takich jak ja spotkał na swojej drodze? Ile z nich skończyło w jego łóżku, a ile na blacie w kuchni?
Tym razem nie pozwolił mi na gierki. Podszedł do mnie i przyciągnął do siebie, łącząc wargi, jakby idealnie do siebie dopasowane. To było śmieszne, bo poczułam się przy nim tak, jak jeszcze nie czułam przy nikim. W jaki sposób przypadkowy koleś z baru potrafi doprowadzić mnie do stanu, w którym mnie własny chłopak nie widział. To było ciekawe. Podniecające. Nietypowe.
Nie zajęło mi długo pozbycie się jego koszulki, moja sukienka szybko znalazła się na podłodze. Był delikatny, ale stanowczy, jakby doskonale wyczuwał, czego chcę, na co może sobie pozwolić, co ja mogę mu dać.
Nasze ciała pulsowały w magicznym tańcu, przerywane mniej lub bardziej cichymi westchnieniami. Chociaż chciałam, by trwało to dłużej, skończyło się zanim zdążyłam nacieszyć się jego nagim torsem. Opadliśmy, dysząc ciężko.
- Ashton.
- Chrissie.
- Jak my tutaj skończyliśmy?
- To wszystko wina Cobaina.
Kiedy obudziłam się rano, blondyna nie było koło mnie.  Nie było go w ogóle w mieszkaniu, ubierając się, znalazłam na blacie w kuchni tylko małą karteczkę, zapisaną ładnym charakterem pisma. Przyjrzałam się jej zdziwiona, sprawdzając, czy aby na pewno była dla mnie.
Gdy tylko zatęsknisz za kłopotami, głosiła jedna strona. Z drugiej znajdował się numer telefonu, zapisany tym samym rodzajem pisma. Uśmiechnęłam się do siebie.
- Nikt cię nie nauczył, kolego, że jednonocna przygoda nie powinna się powtórzyć, bo przestaje być przygodą? – zaśmiałam się, ale po chwili zastanowienia schowałam notatkę do torebki. Ot, na wszelki wypadek.
__________

Nowe opowiadanie, nowi bohaterowie, nowa historia. Podoba się, nie podoba się? ;) Piszcie, komentujcie, cokolwiek.