Przewróciłam
kartkę podręcznika, wpatrując się tępo w ilustracje, próbując zrozumieć
znajdujący się pod nimi tekst. Byłam rozkojarzona, brakowało mi skupienia. Moje
myśli wciąż krążyły wokół spotkania w parku, wypowiedzianych przeze mnie słów, Ashtona,
krzątającego się nadal w kuchni, Michaela, który zostawił mi na poczcie
głosowej przynajmniej osiem wiadomości… Czemu to było takie skomplikowane? Nie
porosiłam nikogo o taki bałagan.
Odłożyłam
książkę starannie na półkę i sięgnęłam po leżący na łóżku telefon,
natychmiastowo ignorując informacje o dwunastu nieodebranych połączeniach. Będę
musiała z Mike’em poważnie porozmawiać w najbliższym czasie, bo jego zachowanie
zaczęło wymykać się spod kontroli. Przejechałam palcem po ekranie aparatu,
przewijając listę kontaktów. W pierwszym odruchu chciałam zadzwonić do Bay, ale
szybko z tego pomysłu zrezygnowałam; ona miała swoje problemy, dużo
poważniejsze niż moje. Mimo wszystko – ja miałam rozterki miłosne pożal się
boże nastolatki nadające się do Bravo, nie musiałam obarczać przyjaciółki tym
bagnem. Moje spojrzenie zatrzymało się w końcu na czyimś imieniu i nie
zastanawiając się dłużej, nacisnęłam zieloną słuchawkę. Zacisnęłam zęby,
słysząc dźwięki połączenia rozbrzmiewające w uchu.
- Chrissie?
- Um…
Cześć? – zawahałam się, słysząc zdziwienie w głosie Caluma. Opadłam na łóżko i
zaczęłam gapić w sufit, wzdychając ciężko.
- Cześć
– rzekł z uznaniem. Calum krzyknął do kogoś za sobą, żeby się zamknął, a potem
chyba przeszedł do innego pomieszczenia, bo nagle zrobiło się kompletnie cicho
wokół niego. Uśmiechnęłam się do siebie.
- Mam…
moja koleżanka ma problem. Tak jakby.
-
Zostałem twoim pełnoetatowym psychologiem? – zażartował, cicho kaszląc pod
koniec wypowiedzi. – Powinienem zacząć pobierać opłaty za sesje? Zacznijmy od
pięćdziesięciu dolarów za piętnaście minut…
- Hood,
zamknij się – warknęłam, na co ten zareagował śmiechem. Zamknęłam oczy,
skupiając myśli. – Załóżmy, czysto hipotetycznie…
-
Oczywiście, hipotetycznie – zachichotał Calum. Wypuściłam z płuc powietrze,
które mimowolnie wstrzymywałam.
- No,
więc załóżmy, że jest pewna dziewczyna… - zaczęłam, przegryzając wargę. – No i
oczywiście jest też chłopak…
- I
mieszkają w jednym mieszkaniu? – śmiech bruneta odbijał się od ścianek mojej
głowy, brzęcząc nieznośnie. Jęknęłam do słuchawki.
- Nie
da się zaprzeczyć – przyznałam. – No, więc ona tak jakby… Uderzyła głową w mur.
- Och,
co ty nie powiesz – zakpił Calum, doskonale zdając sobie sprawę że mówię o
sobie. Poczułam się nieco niezręcznie, ale wielkiego wyboru nie miałam.
- Hood,
kurwa, ogarnij dupsko, co byś powiedział tej dziewczynie?
- Żeby
sprawdziła czy nie ma guza – odparł spokojnie mój rozmówca. Zagryzłam wargę,
zdezorientowana.
- Co?
- I czy
nie pomieszało jej się w głowie.
-
Dlaczego?
- Bo to
nie koniecznie musi być dobre dla… niej – w głosie Caluma można było dosłyszeć
wahanie. – No wiesz, Rihanna też się raz zakochała.
Przewróciłam
oczami.
- Nikt
nie powiedział, że jestem zak…. Że ona jest zakochana.
- To
powiedz jej, żeby sprawdziła, czy ten wybranek nie jest chujem – podsunął
uprzejmie. Gdzieś za Calumem odezwał się znajomy głos, na którego dźwięk
skrzywiłam się nieznacznie.
-
Jesteś z Michaelem? – zapytałam powoli, modląc się, żebym się przesłyszała.
- Ta –
potwierdził chłopak ku mojemu niezadowoleniu. – Chcesz z nim pogadać?
- Nie –
zaprzeczyłam szybko, zginając nogi w kolanach. – Nie mów mu, że dzwoniłam.
-
Myślałem, że jesteście razem – Calum brzmiał na autentycznie zaskoczonego.
- Jeden
problem na raz – wymamrotałam. – Muszę już iść. Dzięki. Trzymaj się.
Rozłączyłam
się, zanim usłyszałam odpowiedź Hooda. To wcale nie pomogło. Dalej w mojej
głowie aniołek i diabełek toczyły walkę ze sobą. Już nie byłam niczego pewna.
Czułam
się jak zagubione dziecko we mgle, nie wiedziałam, dokąd pójść, do kogo się
zwrócić, co myśleć, ani co mówić. Po godzinie od powrotu do domu euforia z
mojego ciała wyparowała, zastąpiły ją wątpliwości. Wszystko wydawało się inne,
większe, ważniejsze, a jednocześnie rozmazane i niezrozumiałe. Głowa pulsowała
mi boleśnie.
Wyszłam
z pokoju i skierowałam się do kuchni, w której już zgaszono światło.
Zmarszczyłam brwi, bo po Ashtonie nie było śladu, jakby ulotnił się z
mieszkania. Kątem oka zauważyłam światło w jego pokoju i dosłyszałam
niepokojące dźwięki rozrzucanych po pomieszczeniu rzeczy, ale postanowiłam to
zignorować. Rozświetliłam kuchnię i uniosłam brwi na widok przygotowanych na
stole talerzy i garnka, z którego unosiła się para. Powstrzymałam chichot i
podeszłam do lodówki, wyjmując schłodzoną wodę i napełniłam nią szklankę. Omal
się nie oplułam, kiedy Irwin wszedł do pomieszczenia, wyglądając… dziwnie. Jak
na niego, oczywiście.
- Co ty
masz na sobie? – otarłam usta wierzchem dłoni, lustrując jego postać. Ashton
popatrzył w dół na siebie i zmieszał się.
-
Ubrania? – zapytał z wahanie, krzywiąc się lekko. Oblizałam wargi,
powstrzymując wybuch śmiechu.
-
Irwin, koszula? Zapięta pod szyję? – zakryłam twarz dłońmi, starając się ukryć
rumieniec. Wyglądał dobrze, cholernie dobrze, ale zupełnie mu to nie pasowało.
Blondyn wzruszył ramionami i odpiął trzy guziki, odsłaniając w ten sposób kawałek
swojej klatki piersiowej. Poczułam się dziwnie, stojąc przed nim w legginsach i
rozciągniętym swetrze, nieadekwatnie. Zagwizdałam cicho, co nie uszło jego
uwadze.
-
Weild, co ci się nagle stało?
- Nie
wiem, to nie ja postanowiłam otruć kogoś swoim brakiem talentu kulinarnego i
założyć koszulę z kołnierzykiem – odparłam, krzyżując ręce na piersiach. –
Zamierzasz kogoś zabić? Pogrzeb? Mamusia przyjeżdża w odwiedziny?
-
Bardzo śmieszne – burknął, podchodząc do stołu i rozkładając talerze. – I
odpowiedź brzmi nie. Chciałem być ee… Miły.
Uniosłam
brwi. – Jaki?
- Nie
karz mi tego powtarzać, bo włączę radio z audycją o disco polo i się skończy –
zagroził, zezując na mnie. Prychnęłam, siadając przy stole. Niekomfortowo się z
tym wszystkim czułam, ale obiecałam sobie, że dam mu szansę. Tego chciałam
prawda? Wiedziałam, że tego chcę. Tak jakby. Tylko po prostu postępowanie
inaczej niż zwykle było dość… ciężkim przeżyciem. Zaczęłam obracać widelec w
dłoni, nic nie mówiąc, tylko obserwując jak chłopak nakłada jedzenie na nasze
talerze.
- Co
się mówi w takiej sytuacji? – zapytał, drapiąc się po czole, zdezorientowany.
Parsknęłam śmiechem, ale szybko opanowałam wesołość, widząc, jak biedny stara
się zrobić nareszcie coś w odpowiedni sposób.
- Cywilizowani
ludzie życzą sobie smacznego, ale daruj sobie, nie chce się udławić –
podsunęłam, przewracając oczami i nabijając makaron na widelec, przyglądając
się mu podejrzliwie. – Co to jest?
Ashton
wzruszył ramionami i zrobił to samo, wkładając jedzenie do ust.
-
Makaron… z czymś tam. Lauren mi dała kiedyś przepis – odparł z pełnymi ustami.
Spojrzałam na niego z powątpiewaniem, ale spróbowałam dania, w sumie chyba z
czystej ciekawości.
- Dobre
– stwierdziłam z zaskoczeniem i zaczęłam jeść, uśmiechając się delikatnie.
Ashton pokiwał głową, nic nie mówiąc, jakby bojąc się, że palnie coś bez sensu.
Doceniałam jego działania, potrzebowałam małych kroczków, przyzwyczajenia do myśli,
że to, co zaszło przez ostatnie miesiące między mną, a Ashtonem zadziałało na
nas bardziej niż przypuszczałam. Wypuściłam powietrze, kończąc jedzenie i
skinęłam w jego kierunku głową.
-
Dziękuję – powiedziałam cicho i wstawiłam pusty talerz do zlewu. Ash nie
odezwał się do mnie ani słowem, więc wyszłam z kuchni, kierując się do salonu.
Wszystko
tutaj wyglądało dokładnie tak, jak zostawiłam po sprzątaniu w ostatni wtorek;
chyba tylko ułożenie poduszek uległo zmianie, bo Irwin wprost uwielbiał
przesiadywać na kanapie, uważając to miejsce za swoją świątynię. Parsknęłam
śmiechem i opadłam na mebel, szukając ręką pilota od telewizora. Oczywiście
zamiast leżeć na stoliku, chłopak schował go za oparcie kanapy, jakby ukrywał
najcenniejszy skarb świata. Aż dziwne, że o pilota od tej beznadziejnej plastikowej
puszki dbał bardziej niż o swoje klejnoty. Zrozum tu faceta.
Zamiast
jednak na poruszających się obrazkach w telewizorze, mój wzrok przykuło co
innego; mały, czarny, wyświechtany zeszyt, z wyraźnie pożółkłymi kartkami,
leżał rzucony na podłodze koło prawej nogi stolika, jakby właściciel zapomniał
o jego istnieniu albo w pośpiechu nie zauważył, że wypadł mu z rąk. Przez jakiś
czas ignorowałam obecność mojego „znaleziska”, pamiętając prośbę Irwina, żebym
pod żadnym pozorem nie dotykała jego notatnika. Ale on tam tak leżał, sam,
samotny, porzucony…
Westchnęłam
cicho o schyliłam, się, łapiąc dwoma palcami za okładkę i podniosłam do góry,
przyglądając się. Położyłam go na kolanach, patrząc z uwagą na obwolutę, na
której znajdowały się inicjały Ashtona, zapisane starannym charakterem pisma.
Przejechałam palcem po grzbiecie, badając fakturę, próbując wchłonąć zawartość,
nie otwierając ani jednej strony.
-
Możesz mi wyjaśnić, czemu mój zeszyt znajduje się na twoich kolanach? –
usłyszałam nad sobą rozeźlony głos Ashtona i zabrałam szybko ręce, wydymając wargi.
- Leżał
na ziemi, więc go podniosłam – odparłam zwyczajnie. Przecież to nic takiego,
był na podłodze, więc posprzątałam bałagan, po co w ogóle się przejmować?
-
Miałaś go nie dotykać – warknął, z szybkością geparda zabierając mi z kolan notatnik
i chowając w tylnej kieszeni swoich spodni. Otworzyłam usta zdziwiona na widok
jego wyrazu twarzy, który przedstawiał nie mniej, nie więcej, jak żądzę mordu.
- O co
ci chodzi? – prychnęłam, wstając i ocierając swoje ramiona palcami. – Mogłeś
tego nie rzucać gdzie popadnie. Dbaj o swoje rzeczy i odkładaj je na miejsce,
to…
Urwałam,
czując, jak zbliża się do mnie i staje tuż przede mną. Cofnęłam się o krok,
lekko przestraszona. O co tyle krzyku?
- Nigdy
nie dotykaj – wycedził, łapiąc mnie za ramiona i potrząsając nimi trochę zbyt
mocno – moich rzeczy!
- Ash,
to boli – wyszeptałam, teraz autentycznie przestraszona. Jego furia w oczach
spotkała się z moim przerażeniem. W końcu wzrok mu złagodniał, chociaż nadal
widać było w nich złość. Puścił mnie, zakładając ręce za kark. – Ashton…
- Po
prostu… Nie dotykaj. Dobrze? – wymamrotał, zniżając swoją twarz do mojego
poziomu. Poczułam jak łzy, nad którymi nie potrafiłam zapanować, zaczynają
płynąć po moich policzkach, ale nie byłam w stanie podnieść ręki i ich otrzeć.
Czułam otępienie, całkowite i ujmujące mnie aż po czubek głowy, kiedy ciepły
oddech chłopaka owiał moje policzki. Zadrżałam.
- Tak –
szepnęłam. Nie wiedziałam, co robić, co mówić, po prostu potwierdziłam, że
zrozumiałam. W całym moim życiu nie byłam tak oszołomiona jak teraz. Humor
Ashtona zmienił się diametralnie w kilka sekund, w jednej chwili gotuje mi
kolację, próbuje być miły, w drugiej stoi nade mną i z uszu bucha mu para. Dlaczego?
Odsunął
się ode mnie o krok i oparł dłonie na ścianie za nami, która okazała się
niebezpiecznie blisko; musieliśmy się cofać w czasie krótkiej wymiany zdań. Przełknęłam
słoną wodę, która zdążyła dotrzeć do kącików moich ust, a oczy przetarłam wierzchem
dłoni, nie odważając się na żaden większy ruch.
- Wszystko
kurwa zniszczyłaś – położył swoją głowę w zagłębieniu tuż przy mojej szyi,
nadal ciężko dysząc. Drżącymi palcami zaczęłam go głaskać po głowie, chcąc, by
się uspokoił. Dla mojego i jego dobra. – Chciałem, starałem się, ale nie,
musiałaś, prawda?
- Nie
chciałam – wyszeptałam, starając się, by mój głos brzmiał normalnie, co wyszło
mi gorzej niż źle. Poczułam, jak przywiera do mnie swoim ciałem, obejmując
szerokimi ramionami. Wzdrygnęłam się mimowolnie, czując bijące od niego ciepło.
Trwaliśmy tak chwilę, nieświadomi upływającego czasu. Zła energia ulotniła się,
pozostała tylko pustka i poczucie komfortu, delikatnie mrowienie w miejscu zetknięcia
skóry. Odetchnął w końcu głęboko i uśmiechnął do mnie przepraszająco. Zdołałam
połozyć rękę na jego policzku i odwzajemnić ten drobny gest. Nie bałam się go.
Nie chciałam się bać.
- To
się nie powinno zdarzyć… To wszystko. To wszystko to jeden wielki… Kłopot - wymamrotał i odszedł ode mnie,
przechodząc przez salon i znikając w swojej sypialni, zamykając za sobą
delikatnie drzwi.
Osunęłam
się na podłogę, nie będąc w stanie ustać na nogach ani minuty dłużej. Moje
ciało nie drżało, nie mogłam w szoku wymusić żadnego, nawet najdrobniejszego
ruchu mięśni. Głowa bolała mi do tego stopnia, że mogła równie dobrze
eksplodować. Co do cholery właśnie się
wydarzyło?
Ukryłam
twarz w dłoniach, starając się chociaż trochę uspokoić. Znowu miałam mokre
oczy, pozwoliłam łzom jednak płynąć. Jak
bardzo to wszystko może być skomplikowane?
Ashton.
Tak, ten Ashton, który potrafi być cholernie seksownym facetem. Ten sam, który
nie potrafi gotować, a chwilę później przygotowuje ci kolację rodem z restauracji
mającej gwiazdkę Michelin*. I też ten, który uprawia seks z przypadkowymi
laskami na kanapie w swoim mieszkaniu kiedy jestem w pokoju obok. Jak również
ten spędzający wieczory z gitarą na kolanach oraz taki, który prawie jest w
stanie cię pobić za dotykanie jego świętego mienia. Przecież cholera nie
otworzyłam tego draństwa. Teraz nawet nie chciałam znać zawartości, wolałabym,
żeby ten i tak tragiczny dzień skończył się kolacją, w czasie której żadne z
nas się do siebie nie odzywało. Czy tak
wiele wymagam?
Luke.
Luke, Luke Luke, ten głupi cień przeszłości, który powinien zniknąć dawno, a
jednak wraca jak bumerang, nawiedzając mnie swoimi wielkimi i pięknymi
mądrościami życiowymi. Luke, który był tak ślepo we mnie zakochany, że nigdy
nie zauważył braku wzajemności z mojej strony. Hemmings, dla którego mimo
wszystko skoczyłabym w ogień, pomimo całej jego głupoty. Wiem, że w tym
momencie go nienawidziłam, ale w gruncie rzeczy to dobry chłopak, który
zasługuje na szczęście.. tylko niekoniecznie ze mną.
A także
Michael, to śmieszne dziecko tęczy, który moim zdaniem nadal nie potrafił
odnaleźć samego siebie. Może i lubił gwałtowny seks, dziewczyny i alkohol, ale tak
naprawdę był dużym, przestraszonym dzieckiem, które szukało stabilizacji, o
czym świadczyły te wszystkie głupie telefony i miliardy wiadomości do mnie. Czy
ja mam na czole wypisane „wolna, do wzięcia”? A może mam jakiś wszczepiony
wabik na facetów? Feromony? Moja macica pachnie watą cukrową? Cokolwiek?
Boże, to wszystko jest takie popieprzone.
Wstałam
i na chwiejących się nogach ruszyłam do siebie, gasząc światło w salonie i
zamykając za sobą drzwi, na wszelki wypadek przekręcając w zamku klucz.
Dzisiejszy
dzień dał mi kilka ważnych lekcji, na których wypunktowanie poświęciłabym
więcej czasu, niż życia mi pozostało. Były jednak na tyle istotne, że moje
serce biło za każdym razem szybciej, na samą myśl o tym, jak bardzo głupia
byłam, że uświadomiłam je sobie tak późno.
Życie
to nie zabawa, śmieszne, prawda? Kto by pomyślał, że kiedykolwiek wypowiem
takie słowa. To brzmi tak samo surrealistycznie jak Leonardo DiCaprio
zdobywający Oscara. Z taką różnicą, że do mnie faktycznie to dotarło, a Leo
niestety nadal cierpi męki z powodu niedoszłej statuetki. Biedny facet.
Może to
kwestia wieku, a może po prostu piłeczka, którą tak uwielbiałam odbijać
ugodziła mnie prosto w oko, przeleciała przez serce i wylądowała w dupie,
oczyszczając nieco światopogląd. Może dostałam sraczki moralnej, albo ktoś, w
domyśle niestety Calum Hood, założył mi okulary i nagle zaczęłam postrzegać
świat inaczej? No ja nie wiem, nie wiem, po prostu nie wiem.
Opadłam
na łóżko, chowając twarz w poduszce.
A co z
miłością? Co to w ogóle znaczy… Kochać, być zakochanym? Jak odróżnić czy się
kogoś kocha od zwykłej sympatii albo zainteresowania seksualnego? Da się w
ogóle?
Oczywiście,
Ashton mnie pociągał. Cholera, to mało powiedziane, zerwałabym z niego ubrania
w jednym momencie i przycisnęła do ściany. Lubiłam go, lubiłam jego śmieszne
miny, głupie odzywki, to, jak ze mną rozmawiał. Nawet to, co teraz zrobił, nie
potrafiło zmyć tego uczucia. Ale czy to była faktycznie miłość? Powiedziałam to,
racja. Że kocham, że chcę, że mi zależy. A teraz… Teraz nie jestem taka pewna, że ubrałabym to w
takie słowa. One są duże i mają jeszcze większe znaczenie. W takim razie, czy naprawdę
mówiąc, że kocham Ashtona, miałam to na
myśli?
Tak
dużo pytań, tak mało prostych odpowiedzi. W zasadzie ich brak był nawet
bardziej dołujący.
Równie
dobrze mogłam powiedzieć to Luke’owi, żeby się odczepił. Mój mózg mógł
zdecydować za mnie, uznając to za najłatwiejszą drogę do pozbycia się
niepotrzebnego balastu. Wszystko było skomplikowane i nie wiem, ile razy tego
wieczoru już powtórzyłam to.
Ale
prawda jest taka, że chciałam w końcu do kogoś
poczuć coś więcej niż pożądanie. Widzieć kogoś,
jako coś więcej, niż potencjalne narzędzie do zaspokojenia. Chciałam móc komuś opowiedzieć o natrętnym koledze z
pracy albo mojej wpadce na uczelni. Móc komuś
zrobić kawę rano i pocałować kogoś w
policzek przed wyjściem na spotkanie z przyjaciółką. Budzić się i zasypiać obok
kogoś. Pozwolić komuś wziąć mnie za rękę i zabrać na spacer o czwartej nad ranem po
mieście.
Dotknęłam
ramienia i potarłam je zrezygnowana.
Tym kimś był Ashton, a ja chyba właśnie
zdefiniowałam miłość.
KONIEC CZĘŚCI I
__________
Ale się porobiło, ohoho! Oj ten Ashton, istna kopalnia zagadek...
Część I się skończyła, ale to nie znaczy że opowiadanie jest zakończone. Za jakieś dwa tygodnie wracam z częścią drugą, czyli 15 rozdziałem. Nie pozbędziecie się mnie tak łatwo!
Gdyby ktoś się bardzo interesował, przerwa jest spowodowana głownie tym, że idę na studia, przeprowadzam się do akademika i takie tam. Dorosłe życie mnie po prostu dopadło, a Wam też się przyda przerwa.
To, o co Was proszę w czasie tej przerwy, to tweetnijcie czasami coś tam w hashtagu Trouble na twitterze, może zachęcicie kogoś żeby przeczytał? Byłoby super mega i ogólnie uwielbiam czytać Wasze reakcje.
Kocham Was mocno i do zobaczenia za jakiś czas! Śledźcie uważnie licznik po lewej stronie, kiedy będę pewna daty publikacji, zostanie on uaktualniony.
Kocham i całuję!
Piszcie, komentujcie, krzyczcie na mnie za to jak bardzo Chrashton Was zabija,
x
#TroubleFF