Rozdział 18


Śmierdziało. Jak zwykle w tej części miasta śmierdziało brudem, błotem i bezdomnymi. Nie rozumiem, jak Clifford mógł mieszkać w okolicy która jebała gównem. Może mój Brooklyn nie wyglądał jak okolica z obrazka, ale przynajmniej nie bałem się wyjść tam w nocy.
Przeszedłem szybko przez ulicę potrącając jakiegoś faceta, który rzucił mi w zamian wiązankę przekleństw. Puściłem to mimo uszu nawet nie zaszczycając go spojrzeniem, szedłem po prostu dalej, starając się przyspieszyć moją nieszczęsna podróż. Rodzice Luke’a nagle postanowili wrócić z ich niekończącej się wycieczki życia i zostać w domu, dlatego próby musieliśmy przenieść gdzie indziej. I tu wyskoczył Michael, wiecznie pokrzywdzony niesprawiedliwością i brakiem akceptacji z naszej strony.
Pchnąłem wątłą bramkę, która zaczęła skrzypiec niemiłosiernie. Skrzywiłem się i zamknąłem ją za sobą. Clifford nie potrzebował dzwonka, ta bramka skutecznie informowała domowników o nadchodzących gościach. Podbiegłem truchtem do drzwi wejściowych i uderzyłem w nie kilka razy pięścią, tak dla lepszego efektu. Po kilku minutach w szparze między drzwiami ukazał się Calum, a jego mina mówiła tylko jak bardzo ma już dość.
- Nareszcie – jęknął z ulgą na mój widok i otworzył zamek, wpuszczając mnie do środka. Uścisnęliśmy sobie dłonie i skinęliśmy głowami w milczeniu. Gdzieś w drugim pokoju Clifford się wydzierał na Luke’a, tak dla odmiany, rozluźnienia nerwów i pewnie dla zasady, znając tego idiotę. Wkroczyłem do pokoju z zamiarem interwencji, bo nigdy nie wiadomo, co temu kretynowi mogło przyjść do głowy. Szczerze mówiąc, nie zdziwiłbym się, gdybym za jakieś kilka miesięcy musiał odwiedzać go za kratami.
- Michael, zamknij ryj – warknąłem zamiast powitania. Oczy moich przyjaciół zwróciły się ku mnie i zamilkli momentalnie. Luke wyraźnie się rozluźnił, z kolei Michael wykrzywił usta w fałszywym uśmiechu i wstał, idąc w moim kierunku.
- Dobrze że jesteś – stał chwilę z ramieniem wyciągniętym ku mnie, jednak kiedy moje brwi powędrowały do góry, a wargi wygięły mi się kpiąco zrezygnował i wróił do bycia normalnym, irytującym sobą.
- Też się cieszę że nie pozabijaliście się jeszcze nawzajem – powiedziałem opadając na kanapę i biorąc do ręki nieotwarte piwo. – Jakie plany na dziś?
- Musimy napisać piosenkę – mruknął Calum zanim ziewnął szeroko. To się nazywa duch pracy. – Ewentualnie przegłosować wyjebanie Clifforda z zespołu, bo działa mi na nerwy swoją szpetną mordą.
- Sam masz szpetną mordę kutasie – warknął Michael spijają piankę z kufla, który trzymał. Patrzyłem na nich w milczeniu, aż przestali rzucać w siebie wyzwiskami.
- Myślę, że na następny raz będę miał coś – poinformowałem ich w końcu, na co w końcu zamknęli ryje. Luke spojrzał na mnie zdziwiony.
- Przecież mówiłeś, że ty nigdy nic nie napiszesz.
- Bo nie przeżyłem wcześniej nic, o czym można by było napisać przyzwoitą piosenkę – wzruszyłem ramionami. Trzy pary oczu wpatrywały się we mnie w milczeniu.
- Czy to ma coś wspólnego z…
- Nie – uciąłem szybko, za szybko. Luke zdążył już odstawić puszkę na podłogę i zainteresować tematem.
- Co tym razem ta twoja współlokatorka zrobiła?
W pomieszczeniu zapadła cisza, przerywana tylko dźwiękiem naszych oddechów. Wzruszyłem ramionami, czując się niekomfortowo.
- Nic.
- Boże, Ashton, zachowujesz się jak pierdolona baba – warknął Michael. Rzuciłem mu złowrogie spojrzenie, ale to go nie powstrzymało, jak zwykle z resztą. – Opowiadaj, koleś. Będę wiedział na przyszłość, czemu nie brać laski na współlokatorkę.
Jęknąłem zrezygnowany.
- Ona jest po prostu kurwa pojebana okej? – sapnąłem zirytowany. Odchyliłem się na krześle do tyłu i zamknąłem oczy. –Nie dość, że jest psychiczną małą dziwką, to jeszcze chyba się we mnie zakochała, co jest w ogóle największym żartem tego świata. No mówię wam że pojebana.
Calum poruszył się niespokojnie na kanapie i szturchnął Luke’a, który tylko pokręcił głową, nadal skupiając całą swoja uwagę na mnie.
- Co konkretnie się stało?
- Jakbyś dobrze nie wiedział, co się stało – warknąłem, patrząc dalej na Caluma, który teraz wiercił się, jakby miał owsiki. – A ty co? Sraczkę masz i zapomniałeś drogi do kibla?
- Po prostu nie mam ochoty słuchać, jak oczerniasz Chrissie. Wyzywasz nas od debili, idiotów, a wiesz co? Sam kurwa lepszy nie jesteś. Jedyna osoba, która widzi w tobie coś więcej niż kutasa, nie zasługuje na takie traktowanie. I wiesz co jest w tym wszystkim najzabawniejsze? – przerwał, łapiąc oddech i zrywając się na równe nogi. Jego policzki stawały się bardziej czerwone  każdym słowem, jakie z siebie wyrzucał, a ja z kolei bladłem, nie rozumiejąc, co właśnie się działo. – Że sam też coś do niej czujesz.
Przez chwilę milczałem, a potem wybuchnąłem śmiechem, najbardziej szczerym od kilku tygodni. Co za dzieciak.
- Calum, ja nie wiem, co ty ćpałeś, że Chrissie mnie obchodzi tyle co ta ruda prostytutka z wczoraj. – pokręciłem głową i otarłem kąciki oczu, z których popłynęły łzy. – Skąd ty takie rzeczy bierzesz, chłopie?
Calum zrobił kilka kroków do przodu i stanął przede mną i złapał mnie za koszulkę, ciągnąc do góry. Nie spodziewając się ataku uległem mu i teraz patrzyliśmy sobie w oczy. Ja zdziwiony, on wkurwiony..
- Ach tak? To powiedz mi, że nigdy nie myślałeś o niej, kiedy się obudziłeś. Albo nie zwracałeś uwagi na małe rzeczy, które robiła. Że zawsze była ci obojętna, a ty chciałeś tylko ją wyruchać, ale tego nie zrobiłeś?
- Nigdy – skłamałem, będąc świadomym, że nikt ze  zgromadzonych w pokoju mi nie wierzy. Luke odciągnął Caluma ode mnie i posadzi z powrotem na kanapie, szepcząc mu coś do ucha. Spojrzałem na tę dwójkę nagle zdenerwowany. -  Wy co, nagle najlepsi przyjaciele czy mam szykować garnitur na wasz ślub?
- Ashton, gdybyś czasami postarał się nie zachowywać jak ktoś, kogo mózg jest mniejszy od pantofelka, to zauważyłbyś, że staramy ci się pomóc – Luke pokręcił głową i nagle zachichotał. – A tak szczerze… serio jeszcze z nią nie spałeś?
Pokręciłem głową, znowu zdając sobie sprawę, że kłamię. – Nie.
- No to stary… Ona musi być w takim razie mocną dziesiątką, skoro jeszcze ci nie dała.
- A ty szóstką – wtrącił Michael, którego ton głosu był zimny, niemal szorstki. Rzuciłem mu pytające spojrzenie, na które tylko pokręcił głową i nic więcej nie dodał.
- Po prostu ją wyrzucę z mieszkania, powiem że spierdalam na Hawaje, zostaję tancerką brzucha, zmieniam płeć albo sprzedaliście mnie do cyrku jako kobietę bez cycków. Cokolwiek, byleby sobie mnie odpuściła.
- Ty zdecydowanie coś do niej czujesz – przerwał mi Calum, a Luke mu tylko zawtórował. Zacisnąłem szczęki, omal nie przegryzając sobie języka. – Inaczej by cię nie obchodziła.
- Nie czuję nic do Weild i nie poczuję, chyba że piekło zamarznie – oświadczyłem bezbarwnie. Za moimi plecami usłyszałem Michaela, który wypluł na siebie piwo.
- Weild? Chrissie… Weild? Mieszkasz z nią?
- No kurwa już niedługo – mruknąłem wypijając zawartość puszki do końca i odwracając się w kierunku Clifforda, którego knykcie aż pobielały od zbyt mocnego trzymania kubka. – A tobie co? Okres? Co wam wszystkim kurwa jest?
- Nie – Michael uśmiechnął się lekko i podniósł naczynie do ust. – Tylko nie dziwi mnie to, że nie chciała się z tobą ruchać.
- A to co niby ma znaczyć?
- Kiedy ty byłeś zajęty narzekaniem na cały świat, ona bardzo dobrze się sobą zajęła – odparł spokojnie, a moje usta rozchyliły się, powoli rozumiejąc, co Michael chciał nam przekazać. Odchyliłem głowę w prawo, marszcząc brwi. – Potrzebujesz słownika? To powtórzę. Przykro mi, że jeszcze jej nie przeleciałeś, ale mi udało się to już kilka razy. I w sumie się jej nie dziwię…
Coś w moim żołądku przewróciło się, w moich żyłach zaczęła płynąc adrenalina. Miałem niespodziewaną ochotę wstać i zmiażdżyć mu twarz, zabić, poćwiartować i wyrzucić jego nędzne zwłoki na ulicę, żeby jego matka mogła podziwiać, kim naprawdę był jej synalek. Kupą gówna.
- O czym ty pierdolisz, śmieciu? – zapytałem, będą świadomym, że nie chcę znać odpowiedzi. Michael uśmiechnął się do Caluma, który gorączkowo zaczął kręcić głową. – Czego wy mi kurwa wszyscy nie mówicie? Czuję się jak w jakimś jebanym przedszkolu.
- Ja i twoja urocza blondyneczka byliśmy razem póki nie przestała odbierać telefonów – stwierdził Clifford przeczesując palcami włosy. – Naprawdę szkoda, dawno nie zaliczyłem nikogo tak utalentowanego.
Chciałem wstać, i wyjść. Albo wstać i wyrwać mu flaki. Albo najlepiej wstać, wyrwać mu bebechy i wyjść. Tak. To była całkiem dobra opcja. Luke był jednak dużo szybszy niż moje podejmowanie decyzji, ale tego, co wydarzyło się później, nawet Wróżbita Maciej nie mógł przewidzieć.
- Myślę że musimy porozmawiać - stwierdził, a mięśnie na mojej twarzy nagle przestały pracować. Świetnie.
- Rozmawiamy – warknąłem. - Co, ty też się z nią przespałeś? Jak było? Chcesz się może podzielić z nami swoją opinią? Bo widzę że możecie wymienić spostrzeżenia na temat. Komu postawiła laskę?
- Co się wydarzyło między wami wczoraj, Ashton? – Luke zaskoczył nie tylko mnie tym pytaniem. Calum wydawał się zdezorientowany, a Michael zmarszczył brwi, bawiąc się otwieraczem, który trzymał w dłoniach.
- A czemu uważasz, że coś się między nami wydarzyło? – burknąłem.
- Bo nie sądzę, by przyszła do mnie bez powodu, rzuciła mi się na szyje i postanowiła uprawiać seks – odparł najzwyczajniej w świecie, jakby zaczął mówić o pogodzie. Milczałem.
- Czekajcie, dajcie mi przez chwilę coś zrozumieć zanim skoczycie sobie do gardeł – Calum siedział z otwartymi ustami, a trybiki w jego głowie wyraźnie nie chciały zaskoczyć. – Ash mieszka z Chrissie i ma na nią chcicę, Michael był z nią w seks związku, Luke rucha ja od czasu do czasu… A ja nadal jestem tylko cholernym barmanem w tym jebanym klubie?
- To był pierwszy raz od czterech lat kiedy z nią spałem – sprostował Luke, a mi wcale nie zrobiło się z tego powodu lepiej.
- Świetnie – wstałem nagle, nie mogąc dłużej tego słuchać. – Świetnie. Dzięki za kłamstwa.
Nie patrzyłem na nich, po prostu wyszedłem z pomieszczenia, a w końcu z domu, trzaskając głośno drzwiami. Nie byłem pewien, co we mnie wstąpiło. Wiedziałem, że nie mogę dłużej tego znieść, że nie mogę być dłużej otoczony ludźmi, którzy nie byli ze mną szczerzy.
Obok mojego samochodu kręciło się kilku podejrzanych szczyli, którzy na mój widok natychmiast się zmyli. Parsknąłem zirytowany, mocując się z kluczykami, zanim udało mi się dostać do środka. Oparłem głowę o kierownicę i starałem uspokoić siebie, swoje myśli i ciało. Niestety z marnym skutkiem.
Wyjechałem na ulicę, modląc się, żeby nie spowodować wypadku. Nie wiedziałem co się ze mną działo, nie byłem pewien, czego w tym momencie potrzebowałem. Chciałem wrócić do domu, odpocząć, zaszyć się, uwolnić myśli od niepotrzebnego balastu. Ale w moim mieszkaniu czekał na mnie mój główny problem, z którym nie miałem pojęcia, jak mogę sobie poradzić.
Nie rozumiem, czemu poszła do Luke’a. Nie rozumiem, czemu była z Michaelem… Czy mogę uznać za cud, że Calum nie miał do opowiedzenia historii z jej udziałem? I w zasadzie, czemu mnie to tak obchodziło?
            Nie czekałem na windę, wszedłem na nasze piętro po schodach, w międzyczasie  wyjmując z kurtki klucze, które okazały się mi niepotrzebne, bo drzwi do mieszkania były otwarte. Kiedy je otworzyłem, uderzyły o coś twardego, co okazało się średniej wielkości walizką. Co do…?
            - Ashton? – blond głowa wychyliła się z salonu. Dziewczyna przeszła szybkim krokiem w moim kierunku, ubrana w płaszcz i buty, gotowa do wyjścia. Zmarszczyłem brwi kiedy schyliła się po walizkę, chwytając ją w ręce i przeciągając bliżej wyjścia.
- Co ty robisz? – zapytałem zdezorientowany. Chrissie uśmiechnęła się słabo.
- Wyjeżdżam – odparła, a potem chrząknęła. – Albo wyprowadzam. Nie mam pieniędzy.
Wiedziałem, że kłamała, po sposobie, w jaki na mnie patrzyła, z poczuciem winy i jakimś zagubieniem, którego nie spodziewałem się nigdy zobaczyć w jej oczach. Byłem w szoku, bo dziewczyna, która sprowadziła się tutaj pół roku temu była niezależną, młoda kobietą. Osoba, która uciekała zupełnie jej nie przypominała. Przełknąłem ślinę, czując narastające poczucie winy.
- Okej.
Chrissie zagryzła wargę i otworzyła na chwilę usta jakby chciała coś jeszcze dodać, ale w rezultacie potrząsnęła tylko głową i wyszła, ciągnąc za sobą ciężki bagaż. Trzaśnięcie drzwiami sprawiło, że poczułem pustkę, rozlewajacą się po całym moim ciele.
Okej?
Nie, nic nie było okej.
__________
No i chyba jednak Ashton nie jest takim chujem za jakiego go braliście.
Jeśli czytasz, zostaw proszę koemntarz. x
Happy Halloween! 

#PiątkoweTrouble
#TroubleFF

Rozdział 17

Jedzenie smakowało mi jak trawa. Bardzo niedobra, bardzo sucha i bardzo cieżkostrawna trawa. Odsunęłam talerz od siebie z westchnieniem i oparłam głowę na dłoniach, zamykając oczy. Cisza, która panowała w kuchni, niemal mnie przytłaczała.
Kiedy obudziłam się następnego ranka, nikogo już – a może jeszcze? - Nie było w mieszkaniu. Powietrze nie drgało, wszystko stało w miejscu, dokładnie tak, jak tam zostawiłam. Otwarty laptop, teraz rozładowany, porozrzucane koce wokół kanapy, poduszki walające się po środku pomieszczenia… Milczący świadkowie tego, co wydarzyło się miedzy dwójką nierozważnych ludzi.
Odsunęłam krzesło od stołu, wyrzuciłam resztki marnego obiadu do kosza i powłóczyłam się do salonu, zdeterminowana by posprzątać bałagan, jakiego się dopuściłam. Przez chwilę w mojej głowie pojawiła się myśl, że dobrze by było, gdyby ten prawdziwy bałagan można było pozbierać równie prosto. Szybko jednak przegoniłam to na tył mojego mózgu, odcinając się od analizowania sytuacji. Tu nie było czego interpretować, wszystko było jasne jak słońce. Ja byłam głupia, a jemu zależało tylko na tym, żeby dobrać się do moich majtek. W sumie czego ja się spodziewałam?
Wyjęty spod kanapy telefon wibrował nieustannie, oznajmiając nieodebrane połączenia. Odblokowałam ekran i usiadłam na krańcu stolika do kawy, mając cichą nadzieję, że to Ashton próbował się do mnie dodzwonić. Chryste, ależ ja jestem głupia.
- Co chciałaś? – mruknęłam do aparatu, kiedy Bay w końcu odebrała.
- Spotkać się – głos mojej przyjaciółki był cichy, ale pełny podekscytowania. Ściągnęłam brwi. – Masz czas?
- Mam… - zawahałam się. – Może przyjdziesz do mnie? Mieszkam tutaj już tak długo, a ty nawet raz tu nie byłaś.
Ashtona prawdopodobnie nie będzie do końca dnia, dodałam w myślach. Podałam jej szybko adres i uprzedzona, że brunetka zjawi się w przeciągu godziny, pobiegłam naciągnąć na siebie jakieś ciuchy. Niespecjalnie miałam ochotę na paradowanie w piżamie przez cały dzień; wyglądałabym wtedy jak taka filmowa sierota, która po odrzuceniu przez faceta zaszywa się w domu z kubełkiem lodów i paczka popcornu. Chociaż w zasadzie ja sama do tego nie dopuściłam… Ale może to i lepiej?
Zanim się obejrzałam, Bay już stała w drzwiach. Wyglądała jak siedem nieszczęść, z potarganymi włosami i zdecydowanie wczorajszym ubraniem… Klubowym ubraniem. Kusa sukienką. Przeszłość odbijała się w jej oczach.
- Bay? – zadałam pytanie z wahaniem, widząc trzymane w jej rękach szpilki. Dziewczyna z nieprzytomnym uśmiechem na ustach pokręciła tylko głową i minęła mnie, zmierzając w głąb mieszkania. Zamknęłam zdziwiona drzwi na zasuwkę i ruszyłam za nią, znajdując przyjaciółkę rozwaloną na kanapie z nogami do góry.
- Wyjaśnisz mi, co do cholery wyprawiasz? – wsparłam ręce na biodrach zmierzyłam ją wzrokiem. Tamta niefrasobliwie potrząsnęła głową i wybuchła śmiechem.
- Jestem wolna! Woooooooolna!
- A Chris? A dziecko? – zamrugałam szybko, starając się zrozumieć sens jej słów.
- Nie ma Chrisa – urwała, a przez jej twarz przebiegł cień. – Dziecka też nie ma.
- Jak to nie ma.
- Poroniłam – oznajmiła bezbarwnym głosem. – I wtedy się wydało. To znaczy mam wrażenie że on i tak wiedział już od jakiegoś czasu, ale to tylko potwierdziło wszystko i… tak wyszło. Puf. Nie ma.
Usiadłam na krześle, przyswajając do siebie te informacje.
- Nie powiedziałaś mi – mruknęłam, patrząc na nią z wyrzutem.
- Świetnie sobie zasadniczo radzę – wcześniejszy smutek zniknął, zastąpiony na powrót nadmierna wesołością. Brunetka klasnęła w dłonie. – Już zapomniałam, jak bardzo lubiłam nasze życie. Pamiętasz Chrissie? Te kluby, ci faceci, bary…
- Dałyśmy sobie z tym spokój, Bay. Już zapomniałaś? – wypomniałam jej, zakładając nogę na nogę ze zdenerwowania. Brunetka posłała mi pobłażliwe spojrzenie.
- Dać spokój to ty możesz ze swoim mędrkowaniem – parsknęła śmiechem i odrzuciła głowę do tyłu. – Nigdy nie czułam się lepiej.
- No nie wątpię – stwierdziłam sarkastycznie i przewróciłam oczami, czując się staro. Nie w sensie fizycznym, tylko psychicznym, jakby mój świat i mojej przyjaciółki różnił się diametralnie.
- Pamiętasz moje małe hobby?
- To dziwne przyzwyczajenie do robienia zdjęć facetom, których udało ci się przelecieć? – parsknęłam, uśmiechając się lekko. - To było tak dziwne, że aż zabawne.
- Przynajmniej wiedziałam, z kim spałam, nie to, co ty! – odparła obronnym tonem Bay, wyciągając telefon. – Musisz koniecznie, zobaczyć, kogo dzisiaj w nocy spotkałam. Przysięgam, klasa sama dla siebie.
Dziewczyna zaczęła przewijać zdjęcia w galerii, aż w końcu wyciągnęła rękę w moim kierunku, tak żebym też mogła obejrzeć zdjęcie. W tym momencie zamarłam, blednąc gwałtownie.
Ashton?
Wyjęłam telefon z dłoni Bay i spojrzałam na ekran, upewniając się, że wzrok mnie nie mylił. Powietrze wokół przestało istnieć, a może to moje płuca zakończyły swoją pracę. Zakręciło się w głowie.
- Jak… - przełknęłam ślinę, starając się sformułować zdanie. – Jak on się nazywał?
- Ash? – Bay wzruszyła ramionami. – Tak się przedstawił. Dobra dupa, nie?
- Taaa… - wstałam ostrożnie i podeszłam do okna, ocierając usta i starając się nie krzyknąć.
- Chrissie, co jest? – usłyszałam, jak Bay siada na kanapie, ciężko stękając. Zignorowałam ją. – Chrissie!
- Nic, B. Nic takiego – mruknęłam odwracając się do niej i wymuszając uśmiech. – Myślę, że powinnaś już iść.
Brunetka popatrzyła na mnie jak na wariatkę, ale nie zadawała pytań. Zebrała swoje rzeczy i wyszła z mieszkania, zamykając cicho za sobą drzwi. Dzięki Bogu że była jedną z tych wyjątkowych osób, które posiadały zdolność wyczuwania, kiedy należało odpuścić.
Osunęłam się na podłogę i zakryłam twarz dłońmi. Jestem głupia, głupia… Głupia.
Nie wiem sama, ile czasu to trwało, zanim się uspokoiłam. Kiedy Bay przyszła, było południe, a teraz zaczynało zmierzchać. Drzwi wejściowe gdzieś w oddali się otworzyły, zimne powietrze owiało moje kostki i dopiero to zmusiło mnie do otrząśnięcia się z letargu. Przeszłam chwiejnym krokiem na kanapę, czując nieprzyjemne mrowienie w zdrętwiałych kończynach.
- Dobrze się bawiłeś?
Ashton rzucił klucze na komodę w salonie i zatrzymał się, bo ruch pomieszczeniu ustał. – Co?
- Zapytałam, czy dobrze się, kurwa, bawiłeś – odwróciłam się do niego i obdarzyłam zimnym spojrzeniem. Ashton zacisnął usta w wąską kreskę.
- Nie powinno cię to interesować.
- Nie interesuje mnie co robisz – powiedziałam obojętnie, jednak gorąco uderzyło w moje policzki. – Dopóki nie posuwasz mojej najlepszej przyjaciółki. Więc jak, fajnie było?
Chłopak rozchylił usta, patrząc na mnie w szoku, ale ten wyraz twarzy szybko został zastąpiony innym, szyderczym uśmiechem i pobłażliwym błyskiem w oku.
- Och, ja myślałem że miałaś na myśli to, jak niewiele brakowało, żebyś klękała przede mną z otwartymi ustami i moim penisem w twoim gardle – parsknął. – Ale jeśli chodzi ci o tę dziewczynę, to musze przyznać, że dobrze się spisała. Niesamowicie elastyczna… I dawno nie robił mi ktoś lepszego loda. Dasz wiar…
- Z a m k n i j s i ę – wycedziłam, a mój oddech przyspieszył, co tylko spowodowało rozbawienie u Ashtona.
- Och Chrissie – zaśmiał się i pokręcił głową. – Ty chyba nie myślałaś, że mi na tobie… zależy?
Ostatnie słowo wymówił ze zdziwieniem, jednocześnie unosząc brwi, jakby fakt, że ktoś mógł pomyśleć w ten sposób był samo absurdalny jak pomysł codziennego zmieniania skarpetek.
- Nie – sapnęłam, wstając z kanapy. – To byłaby głupota z mojej strony, prawda?
- Duża, Wield. Duża.
Przełknęłam ślinę, starając się nie wybuchnąć płaczem.
- Mam nadzieję, że nigdy nikt nie będzie musiał ci powiedzieć, że mu na tobie zależy, bo to jak dostanie sztyletem prosto w serce. Kompletnie nieopłacalne.
Ashton roześmiał się i przeczesał palcami swoje włosy.
- Chrissie, jeśli myślałaś, że tamten pocałunek cokolwiek znaczył, to jesteś zwyczajnie głupia.
Wypuściłam powietrze ze świstem i oblizałam zeschnięte wargi.
- Gdzieżbym śmiała.
Wyszłam pospiesznie z salonu, kierując się do przedpokoju. Naciągnęłam na siebie buty, złapałam kurtkę i wyszłam, nie pozostawiając za sobą nic więcej oprócz tony żalu i kilograma rozgoryczenia. I jeszcze tej cząstki serca, która została złamana.
- Masz do zapłacenia czynsz jutro! – krzyknął za mną, a ja ze złości trzasnęłam drzwiami najmocniej, jak się dało.
Jak można być tak nieczułym? Tak zmiennym, tak zimnym, tak niewzruszonym… Nie rozumiem, nie chcę rozumieć.
Złapałam taksówkę i podałam z pamięci adres, pod którym nie było mnie od tak dawna, a byłam pewna, że znajdę potrzebne mi ukojenie. I nie myliłam się.
Z chwila, w której drzwi wejściowe do dużego domu w jednej z kamienic się otworzyły, znajomy zapach owiał moje policzki, a wysoka sylwetka wciągnęła mnie do środka, chroniąc przed zimnem i padającym na moje nieosłonięte niczym włosy deszczem.
- Chryste, Weild, zaraz się przeziębisz! – jęknął Luke, sadzając mnie na krześle przy drzwiach i zdejmując przemoczone ubranie wierzchnie. Zrzuciłam z siebie niepotrzebne warstwy z ulgą, rozkoszując się ciepłem.
- Bałam się, że już tu nie mieszkasz – mruknęłam niewyraźnie, przestępując z nogi na nogę.
- Mieszkam, tylko że sam – odparł Luke i chwycił za łokieć, prowadząc do salonu, który nie zmienił się nawet o odrobinę przez ostatnie lata. Uśmiechnęłam się, poczucie bezpieczeństwa, które odczuwałam dzięki znajomym ścianom było nie do opisania. Wzięłam głęboki oddech i odwróciłam się do Hemmingsa, zatrzymując go w połowie drogi na kanapę.
- Luke… - zaczęłam niewyraźnie, zdając sobie sprawę, że moja zachcianka teraz była głupia. I raniąca. Dla nas obojga. Ale… Ja potrzebowałam zapomnieć. A on zrozumieć, że dla nas nie ma szans. Więc… Dlaczego nie?
Chłopak spojrzał na mnie pytająco, ale zamiast tego przysunęłam się do niego, łapiąc go za kark i zmuszając, by zszedł do mojego poziomu, całując go w usta. Z początku nie odpowiedział, zdziwiony moim zachowaniem, jednak szybko zareagował, obejmując mnie ramieniem i oddając pocałunek. Smakował tak, jak zawsze, tą samą pasta do zębów, pachniał tymi samymi perfumami. Stary, dobry Luke.
Przesunęliśmy się na kanapę, nadal całując. Zaczęłam odpinać guziki jego koszuli, kiedy ten zatrzymał się, odsuwając lekko i przerywając pocałunek. Jeknęłam gardłowo, zawiedziona.
- Nie tutaj… sypialnia – mruknął biorąc mnie na ręce i idąc szybkim krokiem po schodach na górę. Opadliśmy na łózko, łącząc się w gorączkowych pocałunkach, splatając swoje ciała i kończyny. Odchyliłam głowę, pozwalając mu całować swoją szyję, tam, gdzie lubiłam. Pozwalałam mu na wszystko, co chciał, to, czego potrzebowałam. Kiedy wszedł we mnie, zacisnęłam paznokcie na jego plecach, raniąc go lekko, ale wiedziałam, ze nie przeszkadzało to Luke’owi. Jego naga klatka piersiowa unosiła się nade mną z każdym ruchem, napięte mięśnie błyszczały od potu.
Myślę jednak, że oboje odczuwaliśmy podczas tego stosunku dokładnie to samo. Nie było miedzy nami chemii, brak jakiegokolwiek uczucia. To było czyste pożądanie, potrzeba rozładowania napięcia, niewypowiedzianych frustracji.  
Opadliśmy obok siebie, zdyszani, napawając się uczuciem przyjemności, które przechodziły przez nasze ciała.
- Dziękuję – wyszeptałam, całując go w policzek.
- Od czego są przyjaciele – parsknął Luke z ironią, gładząc palcem moje udo. Uśmiechnęłam się lekko. – Ale miałaś rację. Między nami nie będzie nigdy nic więcej.
Pokręciłam głową. – Nie, Luke. Nie będzie.

Bo cała rzecz polegała na tym, że… On nie smakował jak Ashton.

__________
Zostaw komentarz jesli czytasz :)
Rozdziały w piątki, bo okazało się że mam wolne tego dnia. ;)
#TroubleFF 

#PiątkoweTrouble
Kocham bardzo i ściskam, do zobaczenia za tydzień.
Mary.

Rozdział 16

           
Rozdział jest nieedytowany, z góry przepraszam, niedawno wóciłam do domu i nie miałam kiedy tego zrobić ;)

 Żółte światło płynące ze stojącej obok kanapy lapy ledwo oświetlało pokój; główne światło stanowił mój laptop, z którego starałam się uczyć. Przeklęte studia. Przeklęte dorosłe życie, nikomu to przecież nie jest potrzebne. Kto to w ogóle wymyślił, że żeby zdobyć pracę trzeba posiadać świstek ukończenia uczelni wyższej? Bez sensu. Wszystko jest bez sensu.
I jeszcze temat tego durnego eseju, którego ledwo rozumiałam. Czytanie go dziesięć razy na minutę jakoś nie sprawiło, że bardziej się w niego wczułam. Zaczynałam tracić jakąkolwiek nadzieję na moje pomyślne ukończenie studiów. Jeśli tego nie rzucę w tym roku, to zrobię to w następnym i tyle będzie z zabawy w pannę pilną uczennicę.
Dźwignęłam się na nogi i powłóczyłam do łazienki, włączyłam światło i podeszłam do umywalki, opierając na niej obie ręce i spojrzałam w lustro; ciemne kręgi pod oczami z niewyspania były okropne. Zrezygnowana opłukałam twarz wodą, starając się zmyć z siebie, niestety bezskutecznie, zmęczenie. Jęknęłam przeciągle.
Chwilę później ciszę panującą w mieszkaniu przerwał donośny trzask, po którym chwilę później mogłam wyczuć w powietrzu zapach spalenizny. Światło zgasło, pozostawiając mnie sam na sam z czernią. Zaklęłam głośno i po omacku wyszłam z toalety, na wszelki wypadek sprawdzając przełączniki. Bezskutecznie; światło w mieszkaniu wysiadło na dobre i nie było co się spodziewać, że prędko wróci. Bezpieczniki znajdowały się na dole w stróżówce, a woźny bywał w budynku raz na dwa dni. Szczęściem będzie, jeśli żarówki zapalą się na nowo jutro wieczorem.
Mdła poświata z odłączonego od ładowania laptopa pozwoliła ostać mi się do salonu bez złamania nogi. Zrezygnowana rozjaśniłam trochę ekran, a sama posunęłam się do kuchni, stwierdzając, że kilka świeczek mogłoby mi się przydać. W końcu nadal nie skończyłam się uczyć.
Jedna szafka była pusta, w drugiej znalazła  zapałki, trzecia jak zwykle zapełniona piwem, czwarta jakąś suchą żywnością. Nic przydatnego.
Nie jestem pewna, czy Ashton spał, ale na to wyglądało, bo nagła awaria nie spowodowała żadnego poruszenia z jego strony. Zapukałam cicho do jego drzwi dwa razy, potem kolejne dwa, tym razem trochę mocniej. Żadnej odpowiedzi. Westchnęłam zirytowana i już miałam bezceremonialnie wtargnąć do jego pokoju, jednak w końcu chłopak raczył odpowiedzieć na moje wezwanie.
- Co jest – wymamrotał zaspany w moim kierunku. Przewróciłam oczami, starając się skupić uwagę na jego twarzy, nie na klatce piersiowej, którą miał odsłoniętą.
- Światło wysiadło – odparłam, zakładając ręce na piersi. – Mamy jakieś świeczki? Przeszukałam cała kuchnię i nic nie znalazłam, a jest mi potrzebne światło.
Ashton popatrzył na mnie jak na człowieka, który zabił mu chomika. Zagryzłam wargę, powstrzymując się od smiechu.
- Spałem.
- Świeczki i możesz iść lulu.
Machnął do mnie ręką zapraszając do środka, a sam zaczął po omacku grzebać w szufladzie jednej z szaf. Usiadłam na łóżku i zaczęłam mu się przyglądać; światło latarni na zewnątrz oświetlało pomieszczenie na tyle, bym mogła dostrzec zarys jego postaci, kilka mniej istotnych detali jak na przykład ułożenie mięśni na jego plecach…
- Gapisz się na mnie – chrząknął, uśmiechając lekko. Wzdrygnęłam się, przyłapana na „zbrodni”. Chłopak w rękach trzymał kilka prostych świeczek, które szybko od niego zabrałam i pomaszerowałam do dużego pokoju, zapalając je po drodze. Czułam na sobie wzrok Irwina, ale postanowiłam go ignorować, jeszcze zostały we mnie resztki dumy. Całkowicie nie straciłam jeszcze rozumu.
Usiadłam przy komputerze i licząc na szczęście, że baterii starczy mi do końca pisania tego przeklętego eseju, zaczęłam energicznie stukać w klawiaturę. Świeczki migotały wokół mnie nierówno, knoty paliły się w różnym tępię. Kiedy w końcu uniosłam głowę, zorientowałam się, że nie byłam sama. Widocznie obudziłam Ashtona na tyle, że nie mógł znowu zasnąć, bo siedział w głębokim fotelu nieopodal mnie z zeszytem na kolanach i wyraźnie się nad czymś zastanawiał. Chłopak zauważył że patrzę na niego i odpowiedział uśmiechem; kąciki moich ust powędrowały w górę zanim zdążyłam nad tym nawet zapanować.
- Skończyłaś robić to, co właściwie robisz? – zapytał, podchodząc do mnie i pochylając się na ekranem komputera za moim ramieniem. Pokręciłam głową.
- Nie… Utknęłam w jednym akapicie i nie mam pojęcia jak ruszyć dalej westchnęłam odchylając się żeby on też mógł zobaczyć efekty mojej pracy. Ashton pochylił się bardziej przez oparcie kanapy, wczytując w napisane przeze mnie słowa.
- Patrz… - wskazał w końcu palcem w ekran, stukając w niego. – Napisałaś dwa razy dokładnie to samo. Jeśli przestawisz te dwa fragmenty ze sobą, to uzyskasz efekt jakby to było zamierzone… I skończysz zgrabnie pracę.
Wpatrywałam się kilka sekund w niego, a potem moje oczy rozszerzyły się i klapnęłam się w czoło. – Faktycznie.
Ashton uśmiechnął się lekko do mnie, kiedy przekręciłam głowę w jego kierunku. Wstrzymałam na chwilę oddech zauważając jak blisko nasze twarze były.
- Nie ma za co, Weild – wyszeptał, a jego nos znajdował się kilka milimetrów od mojego. Moje serce przestało na moment bić. – Kiedy tylko będziesz potrzebowała.
Świeczki znowu zaczęły migotać, gra cieni na ścianach była magiczna. Ciężki zapach wosku zatkał mi dziurki w nosie, uniemożliwiając oddychanie, a przynajmniej na moment musiałam zapomnieć jak wykonywać tę czynność. Ashton przeskoczył przez oparcie i usiadł obok mnie. Blisko. Bardzo… Blisko.
Przełknęłam ślinę, kiedy jedną rękę uniósł mój podbródek, a drugą przyciągnął do siebie, niwelując resztki przestrzeni między nami, jakie tylko jeszcze zostały. Oparłam ręce na jego klatce piersiowej, zaciskając je lekko w pieści, gotowa odsunąć go, gdyby chciał zrobić coś więcej, niż powinien.
- Przez ciebie wszystko wydaje się takie problematyczne – wymamrotał, muskając lekko moje usta swoimi. Wszystkie myśli z mojej głowy odpłynęły w jednej sekundzie. – A jednocześnie takie proste.
Podniosłam ręce do góry i wplotłam palce w jego włosy, przyciskając do siebie, nie pozwalając na głupie gierki. Cichy pomruk przyjemności wydobył się z jego gardła, kiedy rozchyliłam usta, dając pozwolenie dla jego języka. Smakował jak pasta do zębów, trochę jak truskawki, pachniał słodkim mydłem i gorzkim dymem papierosów. Pamiętałam ten zapach. Zawsze będę pamiętać.
Dłonie Ashtona zaczęły przemieszczać się po moim ciele, gładząc linie talii, muskając szyję, doprowadzając mnie do gęsiej skórki. Czułam, jak jego wargi układają się w uśmiechu za każdym razem, gdy mruczałam trochę zbyt sugestywnie na jego działania. Odchylił mnie do tyłu, tak, że teraz leżałam pod nim; zaczęłam gładzić nagą skórę jego pleców, badając jego mięśnie. Ostatnim razem kiedy to robiłam niespecjalnie skupiałam się na tym, co robiłam. Tym razem czerpałam z tego przyjemność i wiedziałam, że to samo on odczuwał.
Uśmiechnęłam się do siebie; jego pocałunki były delikatne, jakby sam nie był pewny, na ile mógł sobie pozwolić. Oplotłam go nogami, na co jego ciało rozluźniło się. Pasowaliśmy do siebie.
Ashton.
Nie wiedziałem, co robię, a najważniejsze, dlaczego to robię. Może to powietrze, które śmierdziało woskiem mnie odurzyło, a może to ona rzuciła na mnie jakiś urok, który zmuszał mnie do wykonywania takich czynności. Może to jej perfumy, a może po prostu dawno nikogo nie przeleciałem…
Pieprzyć to.
Była słodka, taka niewinna, drobna w moich ramionach, zupełnie inna niż wszystkie dziewczyny, jakie do tej pory spotkałem. Jej wąskie ramiona ledwo obejmowały mnie, ale w jakiś sposób nie przeszkadzało mi to. Była jak pasujący element mojej układanki, taki, którego szuka się całe życie, a potem przez przypadek znajduje w ciemnym zaułku. Życie to taka głupia niespodzianka.
Raz grasz, raz rozdajesz karty. Raz po jednej stronie stołu, raz po drugiej. I Bóg jeden wie, kiedy wygrasz. Ona sprawiała, że miałem ochotę rzucić wszystko i siedzieć tylko z nią, w ciszy, śmiać się z głupich żartów, oglądać beznadziejne filmy…
Myślę, że oboje nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę, że pół roku życia razem doprowadzi nas do tego punktu. Oczywiście, przyjmowałem do siebie taka możliwość, że pozwalanie kobiecie widzieć mnie dzień w dzień może ją rozochocić do pewnych.. czynów.
Boże, jak ona smakuje. Chcę ją tutaj, teraz.
Nie jestem jednak pewien, czy na kogokolwiek reagowałbym tak, jak na Chrissie. Ona miała w sobie coś… Coś takiego, że nie dało się odpuścić. Zawsze miała. Jej się nie odmawiało.
A dzisiaj to ona nie potrafiła odmówić m; czułem triumf rozchodzący się po moim ciele. Zdobyłem ją. Odhaczone.
Chciałbym móc przestać, ale nie potrafiłem. Smak jej ust był uzależniający bardziej niż jakikolwiek narkotyk. Jej oczy były skupione na mnie i pełne czegoś, czego nie spodziewałem się ujrzeć u jakiejkolwiek kobiety. Czegoś, czego nawet nie jestem pewien, czy potrafiłbym nazwać.
Będę cię brał, tutaj, teraz… Tak jak wtedy.
Jej blond włosy łaskotały moją twarz, kiedy zjechałem niżej, łaskocząc językiem po jej szyi; wiła się pode mną, chcąc z jednej strony uciec, a z drugiej prosząc o więcej. Wsunąłem rękę między jej uda; wtedy zastygła, spięta. Jej cichy szept zabrzmiał w moim uchu.
- Ashton, nie…
Nie słuchałem jej, zacząłem powoli wsuwać palce pod jej spodnie, a wtedy złapała mnie za nadgarstek i stanowczo odepchnęła od siebie.
- Nie – warknęła ze złością i odepchnęła mnie na odległość ramienia. Byłem szczerze zaskoczony jej siłą. Zawsze zapominałem jak bardzo nieprzewidywalna ta dziewczyna bywała.
- Ale… Pozwól mi… - mruknąłem znowu się nad nią nachylając, ale ona przekręciła się na bok, opadając na podłogę i szybko wstała, zabierając ze sobą wcześniej postawionego na stoliku laptopa.
- Powiedziałam, nie – mruknęła zniesmaczona i wyszła z salonu, zostawiając mnie rozgoryczonego. Cholerna baba.
Poszedłem wściekły do swojego pokoju i narzuciłem na siebie kilka przypadkowych ciuchów. Potrzebowałem rozładować emocje i to irytujące napięcie wywołane w dole moich spodni.
Trzasnąłem drzwiami, nie kłopocząc się nawet o ich zamknięcie.
***
- Więc mówisz, że rzucił cię facet? – mruknąłem obracając kieliszek z drinkiem w dłoniach i zezując na brunetkę obok. Była ładna, dość zgrabna. Idiota ten, który ją rzucił.
- Taaa… - bąknęła, upijając łyk coli ze szklanki. – Masz jakieś plany na ten wieczór?
Pokręciłem głową. – Powiedzmy, że mnie też ktoś rzucił.
- Nie dała ci? – zachichotała.
- A ty co, ekspert? – żachnąłem się.
- Nie, ale myślę, że oboje możemy sobie pomóc.
Uniosłem brwi i wstałem z krzesełka i zostawiłem niedopitego drinka. Podałem jej rękę, uśmiechając szeroko. – Zatem prowadź, księżniczko i pomóż biednemu rumakowi.
Ona zachichotała w odpowiedzi, ocierając się lekko o mnie. Oblizałem wargi.
Chrissie może i działała na mnie jak zapalniczka na pokryty benzyną teren, ale z pewnością nie tylko ona potrafiła tak na mnie wpływać.
Żadnych wyrzutów sumienia. Zero wątpliwości.
Pocałowałem brunetkę, bezceremonialnie rozchylając jej wargi.

I niestety… Ale nie smakowała jak Chrissie.

***
Tak jak powiedziałam, rozdział nie był edytowany bo wróciłam niedawno do domu i nie miaam za bardzo jak tego zrobić. Nie powinno byc jkoś dużo błędów, bede porpawiać na bieżąco jeśli coś zauważę. 
Mrawr mrawr mrawr Chrashton. Why don't you figure y heart out?

Zostaw komentarz jesli czytasz.

Rozdział 15


Podkuliłam kolana pod siebie i zacisnęłam palce ciaśniej na szklanym kieliszku, który trzymałam. Czerwone wino przelewało się leniwie w środku, czekając aż wypiję je do końca. Ostatnimi czasy trochę za dużo butelek tego trunku znikało w koszu na śmieci, co nie uszło uwadze Ashtona, ale powstrzymał się od komentarzy. Oboje wiedzieliśmy, że zadawanie pytań mogło doprowadzić do katastrofy, więc zawarliśmy niepisaną, niewymówioną umowę, która zakładała omijanie tematu nas. O ile właściwie to można było klasyfikować w ten sposób.
 Dużo myśli kłębiło się w mojej głowie, wiele słów pozostawało niewypowiedzianych. Nie jestem pewna, czy chciałam, by cokolwiek w tej sprawie było poruszane; cały czas odczuwałam pewien dyskomfort na myśl, że jakoś to wszystko poukładałam. Co prawda, emocje miałam ułożone w chaos, w którym poruszałam się niemal po omacku, szukając dobrego wyjścia z całej sytuacji. Ale wyjścia nie było, a przynajmniej nie na moim horyzoncie. W zasięgu mojej dłoni były nic innego tylko beznadziejne kłopoty, wynikające z źle ulokowanych uczuć. Moich, Ashtona, Luke’a, Michaela…
Przycisnęłam zimne szkoło do warg i zamyśliłam się. Nie rozmawiałam z Irwinem od kilku dni, w grę nie wchodziły nawet drobne wyrazy uprzejmości, żadnych dzień dobry czy też dobranoc. Widziałam za każdym razem jak mnie widział zdezorientowanie w jego oczach; sama uciekałam wzrokiem jak najdalej, bojąc się konfrontacji. To w zasadzie zabawne, bo to, o czym marzymy najbardziej, na koniec końców przeraża nas najbardziej. Nie, nie nie! Nie marzyłam o Ashtonie, nie bądźmy śmieszni. Marzyłam o szczęściu, chociaż nie zdawałam sobie z tego sprawy. A tę radość mógł mi dać zarówno Ashton, jak i Michael czy Luke. Dzięki Bogu, nie miałam problemu z Calumem, bo to by była istna gromadka do zabawiania, gorzej niż domowe przedszkole. Chociaż w sumie…
Westchnęłam i wypiłam trunek, przewracając go chwilę w ustach, smakując, zanim połknęłam. Powoli opuściłam powieki, pozwoliłam swojemu spiętemu ciału odprężyć się pod wpływem buzującego w moim krwioobiegu alkoholu. Przyjemne uczucie, przypominało mi lata, w czasie których dużo większe ilości wysokoprocentowych napojów przelewały się przez moje gardło. Powoli przestawałam się czuć sobą; gdyby postawić szesnastoletnią mnie obok osoby, którą jestem teraz, nie poznałabym się sama. To było w pewnym sensie smutne, jak bardzo człowiek pod wpływem rożnych wydarzeń zmienia się, kształtuje. Piękne i smutne jednocześnie.
Drzwi do pokoju Ashtona były lekko uchylone, ciepłe dźwięki gitary prześlizgiwały się przez szparę, kojącym dźwiękiem rozświetlając pomieszczenie. Uśmiechnęłam się do siebie lekko i wstałam, zachęcona przyjemnym mrowieniem, które stopniowo rozpływało się po moim ciele z każdym krokiem, jaki wykonywałam w tamtą stronę. Oparłam w końcu dłoń o płaską powierzchnię i pchnęłam lekko, starając się nie zrobić większego hałasu. Głupi alkohol, on tak wszystko utrudniał, a jednocześnie ułatwiał…
Chłopak siedział z pochyloną głową na łóżku, z jedną noga podwinięta pod siebie, druga zwisała mu swobodnie z łóżka. Gitara w jego rękach wydawała się zadziwiająco mała, duże palce sunęły się po gryfie, raz po raz odrywając się, by zapisać coś w zeszycie. Tym samym, który ostatnio został mi w brutalny sposób zabrany. Nie zauważył, kiedy oparłam się o framugę i zaczęłam obserwować, jak pracuje nad czymś. W końcu chrząknęłam, lekko znudzona; melodia się urwała, Ashton podniósł głowę do góry, patrząc zdezorientowanym wzrokiem na mnie. Trochę przydługie włosy były w nieładzie, rozsypane po głowie jakby zapomniał je uczesać, a okulary, w których widywałam go bardzo rzadko, zsunęły się na sam czubek nosa. Zamrugał kilka razy aż w końcu dotarło do niego, że to nie atak terrorystyczny, tylko ja. Zamknął pospiesznie zeszyt i schował go do szafki przy łóżku, a potem wstał, stając w środku pomieszczenia i nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
- Um… cześć? – zaczęłam cicho, wydymając wargi. Mój wzrok z jego twarzy przesunął się na nadal trzymany przeze mnie kieliszek. Nawet sztucznie wywołana odwaga miała swoje granice.
- Hej – odparł cicho, podchodząc kilka kroków w moją stronę; mogłam poczuć, jak wibrujące fale powietrza przesuwały się miedzy nami, ale nie były one pozytywne; to napięcie można było pokroić nożem. – Stało się coś?
- Nie – pokręciłam głowa, nie całkiem pewna swoich słów. Przecież stało się, zakochałam się w nieodpowiedniej osobie. – To znaczy tak. Ale nie wiem jak to wyjaśnić.
Usiadłam na skraju łóżka, spoglądając z dołu na chłopaka. Założył ręce na piersi i przymrużył oczy, obserwując każdy mój ruch, analizując moje czerwone policzki, bladą skórę i trzymane w rękach wino. Zagryzł wargę, wzdychając cicho.
- Jeśli chodzi o czynsz…
- Boże, Irwin, ty jesteś jednak kompletnie tępy – jęknęłam, odchylając głowę do tyłu i patrząc w sufit. Usłyszałam jak parsknął cicho śmiechem i wymawiał moje imię kilka razy, zanim dołączył do mnie zajmując miejsce tuż obok. Palcami musnął skórę moich dłoni wyjmując z nich wino i odstawił na podłogę.
- Cieszę się że nawet w takim stanie twój język nie stracił swojej ostrości.
- Jakim znowu stanie – posłałam mu przeciągłe spojrzenie pełne irytacji, ale szybko zmiękłam pod wpływem tych jego głupich, zielono-bursztynowych tęczówek. – To był tylko jeden kieliszek.
-Nieważne – opadł do tyłu na pościel, podpierając się na przedramionach. Przez chwilę zapomniałam, po co tutaj przyszłam.
- Ładnie grałeś – powiedziałam cicho, nieco zakłopotana. To było takie tanie, chłopak z gitarą, a obok niego wianuszek wzdychających dziewczyn. No a jakże by inaczej, Chrissie, też właśnie jedną z nich zostałaś, nie oszukujmy się, łamiesz się z każda minutą. Jeszcze kilka sekund i będziesz gotowa zrobić dla niego wszystko. Na twarz Ashtona wypełzł delikatny, trochę zakłopotany uśmiech.
- To specjalna piosenka – odparł w końcu, patrząc przed siebie. Przez chwilę wahałam się, ale w końcu opadłam plecami obok niego, wpatrując się w przestrzeń nade mną. Biel sufitu była w tym momencie zadziwiająco kojąca.
- Nie wiedziałam, że piszesz piosenki.
- To nie jest coś czym chodzę i się chwalę się na rogu każdej ulicy – wzruszył ramionami, a w jego głosie można było dosłyszeć kpinę. Przełknęłam ślinę nieco zdegustowana.
- To właśnie to zapisujesz w tym swoim nietykalnym zeszycie? – zadałam pytanie, które nurtowało mnie od tamtego dnia. Nie musiałam patrzeć na chłopaka, by wiedzieć, że jego twarz gwałtownie zbladła na samą jego wzmiankę..
- Chrissie musisz wiedzieć że… - zaczął jąkać się, szykując skutecznej linii obrony. Uniosłam rękę, przerywając mu.
- Nie kończ, proszę, to nie ma sensu – mruknęłam zamykając oczy. Irwin opadł, kładąc się obok mnie. Przez chwilę trwaliśmy tak w ciszy, pogrążeni we własnych myślach, aż ten idiota tego nie zepsuł. Jak zawsze.
- Nie, posłuchaj – poderwał się i usiadł sztywno, ku mojemu niezadowoleniu. Dobrze było na chwilę odpocząć od samej siebie. Nawet w jego towarzystwie. – Nie chciałem cię… przestraszyć.
Uniosłam brwi i tym razem ja oparłam się na przedramionach, patrząc pytająco.
- Nie powinienem był w ogóle reagować w sposób jaki zareagowałem, to było niesprawiedliwe – kontynuował, a ja mu na to pozwoliłam. W sumie co za różnica, niech się tłumaczy, przynajmniej nie będę musiała mieć poczucia winy. Które, nomen omen i tak we mnie było. Typowo kobiece, prawda? Taka nasza natura, obwinianie się za rzeczy, na które nie mamy wpływu.
- Ale są rzecz których bardziej nie lubię – wyznał po chwili. Spojrzał na mnie i wziął duży haust powietrza zanim dokończył. – Nie lubię cię unikać, to takie… nie wiem, nieodpowiednie. I nie lubię widzieć cię smutnej. A wiem, że byłaś.
Moje usta otworzyły się samoistnie, a powieki zaczęły mrugać szybciej niż zwykle, kiedy przyswajałam zasłyszane informacje.
- Nie powinnam była dotykać tego, co nie moje, skoro było dla ciebie ważne - wymamrotałam w końcu i zamknęłam oczy, czując jak zaczyna kręcić mi się w głowie. Nie byłam tylko pewna, czy to alkohol, czy też wpływ słów mojego towarzysza tak na mnie zdziałał… - Przepraszam.
- Ja też.
Uśmiechnęłam się do siebie i otworzyłam jedno oko. – Ale powiedz mi, co jest w tym cholernym zeszycie!
Ashton zaczął się śmiać i przeczołgał się w kierunku stolika nocnego, wyjmując z niego notatnik. Nie podał mi go, ale zaczął go sam wertować, obracać w dłoniach.
- To coś w rodzaju pamiętnika – wyjaśnił, uśmiechając się do trzymanego w dłoniach przedmiotu z czułością. – Trochę piosenek… Trochę myśli. Wszystko i nic, ale i tak nie chciałbym, by ktoś zobaczył, co w nim jest.
- Rozumiem.
Nie chciałam zagłębiać się w szczegóły, przyjęłam do wiadomości informację która mi podał. Jeśli chciały coś dopowiedzieć, zrobiłby to, zdawałam sobie z tego sprawę doskonale.
Kiedy leżałam i trawiłam wewnętrznie wszystkie nowości, które notabene średnio chciały do mnie dotrzeć – szczególnie ten kawałek o tym jak to on nie lubi mnie smutnej, który w normalnych warunkach doprowadziłby mnie do wymiotów, w tym momencie brałam za uroczy – Ashton podniósł znowu gitarę i zaczął na niej cichutko grać, co mimowolnie przywróciło uśmiech na moja twarz. Musiałam wyglądać jak idiotka, leżąc na łóżku chłopaka, z którym sześć miesięcy temu darłam koty, rozkoszując się muzyka, którą tworzył. Ależ ja byłam jednak głupia.
Poczułam, jak zaczęłam odpływać w krainę snów, więc podniosłam się niezdarnie do pozycji siedzącej. Chłopak nadal grał, bacznie mi się przyglądając.
- Wszystko dobrze? – zapytał z niespodziewaną troską. Pokiwałam głową i dźwignęłam się na nogi, chwiejnie wykonując kilka kroków w kierunku drzwi.
- Tak… - mruknęłam, stawiając ostrożnie stopa za stopą. – Po prostu jestem zmęczona.
Ashton odłożył gitarę i momentalnie znalazł się obok mnie, podtrzymując za łokieć. Popatrzyłam na niego z wdzięcznością.
- Dam radę serio – parsknęłam z udawanym niezadowoleniem.
- A ja jestem teletubiś.
- No wiesz, jesteś idiotą, więc w zasadzie…
- Weild, bo zepchnę cię z dachu jak się nie zamkniesz i nie dasz sobie pomóc! – warknął Ashton, popychając w kierunku drzwi i niemal siłą prowadząc o mojego pokoju.
- Dobra, dobra… - mruknęłam, poddając się w końcu. Zatrzymaliśmy się dopiero, kiedy zaparłam się nogami, nie pozwalając mu wejść do swojego pomieszczenia. Pokręciłam głową. – Koniec wycieczki.
Zaczerpnęłam powietrza i odwróciłam się do niego twarzą.
- Dziękuję – wyszeptałam, przysięgając go do siebie i przytulając, w sposób, w jaki nie przytula się zwykła osobę. Zaczęłam już krzyczeć na siebie w myślach, ale nawet to nie sprawiło, że poczułam się źle. To było po prostu właściwe. Tak należało zrobić.
- A ja przepraszam. Znowu – wymamrotał mi we włosy, gładząc moje plecy. Cos w tym geście, tak zwykłym i wydawać by się mogło mało zajmującym, było intymnego, co spowodowało, Że miłe ciepło rozlało się gdzieś w dole mojego brzucha.
- Wiesz, nie możemy przepraszać się całą wieczność.
- Jeśli będę musiał…
- Zamknij się, Irwin. Po prostu się zamknij i mnie przytul.
Ten uścisk trwał o kilka sekund za długo. Nie, żebym narzekała, ale nasze zakłopotane miny mówiły same za siebie, gdy w końcu odsunęliśmy się od siebie. Ashton schował ręce w kieszeniach i odstąpił do tyłu, a mały uśmieszek błąkał się na jego ustach. Debil…
- Dobranoc, Chrissie.
- Dobranoc… Ashton – nacisnęłam klamkę i wślizgnęłam się do swojego pokoju, zanim nie popełniłam kolejnego błędu.
Może byłam szalona. Może byłam głupia. Może nierozważnie ulokowałam uczucia. Ale chyba właśnie rozwinęłam nową zasadę, stworzyłam nowe motto. Jeśli ktoś ma zranić ci serce, to sam wybierz osobę, która to zrobi. Moja osoba właśnie znowu zaczęła cicho brzdąkać na swoim podstarzałym instrumencie…
Uśmiechnęłam się do siebie i opadłam na łózko, nawet nie zdejmując ubrań.

Matko święta, zrobiłam się niesamowicie ckliwa przez tego gamonia.


~
Jeśli czytasz, zostaw proszę komentarz.